Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Strona 16 z 38

Jak się pisze przewodniki

Temat to rozległy i obfitujący w rozliczne „ciekawostki”. W przewodnikach błędy się zdarzają. Niby nic w tym szczególnego, ale dla nas, osób oprowadzających wycieczki, fakt ten ma szczególne znaczenie. Turyści czytają przewodniki i bywa, że mocno przywiązują się do podanych tam informacji. Z jednej strony, chodzi o opinie autorów. Jeśli napisane jest, że coś koniecznie trzeba zobaczyć, to nawet jeśli w rzeczywistości jest to miejsce niewarte uwagi, trudno wytłumaczyć to turystom. Dopiero po fakcie przyznają rację. Z drugiej strony, mam na myśli oczywiste pomyłki i przeinaczenia. Błędy w datach, nazwach własnych czy opisach wydarzeń.

Na takie kwiatki zdarzało mi się trafiać przy kolejnych poznawanych przez lata krajach. Może kiedyś warto by było popełnić publikację zbiorczo ujmującą cały temat. Póki co, chcę opisać jeden przypadek. Z mojej ulubionej Gruzji. (Zobacz blog poświęcony Gruzji).

Rzecz dotyczy wyjątkowej kariery jaką zrobiła nieprawdziwa informacja. Oto „fakt” podany w jednym przewodniku, powtarzany jest w kilku kolejnych. Zmieniają się języki, autorzy i wydawnictwa, a mimo to błędny przekaz trwa. Przechodzi z książki do książki i z kraju do kraju. Czytają to rzesze turystów. Wina jest po stronie autorów, wydaje się, że przepisują jeden od drugiego bez najmniejszej próby weryfikacji  oraz wydawnictw, które najwidoczniej skąpią na porządną opiekę redakcyjną.

Jak można pomylić Macieja z Mateuszem?!

Gonio, miejsce pochówku św. Macieja

Gonio, domniemane miejsce pochówku św. Macieja

Tuż obok Batumi znajduje się często odwiedzana przez turystów twierdza Gonio (starożytne Apsaros). Turystyczną i historyczną rangę miejsca podnosi domniemany fakt pochówku jednego z apostołów. Chodzi o św. Macieja. To bardzo charakterystyczna postać – Maciej został dobrany do dwunastki na miejsce Judasza. I właśnie taki opis znajduje się na tablicy, ustawionej w  twierdzy Gonio. Trudno więc pomylić go z jakimkolwiek innym apostołem. Tymczasem dostępnie na naszym rynku przewodniki z Macieja czynią… Mateusza!

Leży przede mną przewodnik „Gruzja i Armenia oraz Azerbejdżan. Magiczne Zakaukazie”. Wydawnictwo Bezdroża,  z roku 2008. Na stronie 139 znajduję informację iż „podania głoszą”, że  w twierdzy Gonio znajduje się grób św. Mateusza.

To samo, w niemal dosłowny sposób powtarza wydany w 2013 roku przewodnik Pascala, „Gruzja, Armenia i Azerbejdżan”, s. 219:

Według legendy na obszarze twierdzy znajduje się miejsce pochówku św. Mateusza, jednego z apostołów.

Podobnie Katarzyna Pakosińska w swoich „Georgialikach”, s.143:

Legenda mówi, że to właśnie w Gonio został pochowany św. Mateusz, jeden z dwunastu apostołów Chrystusa.

Skąd ta pomyłka? Nie wiem, trudno przesądzać, może to zwykły błąd w tłumaczeniu. Na tablicy (widoczna na zdjęciu) mamy podaną wersję angielską – Matthias i rosyjską – Матфий. (Dla pewności sięgam do rosyjskojęzycznej wersji Dziejów Apostolskich [1,26]: И бросили о них жребий, и выпал жребий Матфию, и он сопричислен к одиннадцати Апостолам). Na pewno nie chodzi więc o Mateusza – w jęz. angielski Matthew.

Przewodniki z błędami

Być może polscy autorzy sugerowali się informacją zamieszczoną w przewodniku Lonely Planet „Georgia, Armenia & Azerbaijan” (pierwsze wydanie w roku 2000). Mam przed sobą trzecią edycję (maj 2008). Na stronie 94 znajdujemy takie zdanie:

This is a vast and almost totally intact Roman fortress, which now has stunningly luscious gardens and is home to the grave of the Apostle Matthew/Levi.

Co miałby robić apostoł Mateusz na terenie dzisiejszej Gruzji? Nie wiem. Nie znam żadnych źródeł sugerujących taką możliwość. Natomiast o Macieju i owszem. Wśród kilku przekazów jest i ten, który wymienia starożytną Kolchidę, czyli wschodnie wybrzeże Morza Czarnego. Dla historyka to oczywiście zbyt mało by stwierdzić, że św. Maciej na pewno pochowany został w Apsaros. Ale jeśli już podajemy informację o tym, że grób jednego z apostołów może znajdować się obok Batumi, to bierzemy pod uwagę Macieja, a nie Mateusza!

Apostoł Maciej

Apostoł Maciej

Jest kilka teorii dotyczących miejsca i przyczyn śmierci apostoła Macieja. Według najbardziej rozpowszechnionej miał być torturowany, a następnie ścięty toporem w Jerozolimie. Wg innej zmarł śmiercią naturalną w Macedonii. Tradycja grecka utrzymuje, że został pochowany na terenie twierdzy Apsaros (Gonio). Między innymi ten fakt jest podstawą dla Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego do powoływania się na tradycję apostolską (na obszarze dzisiejszej Gruzji poza Maciejem nauczać mieli apostołowie Andrzej, Szymon, Bartłomiej oraz Juda Tadeusz).

Praca pilota i przewodnika wycieczek to fascynujący temat. Również jeśli chodzi o jego relacje z grupą. Zasada wygląda mniej więcej tak, że im bardziej grupa zna pilota i ceni jego wiedzę, tym chętniej odkłada na bok książkowe przewodniki. Jeśli pilot jest znawcą tematu, to dzieje się to z oczywistą korzyścią dla turystów.

