Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Strona 2 z 38

Ukraina

Od tygodni obserwujemy gromadzenie rosyjskiego wojska wokół Ukrainy. Rośnie napięcie, piętrzą się dywagacje. Wejdą czy nie wejdą, a jeśli tak, to kiedy?! Dziś, 20 stycznia, kiedy piszę ten tekst, rosyjska agresja wydaje się bardzo prawdopodobna. Moskwa na Białoruś ściąga jednostki z drugiego końca kraju, znad granicy z Chinami. Dzięki temu będą mogli oskrzydlić Ukrainę. Kijów może być zaatakowany z trzech stron, niezagrożona pozostaje tylko zachodnia granica.

Rynki chyba również uwierzyły w wojnę. Spada kurs rubla, inwestorzy wycofują się z Rosji. Odbija się to również w Polsce, rosną ceny złota i srebra, znowu drożeje dolar. Jeśli rozpocznie się konflikt, osłabienie naszej waluty będzie jeszcze bardziej widoczne, co oczywiście odbije się na cenach zagranicznych wyjazdów.

Ukraińskie okno

Rosyjskie siły z Białorusi mogą zaatakować północ Ukrainy, mogą też uderzyć na Polskę. Grodno z Białegostoku oddalone jest zaledwie o 80 km! Atak z tamtego kierunku postępowałby zapewne na linii Sokółka – Białystok, bo w tych dwóch miastach mamy duże i strategiczne węzły kolejowe. A następnie trasą na Warszawę, gdzie pierwszym realnym punktem oporu mogłaby być rzeka Narew, o szerokiej i podmokłej dolinie, niełatwej do sforsowania przez oddziały wyposażone w ciężki sprzęt. W tym sensie patrzę na otoczenie mojego domu, jak na potencjalny teren walki. Gdy rozmawiam ze znajomymi, to odnoszę wrażenie, że nikt jeszcze nie myśli o tym, jak o czymś naprawdę realnym, ale po ewentualnej agresji na Ukrainę, to się szybko zmieni. Wtedy jasnym się stanie, że tak, jak po Gruzji przyszedł czas na Ukrainę, tak po Ukrainie wojna zapuka nam do okien. A przynajmniej, naprawdę na serio należy brać to pod uwagę.

Dniestr, granica mołdawsko-ukraińska. Widok na Ukrainę z twierdzy w Sorokach

Inaczej zapewne patrzą na to mieszkańcy Szczecina czy Wrocławia… Oni poza Narwią mają jeszcze zaporę w postaci Bugu i Wisły. Nas od Białorusi (dziś czytaj: Rosji) nie oddziela żadna rzeka. Obecna granica jest granicą sztuczną. Białystok i Grodno to jedna i ta sama ziemia, zawsze były w tym samym organizmie politycznym, najpierw w Wielkim Księstwie Litewskim, później w zaborze rosyjskim, następnie w województwie białostockim II Rzeczpospolitej. Jak będzie w przyszłości?!

Znając dobrze wydarzenia z przeszłości porównuję Ukrainę z Gruzją. Latem 2008 roku wybuchła krótka, pięciodniowa wojna. Jej głównym celem było skompromitowanie rządu w Tbilisi, a tym samym zablokowanie gruzińskiej drogi do NATO i Unii Europejskiej. Putin miał też cele poboczne, wśród nich między innymi wzięcie odwetu za uznanie niepodległości Kosowa. W sensie militarnym każde zwycięstwo było sukcesem. Wariant minimum to wprowadzenie na stałe rosyjskich wojsk do Abchazji i Osetii Południowej. Wariant maksimum to zajęcie całej Gruzji, może zamontowanie w Tbilisi prorosyjskiego rządu. Część się udała, część nie (na skutek interwencji Zachodu, między innymi Polski). Teraz może być podobnie. Moskwa posunie się tak daleko, jak okoliczności jej na to pozwolą, ale z całą pewnością ma jakiś cel minimum, który uzna za satysfakcjonujący.

odessa_opera_krzysztof_matys

Odessa, gmach opery

Na zakończenie warto wspomnieć o jeszcze jednym fakcie. Otóż wojna rosyjsko-gruzińska wybuchła, gdy rozpoczynały się igrzyska olimpijskie w Pekinie. Między innymi ten fakt świadczył na niekorzyść Gruzji, bowiem przywódcy państw udali się do Chin, media skupione były na święcie sportu, opinia światowa nie miała głowy do jakiegoś tam konfliktu na niewielkim skrawku Kaukazu.