Więcej o Gruzji na tym blogu:
Człowiek gruziński – najstarszy Europejczyk!
Muzeum Stalina
Moda na Gruzję

Nasze wycieczki do Gruzji.

Czerwiec polski

W Armenii, w pochodzącym z X wieku klasztorze, przysłuchiwałem się jak miejscowy przewodnik opowiadał o tajemniczym, nie do końca

armenia_chaczkar_zbawiciel_krzysztofmatys

Chaczkar Amenapyrkicz, 1273 r.

jeszcze zbadanym czerwonym barwniku. Podobno pozyskiwano go z larw owada żyjącego w Dolinie Ararackiej. Wykorzystywany był do barwienia tkanin, dywanów, a nawet kamieni. Staliśmy przed jednym z nich – kuty w kamieniu krzyż, a na nim Chrystus. Chaczkary to esencja ormiańskości, są ich tysiące, ale ten jest wyjątkowy, z wyobrażeniem Odkupiciela (Amenapyrkicz). A do tego pokolorowany. W łagodnym odcieniu czerwieni.

Zachodnia wycieczka słuchała z zainteresowaniem. Cóż to za szczególny i tajemniczy barwnik? Tak trwały! Krzyż wykuto w XIII wieku.  Narażony na deszcz, śnieg i wiatr zachował swój oryginalny kolor.

To kwas karminowy, czyli koszenila (ormiański wortan karmir). Dobrze u nas znana. Przed wiekami Polska była światowym potentatem w  produkcji tego towaru. Trafiał głównie na południe i zachód Europy, ale też daleko na wschód, do Armenii, Turcji, Afganistanu i Chin! Znalazło to odbicie w łacińskiej nazwie owada, z którego pozyskiwano czerwony proszek – to czerwiec polski (Porphyrophora polonica).  Pluskwiak żył na rozległych terytoriach Europy i Azji. Nazwę otrzymał ze względu na to, że z Polską kojarzył się najbardziej.

Muzeum Matenadaran w Erywaniu. Ekspozycja ukazująca naturalne barwniki, a wśród nich roślinę i larwy owadów, z których pozyskiwano czerwony kolor – koszenial, wortan karmir

Kres eksportowej świetności przyszedł wraz z odkryciem obu Ameryk. W Europie pojawił się podobny barwnik, otrzymywany z larw żyjących na opuncjach (czerwiec kaktusowy). Najpierw importowano go z Meksyku, później uruchomiono produkcję na terenie Wysp Kanaryjskich. W XIX wieku zaczęto dodawać go do żywności. Trwa to do dziś. Koszenilę ukrytą pod symbolem E120 znajdziemy na przykład w jogurtach, napojach i słodyczach. Powszechnie używana jest też w przemyśle kosmetycznym.

Nazwa miesiąca pochodzi właśnie od tego owada! Czerwiec od pluskwiaka! W dawnej Polsce w tym okresie były ważne żniwa. Kokony z

czerwiec_trwały

Czerwiec trwały (Scleranthus perennis). Bylina z rodziny goździkowatych. To na niej żerują larwy czerwca polskiego. Źródło: Wikipedia.

larwami należało zebrać do nocy świętojańskiej. Chwilę później owady przekształcały się w imago i wylatywały. Koszenila, obok zboża i drewna, była jednym z głównych towarów eksportowych I Rzeczpospolitej. Ważna dla gospodarki kraju.

W dawnej Polsce bezgłowe larwy pospołu nazywano czerwem. Jak pisał znany przyrodnik Antoni Waga (1799-1890): Wyraz czerw znaczył w ogólności robaki…. Terminem tym określa się również larwy pszczół. Dlatego, szczególnie w dawnej etymologii (np. u Brücknera) znajdujemy wyjaśnienie jakoby nazwa miesiąca pochodziła od pszczelej młodzieży. Tymczasem historia jest znacznie starsza. I chyba ciekawsza.

Zobacz też artykuł o klasztorze, w którym znajduje się opisany wyżej chaczkar Amenapyrkicz: Sanahin i Hachpat.

Człowiek gruziński

Odkrycie jakiego dokonano w Gruzji wywróciło do góry nogami obowiązujące teorie ewolucji człowieka.

Do tej pory uważano, że około 1,8 mln lat temu na terenie Afryki wyewoluował bezpośredni przodek człowieka, czyli Homo erectus. Stojąca na nogach istota, wyposażona w całkiem spory mózg (dwie trzecie objętości mózgu dzisiejszego człowieka) oraz potrafiąca wytwarzać proste kamienne narzędzia ruszyć miała na podbój Europy i Azji. Sądzono, że na tych kontynentach pojawiła się nie wcześniej niż 1 mln lat temu.

homo georgicus

Tak mógł wyglądać Homo georgicus

Tymczasem odkryte w Gruzji szczątki (między innymi czaszki z żuchwami oraz kości kończyn) znajdują się w warstwie datowanej na 1,8 – 1,7 mln lat! Co więcej, nie pasują do dotychczasowej systematyki. Wszystko wskazuje na to, że światu ukazał się nowy, nieznany dotąd przodek człowieka! Trzeba było utworzyć dla niego osobną nazwę. W ten sposób pojawił się Homo georgicus, czyli człowiek gruziński.

W świadomości opinii publicznej pojawił się nagle. Wystrzelił z wielkim hukiem i zajął ważne miejsce w naukowych opracowaniach dotyczących ewolucji człowieka. Szybko poznał go cały świat.

Co to zmieniło?

Dziś już nie da się z całą pewnością stwierdzić iż Homo erectus wyewoluował w Afryce. Możliwe, że miało to miejsce na Kaukazie. W skrócie mogło wyglądać to tak, że bardziej prymitywny przedstawiciel rodzaju ludzkiego, czyli Homo habiliz wywędrował z Afryki i gdzieś tu na pograniczu dzisiejszej Europy i Azji rozwinął się w Homo erectusa po to, by później wrócić do Afryki. W ten sposób Kaukaz stał się jedną z potencjalnych kolebek ludzkości.

Odkrycie z Dmanisi odbiło się szerokim echem. Tablica z Muzeum Narodowego w Tbilisi, zobacz: Wycieczka do Gruzji.

Homo georgicus miał 1,5 m wzrostu i puszkę mózgową o pojemności około 600 – 700 cm sześciennych. To znacznie mniej niż Homo erectus. Stawiało to pod znakiem zapytania kolejną obowiązującą do tej pory teorię, jakoby do dalekich, międzykontynentalnych podróży przodkowie człowieka potrzebowali dobrze rozwiniętego mózgu. Ręce człowieka gruzińskiego wskazują, że z łatwością mógł wspinać się po drzewach. Natomiast zachowane kości nóg sugerują, że hominidy te bez trudności poruszały się w pozycji wyprostowanej, (podobnie jak Homo erectus) mogły odbywać długie marsze i biegać. Paleoantrapolodzy od jakiegoś czasu podejrzewali już, że kluczową dla rozwoju człowieka mogła być właśnie umiejętność sprawnego poruszania się na dwóch nogach.

Odkrycia dokonano w Dmanisi – niewielkiej miejscowości położonej około 100 km na południe od Tbilisi. Prace archeologiczne prowadzono tu już w latach 30. XX wieku. Rozkopywano warstwy z okresu średniowiecza i epoki brązu. Pierwsze świadectwa bytności człowiekowatych na tym terenie pozyskał gruziński antropolog i archeolog David Lordkipanidze. Najważniejsze znaleziska, będące już dziełem międzynarodowej ekipy, miały miejsce w latach 1999 – 2002.

Dmanisi

Dmanisi, miejsce wykopalisk

Dmanisi stało się paleoantropologicznym eldorado. Na powierzchni kilkudziesięciu metrów kwadratowych znaleziono fragmenty szkieletów, w tym bardzo ważne kości nóg i rąk oraz mózgoczaszki z żuchwami należące do co najmniej pięciu osobników! Skąd aż tyle w jednym miejscu?! Możliwe, że natrafiono na legowisko tygrysa szablozębnego. Człowiekowate korzystały z jego stołu, pożywiając się niedojedzonymi resztkami (hipoteza padlinożerców), ale padały też ofiarą. Jedna z czaszek ma dwa otwory, idealnie pasujące do kłów tygrysa.

Ale Dmanisi stwarza też trudności. Burzy dotychczasowe koncepcje i stawia mnóstwo pytań. Jeden z paleoantropologów oznajmił półżartem, że właściwie to trzeba by to miejsce zakopać i udać, że nigdy niczego tu nie znaleziono.

Czaszki z Dmanisi

Czaszki z Dmanisi

Jednym z wyjątkowych znalezisk jest czaszka starszego osobnika. Pozbawiony zębów przeżył jeszcze kilka lat. Grupa, w której funkcjonował musiała się nim opiekować. Świadczyć to może o altruistycznych zachowaniach hominidów sprzed prawie 2 mln lat!

Człowiek gruziński okrzyknięty został pierwszym międzykontynentalnym podróżnikiem. Otwartym pozostaje pytanie, co skłoniło go do tak dalekich wędrówek. Może przemieszczał się wraz z tygrysami szablozębnymi, które szukały ciepłych lasów, uciekając z terenów, na które wchodziła sawanna.

Dmanisi można zwiedzać. Zabezpieczone daszkiem i otoczone wygodnymi chodnikami miejsce czeka na turystów. W małym pawilonie wyświetlany jest film pokazujący kolejne etapy prac archeologicznych. Pokazano też jak wyglądały tutejsze hominidy. Miejsce to kojarzy mi się z muzeum w Addis Abebie i słynną Lucy, okrzykniętą „prababką ludzkości” (więcej na ten Etiopia. Lucy). Z całą pewnością znaczenie skamieniałości z Dmanisi jest co najmniej porównywalne z tamtym, słynnym odkryciem.

Więcej o turystyce i wycieczkach do Gruzji.

Odessa

Są dwa miasta o tej samej nazwie. Leżą obok siebie. Blisko. Bywa nawet, że zachodzą jedno na drugie. Przenikają się i łączą tworząc przedziwny organizm. Czasem odwrotnie – zderzają się. Niby są razem, ale tak do siebie nie pasują, że wręcz niedorzecznością byłoby posądzanie ich o jakiekolwiek związki. To Odessa.

odessa_pasaz_krzysztof_matys

Pasaż

Najpierw zobaczyłem Odessę starą. Przygarbioną i bezsilną. Wiekowe domki, nieremontowane od dziesięcioleci przyciskają się do nierównych chodników. Jakby ze wstydu chciały się w nich schować. Całe ulice wyglądają w ten sposób. Przed upałem chronią je kasztanowce i platany. Krajobraz właściwy tej części świata. Znamy dobrze tego typu miasta. Są domeną obszaru byłego ZSRR.

Wszystko to razem, mimo oczywistej biedy i niedostatków nie przeraża. Jest w tym jakiś urok. Może przez sam kontrast do naszego, zachodniego, wyremontowanego i uładzonego świata. Lubię takie miejsca. Szukam ich. Tak zwane „gorszy światy” są ciekawsze. Wbrew pozorom maja więcej do zaoferowania. Za starymi, osypującymi się tynkami jest coś jeszcze, coś ważnego. Bardzo ludzkiego.

Są na świecie takie miejsca. Życie kwitnie mimo rozsypujących się budynków. Ludzie przywykli do takiego stanu i przestali zwracać na to uwagę. Bo co innego mogliby zrobić? Trwają. Sytuacja została oswojona. Żyć, brać śluby i urządzać pogrzeby można i wśród odpadających tynków.

odessa_opera_krzysztof_matys

Opera

Ale jest i druga Odessa. Odważna i ekspansywna. Głośna. Nic sobie nie robi z przylegających biednych dzielnic. Centrum rządzi! To obszar położony najbliżej słynnych Schodów Potiomkinowskich. Nadmorski bulwar jest ślicznym deptakiem, tu jest trochę ciszej i spokojniej, niewielka enklawa w turystycznym rozgardiaszu. Na ławeczkach, w cieniu rozłożystych drzew, odpoczywają starsze osoby. Ale już kawałek dalej zaczyna się królestwo rozrywki. Pełno tu dobrych restauracji. Kawiarniane ogródki wyszły na chodniki (wcześniej zbudowano je od nowa, na tych starych nie dałoby się ustawić niczego). Najgłośniejsze są dwie ulice, Deribasiwska i Katerynska.