Mamy zatem jeszcze jedno podobieństwo między sytuacją z lata 2008 roku, a tym co dzieje się obecnie. Niebawem igrzyska znowu zawitają do Państwa Środka. Tym razem rywalizować będą sportowcy dyscyplin zimowych. Czy to jest ten moment, którego obawiać się należy najmocniej?!

Zobacz też: Ukraińska Besarabia oraz Naddniestrze – parapaństwo pomiędzy Ukrainą i Mołdawią.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Matys

11 września 2001 roku

Tego dnia byłem w drodze. Odwoziłem grupę turystów. Z Kairu do Sharm el-Sheikh to około siedmiu czy ośmiu godzin w autokarze. Po drodze przystanek nad Kanałem Sueskim. Gdy stanąć na pustyni, w pewnym oddaleniu od wody, to kanału nie widać. Wielkie kontenerowce wyglądają tak, jakby sunęły po piasku.

Autor pod piramidami w Gizie, około roku 2001

Do Sharmu przyjechaliśmy późnym popołudniem. Kwaterując turystów w hotelu jednym okiem spoglądałem na telewizor. Co to za film? – Spytałem recepcjonistę. To nie film – odpowiedział nie przerywając wydawania kluczy – To się naprawdę zdarzyło! Spojrzałem uważniej. Samolot wbijał się w wielki biurowiec. Tak dowiedziałem się o ataku na Word Trade Center.

Wieczór spędziłem w służbowym mieszkaniu. Razem z kilkoma pracownikami miejscowego biura. Egipcjanie, koledzy z pracy. Mniej więcej w moim wieku, młodzi ludzie, tuż po studiach. Siedzieliśmy przed ekranem telewizora wsłuchując się w komunikaty płynące z paru kanałów informacyjnych. Rozmawialiśmy. Jeden ze współlokatorów świętował. Nie krył radości z faktu, że „Ameryka wreszcie dostała za swoje”. Obok mnie siedział sympatyk terrorystów, mój kolega.

Hotel w Sharm el-Sheikh

Miałem kilka godzin na odpoczynek. W nocy łapałem miejscowy pekaes i wracałem do Kairu. Około dziesiątej rano pod Muzeum Egipskim musiałem odebrać nową wycieczkę. Przyjechałem kilka godzin za wcześnie. Spędziłem je w jednej z kawiarń przy placu Tahrir, popijając mocną i słodką herbatę. W oparach dymu fajki wodnej witałem nowy dzień, pierwszy po 11 września. Już wtedy jasnym było, że data ta na trwale zapisze się w historii świata.

Młody, poczatkujący pilot wycieczek przywiózł grupę turystów z Hurgady. Miałem oprowadzić ich po Kairze. Pamiętam wystraszonych ludzi. Esemesami (internetu w telefonach jeszcze nie było) dostali z Polski pierwsze informacje o Osamie bin Ladenie. Muzułmanie uderzyli w zachodnią cywilizację. Niebezpiecznie jest tam, gdzie jest islam. Tak to można było zrozumieć. A byliśmy w Egipcie, kraju przesiąkniętym religią, w dwudziestomilionowym Kairze, gdzie w każdym miejscu, pięć razy dziennie usłyszysz wezwanie muezina. Bali się na zapas, zupełnie niepotrzebnie, ale się bali.

Sprzedawca pamiątek w Asuanie. Południowy Egipt

Wycieczka się udała. Zwiedzaliśmy bez przeszkód. Tłumaczyłem, że jeśli gdzieś teraz jest bezpiecznie, to właśnie w Egipcie, bo tutejszy reżim postawił właśnie na nogi całą tajną policję i wszystkie możliwe służby. Turyści byli dobrze pilnowani.

Wróciłem do Hurgady i zabrałem grupę na kilkudniowy rejs po Nilu. Ci, którzy wcześniej przylecieli do Egiptu, zwiedzali jeszcze w miarę normalnie, korzystając z uroków wakacji, ale jasnym już było, że turystyka zaraz się zatrzyma. Siła telewizyjnego przekazu była porażająca. Sprzedaż stanęła.

Egipska ulica w tamtym czasie

Świat bał się samolotów. Turyści bali się Egiptu. Hurgada szybko się wyludniła. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś podobnego, tak przygnębiająco pustych ulic! Na kilka miesięcy straciliśmy pracę, i ja, i mój kolega cieszący się z upokorzenia Ameryki. Do Egiptu wróciłem dopiero w styczniu, razem z pierwszymi turystami.

Tekst ten jest fragmentem nowej książki. Książka nie ma jeszcze tytułu, ale się pisze 🙂 , wydanie planowane jest na rok 2022. Będzie to kontynuacja książki „O podróżowaniu”.