Odessa jest młodym miastem. Ma nieco ponad 200 lat. Choć w starożytności istniały tu greckie osady handlowe, a później, w okresie średniowiecza, niewielkie porty i twierdze (na początku XV wieku pod kontrolą Wielkiego Księstwa Litewskiego!) to dziś nie ma po tym śladu. Odessa może nas zauroczyć pałacami i kamienicami pochodzącymi z XIX i z początku XX wieku! Część z nich to architektoniczne perełki. Jak rewelacyjna secesja!

odessa_nowa_giełda

Nowa Giełda

Wizytówką Odessy jest imponujący budynek opery. Wzniesiony w latach 1884 – 1887 przez znanych wiedeńskich architektów Fellnera i Helmera, robi spore wrażenie. Mnie najbardziej do gustu przypadła Nowa Giełda. Piękny gmach z końca XIX w. we florentyńskim stylu zaskakuje swoją architekturą. Dziś mieści się tu filharmonia. W skrzydle bocznym znajduje się przyjemny kawiarniany ogródek – najlepsze zdjęcia budynku można zrobić właśnie stąd.

Odessa jest miastem nastawionym na rosyjską turystykę. Ceny jak w zachodniej Europie, a nawet wyższe! A standard niekoniecznie. Różny. Za dobry hotel trzeba dobrze zapłacić. Czy warto? Warto!

Zobacz też artykuł: Ukraina i Mołdawia.

Armenia, Gruzja i Mołdawia w Białymstoku

 

Serdecznie zapraszam! Będę opowiadał o Armenii, Gruzji i Mołdawii.

VIII Podlaskie Targi Turystyczne. Sobota, 18 maja o godz. 11.00.

krzysztof matys targi turystyczne białystok

W turystyce potrzebujemy nowych miejsc. Spora część klientów zainteresowanych podróżami kieruje uwagę w stronę atrakcyjnych nowości. Od kilku lat z dużej popularności cieszy się Gruzja. Wzrost zainteresowania tym krajem przerósł wszelkie oczekiwania. Podobnie zaczyna się dziać z Armenią. Mołdawia jest o krok za nimi… I Armenia i Mołdawia, mają tak wiele turystycznych atrakcji, że bez wątpienia mogą powtórzyć komercyjny sukces Gruzji.

Więcej o turystycznych walorach Mołdawii oraz Armenii.

Artykuł „Moda na Gruzję”.

 

Deregulacja. Pilot wycieczek

Ustawa deregulacyjna stała się rzeczywistością. Na razie sejmową. Teraz kolej na Senat i podpis prezydenta. Nowe rozwiązania wejdą w życie po 30 dniach od uzyskania aprobaty prezydenta. Są więc szanse, że w już czasie zbliżających się wakacji, osoby wykonujące pracę pilota i przewodnika będą mogły to robić bez żadnych licencji.

Trwało to ponad rok. W marcu 2012 Ministerstwo Sprawiedliwości ogłosiło plan uwolnienia zawodu pilota wycieczek i przewodnika turystycznego. Na tym blogu znajduje się kilka artykułów na ten temat: „Pilot bez licencji” 7 marca 2012; „Pilot według Gownia” 19 marca 2012.

Obie funkcje znalazły się w pierwszej transzy deregulacyjnej. Między innymi obok notariusza, pośrednika nieruchomości, adwokata, taksówkarza…

Każde ze środowisk broniło swoich pozycji. Minister Gowin przyznawał, że najbardziej zaskoczony został silną akcją lobbingową ze strony przewodników turystycznych. Przez kilka ostatnich miesięcy posłowie PiS i SLD w sejmowej komisji próbowali zablokować reformę tych dwóch zawodów. Ku zaskoczeniu sporej części branży (w tym moim) lobby pilocko-przewodnickie wykorzystało do swojej akcji również Polską Izbę Turystyki. Do samego końca nie było wiadomo czy oba turystyczne zawody zostaną uwolnione. Decydujące było głosowanie nr 108. Odrzucono w nim poprawki posła Tadeusza Dziuby (PiS). Ich ideą było utrzymanie egzaminów dla pilotów i przewodników (de facto utrzymywałoby to regulację obu zawodów). Dotychczasowych obostrzeń, ograniczających dostęp do zawodu broniło SLD, PiS i część posłów koalicyjnego PSL! Blokującą reformę poprawkę posła Dziuby odrzucono dzięki wsparciu 35 posłów Ruchu Palikota. To bardzo ciekawe, ponieważ w głosowaniu nad całą ustawą deregulacyjną RP był przeciw.

Przejdźmy do kwestii argumentów. Dzięki sprawnej akcji lobby pilocko-przewodnickiego opinia publiczna bombardowana była argumentami przeciwników deregulacji. Pomogła w tym ignorancja części dziennikarzy, którzy wykazywali się wyjątkową sprawnością w przedstawianiu punktu widzenia tylko jednej strony. Straszono, że po wejściu w życie ustawy deregulacyjnej wycieczki oprowadzać będzie byle kto, robiąc to jak najgorzej. W tym miejscu spróbuję odpowiedzieć przynajmniej na część zarzutów i przedstawię argumenty drugiej strony (robiłem to już zresztą wcześniej, np. tutaj).

Jestem licencjonowanym pilotem wycieczek. Pilotuję wycieczki do wielu krajów. Oprowadzałem turystów. Prowadzę też firmę zajmującą się szkoleniami dla kandydatów na pilotów (staram się robić to jak najlepiej, choć narzucony przez ministerstwo program utrudnia to zadanie). Wydaje się, że automatycznie, jak większość osób z mojego środowiska, powinienem być przeciwko ustawie deregulacyjnej. Ale jestem za!

Dlaczego? Z kilku powodów. Oto one:

  1. Ponieważ dotychczasowe rozwiązania oparte na obowiązkowych szkoleniach i państwowych egzaminach wcale nie powodują, że na rynek pracy trafiają dobrze przygotowani piloci. Wręcz przeciwnie. Wymaganym prawem program szkolenia ma wiele mankamentów i zupełnie nie jest dostosowany do sytuacji rynkowej. Nastawiony na teorię, zupełnie niepotrzebną w pracy, nie nadąża za szybko zmieniającą się rzeczywistością. Tradycją i obowiązującą praktyką stało się uzależnienie kursów od słynnej w branży publikacji Zygmunta  Kruczka (komisje egzaminacyjne opierają się na tej książce). Analiza tego fenomenu znajduje się tu „Kruczek na pilotów”.
  2. To biuro podróży, czyli organizator wycieczki zatrudnia pilota i to jego decyzją powinno być kogo wyślę na wycieczkę. W trosce o swój interes przedsiębiorca będzie wybierał najlepszych. Dziś nie może tego robić ponieważ prawo ogranicza jego wybór. Może zatrudnić wyłącznie osoby z licencją. Pokażę to na przykładzie. Moje biuro specjalizuje się w wyprawach egzotycznych. Dla koneserów. Małe grupy, wysoki standard. Planuję wycieczkę do Japonii. Mam wyśmienitego kandydata na pilota. Zna język japoński, spędził tam pół swojego życia. Zna i czuje kulturę. Byłby świetny. Ale nie mogę go wysłać. Ponieważ nie ma licencji pilota! Za to mogę wysłać kogoś świeżo po egzaminie, kogoś, kto nigdy nie był w Japonii, ba nawet w Azji nigdy nie był. Nic nie wie o tym regionie. To nic, ważne, że ma licencję. Urzędnikowi wszystko się zgadza. Przedsiębiorcy nic się nie zgadza. Po wpływem niemądrego przepisu traci firma i tracą klienci.
  3. Właśnie dlatego uważam, że dzięki dotychczasowym rozwiązaniom turyści, zdani są na słabszych pilotów! Licencjonowani piloci nie mają konkurencji. Potrzebna jest grupa, która podnosiłaby standardy. Znam specjalistę od Kaukazu. Jeździ tam od lat, pisze, śledzi wydarzenia polityczne. Jest znawcą historii, kultury i sztuki regionu. Od czasu do czasu chciałby pojechałby jako pilot z moimi grupami. Ale nie może. Bo nie ma licencji! A uczęszczanie na kurs (150 godzin plus wycieczki szkoleniowe), po prostu mu się nie opłaca. Szkoda zachodu.
  4. Poza tym, taki kurs dla ludzi na pewnym poziomie może być po prostu uwłaczający. Oto w programie są podstawy historii architektury (europejskiej oczywiście, o architekturze Azji nie ma ani słowa). Podstawy na poziomie pierwszej klasy liceum. Kolumna jońska, dorycka, portyk. Jak odróżnić styl romański od gotyckiego, itd.? I wyobraźcie sobie na takich zajęciach dobrze wykształconego człowieka. To żenujące. Po co on ma tam chodzić? Nie ma znaczenia, że jest np., profesorem historii sztuki albo autorem wielu publikacji o architekturze. Chodzić na kurs musi, takie prawo!
  5. Są różne standardy turystyki. Jeśli pilotem jest osoba, która o świecie, polityce, historii, religiach świata, sztuce i architekturze ma tylko taką wiedzę jaką wyniosła z kursu pilota, to mamy do czynienia z pilotem, który niczego ciekawego turystom nie powie! Co więcej, taka osoba sama będzie miała kłopoty żeby znaleźć się w egzotycznym kraju. Nie zrozumie go. Po drugiej stronie mamy absolwentów specjalistycznych studiów, arabistów, egiptologów, archeologów, orientalistów, sinologów, etc. Bywałych w świecie, studiujących za granicą. Kto będzie lepszym kandydatem na pilota?! Z kim wolelibyście pojechać? Jakiego pilota byście chcieli?
  6. Nie ma jednej funkcji pilota! Inaczej pracuje i inną wiedzę musi posiadać pilot jeżdżący z wycieczkami szkolnymi po Polsce, zupełnie inną ten, który robi dalekie, egzotyczne kierunki. Dlatego mrzonką jest jedno szkolenie, które przygotowywałoby do pracy na każdym stanowisku. To niemożliwe! To iluzja. Po co więc ją utrzymywać?! Innych umiejętności od pilota wymaga biuro specjalizujące się w tanich wycieczkach autokarowych po Europie, innych to, które organizuje ekskluzywne wycieczki egzotyczne.

W powyższych rozważaniach przewijało się zagadnienie programu szkolenia dla pilotów. Dziś taki kurs jest obowiązkowy, bez odbycia szkolenia nie można podejść do egzaminu. Program jest ustalony przez Ministerstwo Sportu i Turystyki (rozporządzenie z dnia 4 marca 2011 r. – Dz. U. Nr 60 poz.302). Pełny program znajduje się tutaj. A oto „najciekawsze” jego fragmenty:

Wiedza o Polsce i świecie współczesnym – 6 godzin, a w nich takie tematy jak: ustrój społeczno-ekonomiczny i polityczny; struktura władzy w Polsce, polityka rządu, polityka zagraniczna; podstawowe problemy społeczne i ekonomiczne Polski; Unia Europejska – historia, idea, kraje członkowskie, zasady działania, wspólne instytucje UE; Polska w Unii Europejskiej. Nie wiem jak to traktować. Co to ma być? Krótka powtórka? A może coś w rodzaju korepetycji dla maturzysty, który na ocenę mierną chce zdać maturę w przedmiotu wiedza o społeczeństwie? Właściwie nie wiadomo po co. Ale jeśli już, to dlaczego tak żenująco mało?