Zobacz też: Egipt po raz pierwszy.

Nowa waluta turystyczna

7 września 2021 roku. Od dziś bitcoin jest legalnym środkiem płatniczym w Salwadorze. Informację tę podają wszystkie serwisy ekonomiczne. Fakt jest istotny, bo to pierwszy kraj, który z kryptowaluty uczynił oficjalną walutę państwową. Granica została przekroczona, furtka otwarta. Pytanie co dalej!

Nepalskie rupie z nosorożcem

Może to już czas, by wprowadzić walutę turystyczną? Niech się nazywa turcoin. Albo globcoin. A może uda się znaleźć bardziej wdzięczną i lepiej brzmiąca nazwę. Coś z obietnicą przygody i nutką romantyzmu, czyli z wartościami, jakie niosą ze sobą podróże.

Kursy walut w Naddniestrzu, nieuznawanym przez świat parapaństwie. Więcej informacji o Naddniestrzu.

Jak mocno taka waluta ułatwiłaby życie turysty! Żadnych przewalutowań i kantorów. Po prostu, doładowujesz sobie konto wirtualnymi turcoinami i jedziesz w świat. Kraj i kontynent nie ma znaczenia. Płacisz wszędzie, w każdym miejscu. Co więcej, każdy chce przyjmować tę walutę, bo jej wartość stale rośnie. Na przykład, jesteś hotelarzem i za wyświadczoną usługę inkasujesz od turysty jednego globcoina. Cieszysz się, bo za miesiąc ten jeden coin będzie miał już wartość dwóch coinów, więc nie tylko zarabiasz, ale jeszcze inwestujesz. Szaleństwo ktoś powie. Oczywiście, ale czym innym jak nie szaleństwem są kryptowaluty! A przecież istnieją, liczone są w miliardach dolarów i konsekwentnie zyskują na znaczeniu.

Etiopia. 1 birr

Turcoin byłby praktyczny nie tylko w czasie podróży. Można by go wykorzystywać już na etapie jej planowania. Załóżmy, że myślimy o przyszłorocznych wakacjach. Kupujemy piętnaście globcoinów, za które dziś stać nas na tydzień pobytu w trzygwiazdkowym hotelu. Ale za rok, gdy wartość tej waluty wzrośnie, kupimy za nią wczasy w hotelu pięciogwiazdkowym i zostanie jeszcze na kilka dobrych kolacji w lokalnej restauracji.

Plastikowe monety przypominające żetony lub elementy gry planszowej. Gdzie? Zobaczcie!

Piękne? Piękne! Z jednym małym niuansem. Co się stanie z naszymi wakacjami, jeśli wartość turcoina spadnie?! Jedno jest pewne, gdyby istniał przed 2020 roku, to w czasie pandemii, mocno straciłby na wartości.

Polecam też artykuł: Pieniądze. Białoruś, Kuba, Uzbekistan…

Przekraczanie granic, reguły wjazdu i błędne informacje MSZ

Rzecz odnosi się do informacji opublikowanych na stronie Ministerstwa Spraw Zagranicznych i dotyczących reguł wjazdu do Armenii (www.gov.pl/web/dyplomacja/armenia).

MSZ, Armenia, 19 lipca 2021

Wchodząc na rządową stronę dowiadujemy się między innymi, że osoby zaszczepione mogą wjechać do Armenii bez konieczności robienia testów PCR, ale zaświadczenie o szczepieniu powinno być podpisane oraz opatrzone pieczęcią przez kierownika placówki medycznej, w której wykonano szczepienie. Ponadto zawierać musi dane teleadresowe oraz nazwisko kierownika placówki medycznej i numer paszportu osoby zaszczepionej. O tym, że powinno być wydrukowane na papierze firmowym wspominać już chyba nawet nie muszę, bo to przecież oczywiste.

Zrzut ekranu ze strony: gov.pl/web/dyplomacja/armenia (lipiec 2021)

Jeśli ktoś przed zaplanowanym wyjazdem do Armenii przeczytał te informacje, to od razu musiał zadać sobie pytanie skąd wziąć taki dokument. Przecież na zaświadczeniach generowanych z internetowego konta pacjenta takich danych nie ma. Nie było ich na wcześniejszych potwierdzeniach, nie ma ich też na obecnych tzw. paszportach covidowych.

Pieczątka i podpis na dokumencie elektronicznym?! Do tego numer paszportu i papier firmowy placówki medycznej?! Niewykonalne, nikt w Polsce takiego zaświadczenia nie otrzyma!

Skąd więc taka informacja na stronie polskiego MSZ? I najważniejsze, czy jest prawdziwa?!