Geografia turystyczna Polski i Europy – 40 godzin. No właśnie, Polski i Europy. Na kursie w Białymstoku w pierwszej kolejności uczymy o Podlasiu – bo z tego jest najwięcej pytań na egzaminie w naszym urzędzie marszałkowskim. W dalszej kolejności atrakcje turystyczne Polski. Trochę z krajów ościennych. Z reszty Europy stolice i najbardziej popularne miasta, np. Barcelona. Do 2011 r. nie było nic (nic!) z destynacji pozaeuropejskich! Dwa lata temu w rozporządzeniu ministra pojawiło się nowe hasło: „Pozaeuropejskie cele podróży Polaków, regiony wypoczynkowe oraz trasy krajoznawcze i specjalistyczne”. Ale tyle, że się pojawiło. Bo jeśli organizator szkolenia chce zrealizować wcześniejsze punkty, to na naukę „pozaeuropejskich celów podróży” zostaje co najwyżej kilka godzin kursu. Można w tym czasie nauczyć przyszłych pilotów Azji, Afryki, Ameryk…?! Kolejna urzędnicza fikcja.

Jest orientalista. Pracownik akademicki. Zna języki. Wie mnóstwo o Uzbekistanie, Turkmenistanie, Iranie… Pisze o tym, publikuje. Pięknie opowiada. Chce dorobić jako pilot. Musi zdać egzamin. Zapisuje się na kurs. I uczy się zabytków Podlasia, Polski i krajów ościennych. Po to, żeby jeździć z wycieczkami do Azji! Jest tu sens?

Oczywiście pilot musi mieć warsztat. Trzeba wiedzieć jak pracować z grupą. Samoloty, lotniska, autokary, odprawy, bagaż, ubezpieczenia, kwaterowanie turystów, kwestie prawne… Oczywiście, że tak! Ale tego można nauczyć w ciągu 30 – 40 godzin dobrze pomyślanego szkolenia! A dalej to już specjalizacja. Z korzyścią dla turystów!

Litwa

Litwa jest jednym z tych miejsc, do których często i chętnie wracam. Prywatnie, wypoczynkowo. Zdarza się, że na zakończenie egzotycznej wyprawy, kiedy już się żegnam z turystami słyszę pytanie: A dokąd teraz planuje pan wyjazd? Najczęściej odpowiadam, że do Druskiennik na Litwie. Lubię tam pojechać na kilka dni, nawet na jedną noc. Z Białegostoku to blisko. Do Druskiennik mamy niecałe 200 km. Do Wilna nieznacznie dalej. A i nad morze całkiem niedaleko. Do Pałangi dojedziemy szybciej i lepszymi drogami niż nad polskie morze (więcej o Pałandze).

Troki. Zamek

Zamek na jeziorze w Trokach

Od lat przyglądałem się jak mądrze Litwa pracuje nad swoim produktem turystycznym. Polska mogłaby się tu sporo nauczyć! Pierwszy w regionie tak duży aquaprk (z rewelacyjnym kompleksem saun) rozreklamował Druskienniki. A pamiętam je jeszcze jako upadłe miasteczko. Po rozpadzie ZSRR przechodziło naprawdę trudne czasy. Dziś kwitnie. Aquapark już nie wystarcza. Wybudowano więc całoroczny, kryty tor narciarski. Dlaczego Druskienniki, a nie Augustów?! To dobre pytanie do naszych władz (krajowych i regionalnych). Wszak jak stałą mantrę powtarzają, że turystyka jest priorytetem dla województwa podlaskiego. Zobacz też: Wileńskie Kaziuki.

Konkurencję z Litwą przegrywamy od lat. I nie chodzi tylko o infrastrukturę i produkt. Od nas są lepsi w jeszcze jednym – skutecznie udaje się im przyciągać turystów z Białorusi i Rosji. W jaki sposób? Po prostu, oferują to, czego tamci potrzebują. Chodzi o rozrywkę, o zabawę i o możliwości przyjemnego wydawania pieniędzy. Dużych pieniędzy. W jednym z hoteli na Litwie widziałem ciekawe rozwiązanie. Spory obiekt na cztery gwiazdki. Nastawiony na turystę ze wschodu. Więc oczywiście sauny. Ale poza tymi otwartymi, ogólnodostępnymi jest jeszcze coś. Z tyłu, od zaplecza, ciche wejście do wydzielonego kompleksu, a w nim sauny na wysoki standard do prywatnego użytku. Właściwie to coś w rodzaju apartamentów z saunami. Kanapy, fotele, stoły, bary… Rozmawiam z osobą tym zarządzającą. Mówi, że często mają tam gości. Podjeżdżają autami pod same drzwi, nikt ich nie widzi. Korzystają z uroków luksusowego wypoczynku.

Wilno, Ostra Brama

Przypomniało mi się to kilka tygodni temu na targach turystycznych w Moskwie. Było tam polskie stoisko. Takie sobie, niezbyt tłumnie odwiedzane, z nic nie mówiącym i trudnym do skojarzenia z Polską hasłem w języku angielskim (sic!) Move Your Imagination. Na naszym podlaskim kawałeczku narodowego standu za główną atrakcję robiło zdjęcie z… żubrami. Na tyle, na ile znam specyfikę rosyjskiej turystyki, to zaryzykuję stwierdzenie, że w ten sposób ciężko będzie odnieść sukces. Zwierząt, lasów i pięknej przyrody, to mają wystarczająco u siebie. Od nas potrzebują innych propozycji.