Odpowiem od razu. Nie jest! Każda zaszczepiona osoba wjeżdża do Armenii na podstawie standardowego zaświadczenia generowanego z internetowego konta pacjenta. Nie są potrzebne pieczątki, podpisy i papier firmowy! Sprawdziłem to w praktyce, na podstawie tzw. paszportów covidowych z całą grupa turystów w lipcu tego roku przekroczyliśmy granicę w Erywaniu. Odbyliśmy wycieczkę (było pięknie!) i wróciliśmy do kraju.

Widok na górę Ararat z okolic klasztoru Chor Wirap (lipiec 2021)

Skąd więc takie dane na rządowej stronie? Otóż wydają się być kopią informacji zamieszczonych przez stronę armeńską (www.gov.am/en/covid-travel-restrictions/), gdzie czytamy:

The certificate should be in Armenian, Russian or English printed on the official letterhead and should contain the following information:

– all contacts and the name of the head of the medical institution where the test/vaccination was taken,

– the name, surname, date of birth, and passport number of the examined/vaccinated person,

– the result of the test, the vaccine manufacturing name and the product’s serial number, the dates of the first and the second dosages, signed by the head of the medical institution with its seal․

Na pierwszy rzut wszystko się zgadza. Rząd Armenii opublikował, to rząd w Warszawie skopiował, przetłumaczył na język polski i przedstawił swoim obywatelom. Proste. O co więc pretensje?! Otóż o to, że tej informacji nie zweryfikowano, nie sprawdzono jak rzecz wygląda w praktyce. A przecież powinno się to zrobić, biorąc pod uwagę fakt, że kryteria przedstawione przez stronę armeńską na pierwszy rzut oka wydawały się niemożliwe do spełnienia.

Kaskady w Erywaniu

Nie mogąc liczyć na polski MSZ sami wykonaliśmy tę pracę. Nasi ormiańscy współpracownicy zadali pytania m.in. w armeńskim Ministerstwie Zdrowia oraz odpowiednim służbom na lotnisku w Erywaniu. Uzyskali informacje, że unijny paszport covidowy w zupełności wystarczy i nie są potrzebne żadne pieczątki ani podpisy. Sprawdzili też stronę praktyczną odnajdując turystów z krajów UE, którzy na podstawie takiego zaświadczenia do Armenii wjechali. Z kolei my, w Warszawie dopytywaliśmy na lotnisku Chopina przy stanowiskach odprawy LOT-u i też uzyskaliśmy zapewnienie, że żadne certyfikaty szczepień z pieczęciami nie są potrzebne. Co ciekawe, gdy wysłałem maila do LOT-u z pytaniem o reguły wjazdu do Armenii, to otrzymałem odpowiedź, że należy kierować się wskazówkami na stronie internetowej MSZ!

Spróbujcie wyobrazić sobie dyskomfort organizatora wycieczki. Ma zebraną grupę, turyści chcą jechać, wszyscy są zaszczepieni. Ale na stronie polskiego MSZ jest informacja, że zaświadczenia o szczepieniu nie wypełniają kryteriów, więc trzeba wykonać testy PCR. Robić je czy nie, skoro odpowiednie służby w Erywaniu informują, że unijne zaświadczenia w zupełności wystarczą?! Kogo słuchać? A może lepiej w ogóle odwołać wycieczkę i nie ponosić ryzyka?!

W centrum Erywania, okolice placu Republiki i Wernisarzu, gdzie turyści robią zakupy

Wszyscy powołują się na dane zawarte na stronie internetowej polskiego MSZ. Powszechnie uważa się, że informacje tam podane są sprawdzone i obowiązujące. A co jeśli tak nie jest, jeśli zamiast pomagać i ułatwiać, wprowadzają w błąd?! Przedstawiona wyżej historia pokazuje, że jest to możliwe. A przecież wcale tak być nie musiało, w przypadku Armenii wystarczyło sprawdzić i zweryfikować. Ambasadzie w Erywaniu zajęłoby to chwilę, zapewne wystarczyłoby wysłać kilka maili i wykonać parę telefonów.

Na zakończenie mam jedną uwagę. Branża turystyczna dotkliwie ucierpiała z powodów obiektywnych (pandemia, strach turystów przed przemieszczaniem się), ale część naszych kłopotów wynika też z nielogicznych, niezrozumiałych i chaotycznych regulacji wprowadzanych przez rządy kolejnych państw, przy czym władzom w Warszawie można by przyznać nagrodę specjalną za osiągnięcia w tej dziedzinie. W serii artykułów zamieszczonych na tym blogu podanych zostało sporo przykładów z poprzedniego roku (tag: koronawirus). Jeszcze więcej znajdą Państw w dwóch moich książkach poświęconych tej tematyce: O podróżowaniu (2020) i Spragnieni podróży (2021).

Klasztor Norawanak (13-14 wiek)

Ale jakby tego było mało, to również teraz, gdy po miesiącach przestoju i strat biura podróży próbują w końcu zarobić jakiekolwiek pieniądze, to zamiast wsparcia otrzymują utrudnienia i przeszkody. Utrudnienia, które przecież niczemu nie służą, nie powodują wzrostu bezpieczeństwa epidemicznego, a wynikają chyba zwyczajnie z ignorancji i niechlujności urzędników. W tym konkretnym przypadku oczekiwałbym od polskiego MSZ, że przed podaniem tak istotnych informacji sprawdzi czy są prawdziwe. Tego właśnie zabrakło.

Zobacz blog poświęcony Armenii.

PS. Armenia to piękny i gościnny kraj. Jest bezpiecznie, śmiało można jechać. Polecamy artykuł: Dziesięć powodów, żeby pojechać do Armenii.

Majówki nie będzie

Minister Niedzielski ogłosił właśnie, że hotele pozostaną zamknięte do 3 maja. Oznacza to, że legalna majówka w Polsce się nie odbędzie. W związku z czym, mam kilka uwag.

  1. Walka z pandemią polegająca na blokowaniu wybranych branż ma taki sam sens, jak ograniczanie skutków wypadków drogowych poprzez powszechny zakaz działania stacji benzynowych. Przy zastosowaniu takiego rozwiązania liczba ofiar zmaleje, ale nie oznacza to przecież, że dystrybutorzy paliw ponoszą odpowiedzialność za bezpieczeństwo na drogach.
  2. Hotele padają ofiarą metody, która polega na zniechęcaniu ludzi do przemieszczania się. Nie ma żadnych badań potwierdzających, że hotele same w sobie generują większe ryzyko. Wręcz odwrotnie, doświadczenia z całego pandemicznego roku i efekty kontroli sanitarnych potwierdzają raczej, że pod względem epidemicznym hotele są miejscem bezpiecznym.
  3. Straty ekonomiczne i społeczne wynikające z zamykania całych sektorów gospodarki są niewyobrażalnie wielkie, a korzyści mocno wątpliwe. Zimą, w wielu krajach hotele były otwarte; działały ośrodki narciarskie, ferie były pełne turystów, a mimo to kraje te nie doświadczają obecnie takich wzrostów zakażeń jak Polska! Co sugeruje, że to nie narty, hotele i restauracje stwarzają zagrożenie. Podam przykład Serbii, w której zima była turystyczna, z otwartymi hotelami, wyciągami narciarskimi oraz restauracjami i kraj ten żadnego pandemicznego dramatu nie przechodzi. Dlaczego? Może dlatego, że w okresie świąteczno-noworocznym dla masowo wracających do kraju Serbów wprowadzono obowiązkowe testy?! Obszerniej wątek ten poruszamy w książce: Spragnieni podróży. Rozmowy o turystyce.
  4. Zamknięcie hoteli w Polsce, nad którymi ma się kontrolę sanitarną, przy równoczesnym zezwoleniu na wyjazdy w świat, do miejsc, nad którymi polskie służby sanitarne nie mają żadnej kontroli, nie wygląda na logiczne podejście do problemów epidemii.
  5. Nie będzie majówki legalnej, ale odbędzie się ta nieoficjalna, schowana w szarej strefie, unikająca licencji, certyfikacji i podatków. Bo kogo skontrolować najłatwiej? Tych, którzy mają wszystko legalne, zarejestrowane i prowadzone jak trzeba. Kogo kontrole omijają? Tych, którzy funkcjonują w cieniu, nigdzie nie są zarejestrowani i zgłoszeni, więc z natury rzeczy, kontrole ich omijają. W turystyce to znane od lat zjawisko, dość powszechne, z którym pomimo wielu apeli organizacji branżowych administracja państwowa niewiele robiła. W obecnej sytuacji, problem tylko urośnie, bo jeśli ktoś może skorzystać z lockdownów, to właśnie szara strefa.
  6. Zapewne również część podmiotów działających legalnie zastosuje twórcze podejście. We wspomnianej wyżej książce przywołuję zimową metodę, w której „formalnie kupuje się drewno do kominka, a kominek z salonem i trzema sypialniami jest już tylko luźnym dodatkiem do kilku łatwopalnych pieńków”. Weekend majowy w Polsce może być jeszcze chłodny, więc patent z drewnem można dalej stosować, ale mogą też pojawić się i bardziej twórcze rozwiązania. Na przykład, opłata za korzystanie z pomostu lub wypożyczenie wędki – to na Mazurach, a w Białowieży – opłata za widok na puszczę, w której mieszkają żubry. Coś mi się zdaje, że Polacy tak łatwo się nie poddadzą i pojawi się wysyp tego typu rozwiązań, tworzących bogate spektrum „narodowego dziedzictwa absurdów państwowych”.
  7. W obecnej sytuacji, przy tak dojmującym kryzysie branży hotelarskiej i przy tak ogromnych zobowiązaniach państwa, powinno się raczej myśleć o tym, co zrobić, jak wspomóc hotele, żeby w odpowiednim reżimie mogły przyjmować gości – z punktu widzenia budżetu państwa warto do tego dopłacić. Zamiast tego zamyka się obiekty i dopłaca do tego, by nie pracowały, nie zarabiały i nie płaciły podatków!

PS. Rok temu na tym blogu pojawił się artykuł o takim samym tytule: Majówki nie będzie! Minął rok, a my jesteśmy w tym samym miejscu….

Książka, Spragnieni podróży

Autor i tytuł: Krzysztof Matys, Spragnieni podróży. Rozmowy o turystyce

Rok wydania: 2021, wydanie I
ISBN: 978-83-948264-7-5
Liczba stron: 190
Format: 148 mm ×210 mm, oprawa miękka.
Ilustracje: Tak, kolorowe zdjęcia.

Zestaw dwóch książek, w promocyjnej cenie.

Fragment ze Wstępu:

Spragnieni jesteśmy na różne sposoby i z różnych powodów. Dla większości osób niemożność odbywania podróży to po prostu brak dostępności jednego z dóbr konsumpcyjnych. Nie deprecjonuję takiego braku, na dłuższą metę może być uciążliwy, a nawet bolesny. Podróże pełnią przecież istotne funkcje. Dają oddech od codziennych trudów i spełniają rolę terapeutyczną, umożliwiając dalsze funkcjonowanie w tym nienajlepszym ze światów. Wyjazdy w celach wypoczynku i rekreacji służą pojedynczym ludziom, społeczeństwu i gospodarce. To oczywiste, znane od dawna prawdy.

W przypadku bohaterów tej książki, podróże mają szersze znaczenie. Dla części z nich są podstawą bytu, ich codzienną pracą i chlebem powszednim. Odebranie możliwości podróżowania to uniemożliwienie wykonywania zawodu, to pozbawienie środków do życia, ale też potężny cios w psychikę, w budowane od lat poczucie społecznego znaczenia. Dowiedzieć się, że z dnia na dzień przestaje się być potrzebnym, użytecznym, ba – nawet zauważalnym, to ciężkie doświadczenie. Tym bardziej, gdy pojawia się w szczycie zawodowego rozwoju, gdy fakt taki urywa ciąg sukcesów, na które pracowało się konsekwentnie przez wiele lat. Niektórzy z nich postawili wszystko na jedną kartę, przed laty z całych sił zaangażowali się w pracę z turystami. Dlatego na czas kryzysu nie mieli planu B.

Nie narzekają. Zebraliśmy się nie po to, by utyskiwać i rozpamiętywać dawne czasy. Rozmawiamy o miejscu i roli turystyki w okresie pandemii, omawiamy przykłady z różnych krajów, ale zastanawiamy się też nad przyszłością, nad metodami wychodzenia z kryzysu. Jesteśmy spragnieni podróży w sensie pozytywnym. Staramy się patrzeć w przód. Rozmówcy odpowiadają między innymi na pytanie o to, jak będą wyglądały podróże w 2021 roku i w którym kierunku może ewoluować turystyka.

Staramy się dostrzec prawidłowości, próbujemy podsumować konkretne fakty i zjawiska. Do interesujących wniosków prowadzi porównywanie strategii wcielanych w życie przez kolejne kraje. Jak na dłoni widać wówczas, że przyjęta przez nasz rząd metoda nie jest jedyną obowiązującą, że możliwe są również inne rozwiązania, a ich efekty warte są zastanowienia. Pochylamy się nad konkretnymi przykładami, również w skali lokalnej, przyglądając się pandemicznej turystyce w województwie podlaskim, analizujemy braki, możliwości i rysujące się szanse rozwoju.

Z podróżnikami, którzy w czasie epidemii znajdowali się w konkretnych krajach, rozmawiamy o tym, jak ludzie odbierali ten nadzwyczajny stan. Na podstawie telewizyjnych obrazków mogliśmy wyrobić sobie ogląd, że było strasznie, że ludzie popadli w rozpacz i przerażenie i, że pozamykali się w domach, nie wychodząc z nich przez długie miesiące. Tymczasem wystarczy spytać, jak w rzeczywistości reagowała ulica, co mówili ludzie, jak żyli. I jak dziś radzą sobie z tym wszystkim, co na nich spadło. Podróże kształcą, zawsze kształciły, a w tym przypadku przynoszą jeszcze szczególną i konkretną wiedzę, jakiej raczej nie znajdziemy w mediach głównego nurtu.

Wśród rozmówców znaleźli się przewodnicy turystyczni i piloci wycieczek, właściciele biur podróży, zawodowi podróżnicy, blogerzy i dziennikarze piszący o turystyce. Jest też osoba, której administracyjne obostrzenia związane z COVID-19 przerwały podróż dookoła świata; myślę, że niejeden czytelnik zaduma się nad jej opowieścią. Są specjaliści zajmujący się turystyką przyjazdową do Polski, wyjazdową, egzotyczną oraz lokalną, wewnątrzkrajową. Mamy więc złożone spektrum rozmówców, dzięki czemu pojawiła się szansa na szersze spojrzenie. Mam nadzieję, że udało się pokazać możliwie dużo z rozległego zjawiska, zwanego turystyką.

Lektura wciągająca, pełna ciekawostek i informacji z wielu krajów, od Wietnamu, Indonezji, Chin i Japonii, po Albanię, Serbię i Gruzję.

Książka do nabycia w księgarni internetowej

Lub na Allegro – z usługą smart, przesyłka gratis!

Przewodnik po województwie białostockim

W czasach, gdy podróże egzotyczne stały się prawie niemożliwe, z większą uwagą podchodzimy do wycieczek lokalnych. Zwiedzamy Polskę, odkrywamy zapomniane miejsca, zaglądamy do sąsiadów. W klimat ów rewelacyjnie wpisuje się wydana właśnie książka. Jest to „Przewodnik ilustrowany po województwie białostockim” pióra wybitnego autora szeregu publikacji z dziedziny turystyki i krajoznawstwa, dr Mieczysława Orłowicza. Oryginalnie przewodnik ukazał się w 1937 roku, a jedno z wydawnictw wypuściło właśnie jego reprint. Cieszy starannością w odwzorowaniu oryginału, ta sama twarda oprawa i eleganckie, tłoczone litery. Z całą pewnością trud ten docenią miłośnicy książek.

Sokółka i powiat sokólski omówione zostały przy okazji trasy Białystok – Grodno.

Na szczególną uwagę zasługuje zawartość publikacji. Na 480 stronach przewodnik opisuje miejscowości, trasy, zabytki i atrakcje turystyczne terenu, który po drugiej wojnie światowej rozerwany został granicą ZSRR, a dziś należy do  trzech państw: Polski, Litwy i Białorusi. Tak więc obok Białegostoku, Kruszynian, Tykocina, Ostrołęki i Suwałk, mamy też Druskienniki, Grodno, Wołkowysk, Bohatyrowicze i Świsłocz. Co istotne, omówione zostały też miejscowości zupełnie małe, nieduże wsie i punkty topograficzne. Warto zajrzeć do indeksu i dokładnie przestudiować spis treści, bo informacje zawarte w przewodniku, mogą okazać się interesujące nie tylko dla miłośników turystyki, ale też dla pasjonatów historii regionalnej. Na pewno z przyjemnością zajrzy tam każdy, kto szuka informacji na temat swoich rodzinnych stron.

Obiekty, których już nie ma…

Dużą dawkę wiedzy niesie zagadnienie stanu turystyki z lat 30. XX wieku. Myślę, że niejedną osobę zaskoczyć może poziom jej rozwoju. Mieczysław Orłowicz opracował przewodnik bardzo starannie, opisane są połączenia autobusowe, hotele, restauracje, ceny dorożek, kina, teatry, biura podróży i właściwie wszystko, czego potrzebował ówczesny turysta. Dzięki temu dowiemy się między innymi tego, gdzie przed wojną w Białowieży znajdowały się przystanki autobusowe oraz jak często kursował autobus do Białegostoku.

Wartością przewodnika są opisy i zdjęcia obiektów, których już nie ma. Na fotografii zobaczymy między innymi drewnianą synagogę w Zabłudowie oraz pałac carski w Białowieży.

Szczegółowy indeks.

Książka zawiera skrót w języku esperanto, opracowany przez Jakuba Szapiro.

Informacje podstawowe:
Reprint przewodnika z 1937 roku.
Autor: Mieczysław Orłowicz
Tytuł: „Przewodnik ilustrowany po województwie białostockim. Z ilustracjami, planami i mapami”.
Wydawca: Manufaktura Podlaska
Rok wydania: 2021.
Stron: 480.
Oprawa twarda.
Ilustracje: Tak, czarno-białe.

Do kupienia w sklepie internetowym.

Turystyka 2020

Ostatnie dni grudnia to czas podsumowań, a kończący się właśnie rok, z całą pewnością mocno zapisze się w historii. Powstanie mnóstwo publikacji, analiz i monografii. Dokładam swoją cegiełkę, pracuję właśnie nad kolejną książką (roboczy tytuł: „Turystyka 2020”). Rozpoczyna się tak:

„Rok zapowiadał się dobrze. Biznesowo, wszystko było już zaplanowane. Ustalone kierunki i terminy wycieczek, zarezerwowane bilety lotnicze i hotele. Większość oferty sprzedana, trochę wolnych miejsc zostało w grupach przewidzianych na drugą część sezonu, ale i te niebawem miały się zapełnić. Wiedzieliśmy więc właściwie, ile zarobimy. Sporo. Więcej, niż w latach poprzednich, bo miał to być kolejny rekordowy rok.

W turystyce dobrze się działo, choć zaczynał doskwierać brak rąk do pracy. Walczyliśmy też o miejsca w hotelach i samolotach, z konieczności rezerwując je nawet z rocznym wyprzedzeniem. Takie właśnie mieliśmy problemy, jeszcze zupełnie niedawno.

W nowy rok wchodziliśmy z optymizmem. Rodzinnie polecieliśmy na narty do Livingno, zatrzymując się przy okazji w Mediolanie. W trakcie pobytu dotarły do nas pierwsze informacje o nowym wirusie, ale wiadomości dotyczyły wyłącznie Chin. Z synem wybraliśmy się na mecz Brescia – AC Milan (z Krzysztofem Piątkiem w składzie). Stadion wypełniony był po brzegi, do hotelu wracaliśmy zatłoczonym metrem. Sądząc z późniejszych doniesień, to wirus już tam był, a chwilę później Lombardia stała się europejskim centrum pandemii. Do Polski wracaliśmy na początku lutego. Przed wylotem chcieliśmy kupić maseczki, ale w Como, mieście, które odwiedziliśmy po drodze, nie było ich w żadnej z aptek. Na lotnisku w Mediolanie nie uruchomiono jeszcze procedur zabezpieczających. Wszystko wyglądało zupełnie normalnie, jakby nie działo się nic szczególnego. Spokojnie wylądowaliśmy w Warszawie”.

Dalej to już rollercoaster. Tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu… I o tym będzie ta książka. O tym jak załamał się nasz świat i jak próbowaliśmy się bronić. O tym kto nam pomógł, a kto przeszkadzał. Bez owijania w bawełnę. Niech będzie, niech zostanie jako jedno ze świadectw. Historycy ocenią.

Do pewnego stopnia publikacja ta będzie kontynuacją pierwszej części książki „O podróżowaniu”.

Oczywiście, trzeba się postarać, żeby nie wyszła z tego lektura dojmująco smutna, wręcz depresyjna. Większość książki już jest napisana, więc powiedzieć mogę, że nie będzie to rzecz skupiona na krzywdach i niepowodzeniach. Raczej jest to coś w rodzaju potwierdzenia, że pomimo tego, co się wydarzyło, żyjemy i próbujemy iść do przodu. Pojawia się więc nutka optymizmu.

A, że właśnie żegnamy stary i witamy nowy rok, to chciałbym wszystkim życzyć, żebyśmy w końcu zsiedli z tego rollercoastera i zajęli się tym, co lubimy i na czym się znamy. Niech wracają podróże!

PS. Na głównym zdjęciu wyżej, pod choinką, znajduje się produkowany przez nas worek SPRAGNIENI PODRÓŻY.

Kwarantanna narodowa w turystyce

Dyskusja o sensie i skutkach tak zwanej narodowej kwarantanny przybiera różne formy, od komediowej (rządowe konferencje), po dramatyczne (wypowiedzi przedsiębiorców, którym owa kwarantanna rujnuje firmy).

Na blogu tym – jak zwykle zresztą – skupimy się na aspekcie turystycznym. Otóż jedno z biur podróży (i tylko przez przypadek tak wyszło, że jest to nasze biuro), wprowadziło nowy produkt, pod tytułem: „Kwarantanna narodowa”. Innowacyjny, więc wypada podziękować rządowi za stworzenie warunków, w których takie oryginalne działania mogą się rozwijać!