Być może komercyjny sukces Litwy pozwala części miejscowych na dziwne zachowanie wobec turystów. Zdarza się, że pracownicy hoteli czy restauracji okazują dystans, a nawet niechęć do gości z naszego kraju. To trudny temat, wymagający uwagi i delikatności. Próbuję odnosić się do niego z wyrozumiałością. Rozumiem uwarunkowania wynikające z naszych wspólnych dziejów. Ale sytuacja ta oczywiście działalności turystycznej nie ułatwia. Część Polaków nie chce jeździć na Litwę z tego właśnie powodu. Bo ktoś z ich znajomych został kiedyś źle potraktowany. Ostentacyjnie dano mu znać, że nie lubią Polaków. A może po prostu jesteśmy przewrażliwieni? Nie mam pewności ponieważ  mnie nigdy nic takiego nie spotkało. Ale dmuchamy na zimne. Nie lekceważymy tematu. Chętnie korzystamy z pomocy mieszkających tam Polaków. Współpracujemy od lat z tymi samymi ludźmi, hotelami, biurami i mamy do nich zaufanie.

Widok na zamek w Trokach z jednej z restauracji

Litwa to dobry cel kilkudniowej wycieczki (naszych rodaków przyciąga głównie Wilno z Ostrą Bramą na czele), ale też dłuższego wypoczynku (morze, jeziora, las). Jest tu dobra infrastruktura do przeprowadzenia nawet dużych konferencji i szkoleń. Kraj ten jest rajem dla miłośników sauny w każdej postaci. Są wszędzie. W hotelach (nowoczesne, robione na wzór turecki, egipski i jaki się tylko da) i w leśnej głuszy, tuż nad brzegiem jeziora – tu króluje ruska bania.

Turystyczną atrakcją jest też miejscowa kuchnia, podobna do podlaskiej, mięsno-ziemniaczana, z dodatkiem sporej ilości gęstej śmietany. Zawsze możemy liczyć tu na kartoflane placki, babkę i kiszkę. Daniem koronnym są cepeliny (duże pyzy z mięsem). Warte spróbowania są też karaimskie kibiny, czyli pieczone pierogi z farszem mięsnym lub jarzynowym. Serwowane są z barszczem lub rosołem. Bardzo lubię tutejsze zupy. Gęste i zawiesiste. Często wybieram borowikową podaną w bochenku razowego chleba. No właśnie, pieczywo. Specyficzne, ciemne, często z dodatkiem kminku. Przyprawę tę znajdziemy też w tutejszych serach. Niektóre z nich są bardzo ciekawe i oryginalne. Podobnie jak wędliny. Dla nas, mieszkańców Białegostoku, to nic wyjątkowego, ale z doświadczenia wiem, że wiele osób z innych rejonów Polski właśnie na wycieczce po raz pierwszy próbuje kindziuka. Nie byłby prawdziwym turystą ten, kto nie spróbowałby miejscowych napitków. Od tutejszego żywego piwa zaczynając na ziołowych wódkach kończąc. Po drodze są jeszcze warte polecenia litewskie miody. Zagryźć można podwędzanymi świńskimi uszami – to jeden z tutejszych przysmaków. Polecam i do zobaczenia na Litwie! Zobacz też: Puńsk. Litwini w Polsce.

 Zbliża się weekend majowy. Będzie dobra ku temu okazja.

Więcej o turystyce i wycieczkach na Litwę.

Radosnych Świąt!

Wszystkim Czytelnikom, Sympatykom i Miłośnikom podróży składam najlepsze świąteczne życzenia!
Byle do wiosny!
W turystyce już się rozpoczęła. Na naszych ulubionych kierunkach jest już całkiem ciepło.
W Gruzji 17°C , w Etiopii 22°C, w Indiach 27°C, w Kambodży 30°C …

Życzenia Wielkanocne Krzysztof Matys Travel

Moja Armenia

Jeżdżę tam od kilku lat. Z dużą przyjemnością. Najpierw odkryłem Gruzję, Armenię trochę później. Sąsiednie kraje. Niby podobne, ale w rzeczywistości mocno się różnią. Inna historia, język, muzyka, kultura.. Nawet góry są inne. Gruzja leży w paśmie Wysokiego Kaukazu – to tam znajdują się najwyższe szczyty, Szchara i Kazbeg. Ale spora część kraju, w tym najpopularniejsze turystycznie miejsca, znajduje się na znacznie mniejszej wysokości. Część to doliny, a nawet tereny nizinne. Inaczej jest w Armenii. Aż 90 proc. powierzchni to tereny leżące na wysokości powyżej 1 tys. m n.p.m., a 40 proc. ma 2 tys. m i więcej! Góry są bardziej surowe, skaliste. Charakterystyczne są urwiska i przepaście. Bez problemu spotykamy całe obsydianowe stoki, na których wulkaniczne szkliwo zbierać można gołymi rękoma.

Armenia Khor Virap

Klasztor Chor Wirap (Khor Virap). Widok na Ararat

Za co lubię Armenię? Dlaczego tam jeżdżę?

Od kiedy zacząłem zajmować się turystyką ciągnie mnie na Wschód. Najbardziej kuszą „gorsze światy”. Miejsca, gdzie nic nie jest jeszcze tak równo poukładane jak na Zachodzie. Kraje, w których nowoczesność nie zabiła tradycji i normalnych ludzkich relacji. I to już by wystarczyło. Ale Armenia do zaoferowania ma znacznie więcej.

Z całą pewnością turystów zainteresuje ciekawa i oryginalna kuchnia oraz przednie trunki. Nie tylko powszechnie szanowany „Ararat”, ale też tutowka – mocna wódka z owoców morwy. Najlepsza pochodzi z Górskiego Karabachu. Po trzech latach dojrzewania w dębowych beczkach nabiera wyjątkowego smaku i szlachetności. Ormianie uważają, że regularne spożywanie tutowki ma właściwości zdrowotne. Słynna długowieczność mieszkańców Karabachu tym właśnie jest  tłumaczona. Ważne by jej nie nadużywać. Miejscowi powtarzają, że kto pije zbyt wiele, nie szanuje alkoholu, a tutowaja wodka na szacunek zasługuje.

Armenia, gata, Gegart

Gata – pyszny kołacz

W Armenii licząca tysiące lat historia przeplata się z nowoczesnością. To właśnie tu znajduje się najdłuższa linowa kolejka świata! Ma 5,7 km długości! Została oddana do użytku niecałe trzy lata temu. Wagoniki poruszają się z prędkością 37 km na godzinę. Widoki są imponujące. W pewnym momencie pasażerowie znajdują się aż 320 m nad poziomem rozciągającej się pomiędzy dwoma wzgórzami doliny! Zobacz: Wycieczka do Armenii.

Jest to kraj fantastycznych zabytków. Podobnie jak w Gruzji, tak i tu, turystę zaskoczyć może mnogość historycznych monumentów. Duża ilość dobrze zachowanej architektury sakralnej, w tym pochodzącej z pierwszego tysiąclecia, czyni z Armenii bardzo interesujący cel turystyki pielgrzymkowej. Tym bardziej, że jest to najstarszy chrześcijański kraj świata. Władca Armenii, Tirydates III, już w 301 roku uczynił chrześcijaństwo religią panującą. W jej ślady poszła Gruzja, kolejna była Etiopia. Rzym został w tyle…

Swiątynia Garni

Świątynia w Garni, fot. J. Świercz

Jednym z bardziej zaskakujących zabytków jest świątynia w Garni. Pochodząca z I wieku budowla przypomina ateński Partenon. Tyle, że wzniesiono ją nie z białego marmuru, ale z miejscowego, ciemnego bazaltu. Najprawdopodobniej była poświęcona bogu Mitrze. Jest jednym z wymownych dowodów na związki Armenii ze światem kultury antycznej. Pełni tę samą rolę, co zdeponowane w tbiliskim muzeum, słynne „złoto Kolchidy”. Burzy nasz ładny, poukładany europejski obraz. Musimy zrobić w nim wyłom by przyznać, że Południowy Kaukaz był jednym z centrów cywilizacyjnych. Co więcej, wniósł spory wkład w rozwój Europy. Tu udomowiono niektóre gatunki roślin i zwierząt. Tu, człowiek nauczył się wytwarzać wino. Tereny te rozpalały umysły starożytnych Greków. Kusiło ich bogactwo i zaawansowane rzemiosło… Stąd wziął się mit o złotym runie i opowieść o wyprawie Argonautów. Region ten był wówczas odpowiednikiem Eldorado. Przyciągał i inspirował. Wywierał wpływ. Zresztą trudno się temu dziwić. To przecież tu, na górze Ararat, osiadła arka Noego. Ci, którzy z niej wyszli, zbudowali naszą cywilizację. W niewielkim muzeum, znajdującym się w Eczmiadzynie, zobaczyć możemy kawałek deski z tej arki. Robi takie samo wrażenie jak grot z włóczni, którą przebito bok Jezusa.

Widok na górę Ararat

Wycieczka do Armenii jest podróżą w czasie. W okres odległy i mityczny. W czas, gdy tworzyły się podstawy europejskiej kultury. Dla niektórych zaskakującym może być fakt, że działo się to tak daleko od Londynu, Paryża i Rzymu…

Wycieczka do Gruzji i Armenii. 12 dni pięknej przygody! Góry, wyśmienita kuchnia, wino i wyjątkowe zabytki. Kameralna grupa i bardzo dobry pilot-przewodnik. Wycieczka dla koneserów. Polecam!

Więcej o turystycznych atrakcjach Armenii: armenia.blog.pl

Film: Armenia – perła Kaukazu

Muzeum Stalina

Zaskoczony jestem, że przypadająca dziś rocznica śmierci Stalina wzbudziła tak duże zainteresowanie polskich mediów. Wyrwało mnie to z zimowego odrętwienia i przywołało wspomnienia z Kaukazu. Obowiązkowym elementem wycieczki do Gruzji jest oczywiście Gori – rodzinne miasto Stalina.

Muzeum Stalina Gori

Tablica przy wejściu do muzeum

Zwiedzamy wielki gmach muzeum poświęconego pamięci dyktatora, pancerny wagon którym podróżował oraz niewielki domek, w którym miał przyjść na świat. Interesujące miejsce, które dziś oczywiście nie ma na celu propagowania stalinizmu. Pokazuje raczej jak kiedyś za pomocą prostych metod wpływano na ludzi, jak tworzono kult. Jest trochę zabawnie, trochę pouczająco. Na ten temat pisałem wcześniej: Stalin już nie straszy.

Wagon Stalina

Pancerny wagon Stalina

Byłem tam dziesiątki razy. Oprowadziłem wiele turystycznych grup. Dwie czy trzy osoby odmówiły wejścia. Oczywiście, to zrozumiałe. Rachunek krzywd jest olbrzymi. Ale znacznie częściej spotykam się z innymi reakcjami. Dziś ludzie mają już chyba spory dystans, chcą zobaczyć, dotknąć, spróbować zrozumieć…. Turyści robią zdjęcia i dopytują o szczegóły. Zobacz też: Aleja Stalina.

Gori, dom Stalina

Rodzinny dom Stalina

W muzealnym sklepiku jedną z częściej kupowanych pamiątek jest wino marki „Stalin”. Czerwone. Takie sobie, ale etykieta na butelce robi swoje. Od kilku lat obserwuję wysyp pamiątek z wizerunkiem Stalina. Magnesy na lodówkę, figurki, talerzyki i znaczki pojawiają się na straganach w całej Gruzji. Musi być zbyt, ktoś to chce kupować. Podaż idzie za popytem. W Gori, przy muzeum starszy pan sprzedaje zapałki z portretem dyktatora. Ma ich całą walizkę. Kosztują grosze, ludzie kupują, nawet ci, którzy poddają w wątpliwość sens wizyt w takim miejscu.

PS. Muzeum powstało w 1937 roku, w czasie najstraszliwszej stalinowskiej nocy. Rozbudowano je w 1953 roku, po śmierci dyktatora. Gruzja odziedziczyła je więc w spadku po ZSRR. Nie zostało zamknięte z kilku powodów. W grę wchodziły również sympatie mieszkańców Gori, więcej pisałem o tym tu. Dziś pełni rolę turystycznej atrakcji, przyciągając wielu gości z całego świata.

Blog o turystyce w Gruzji.

Strona 16 z 38

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén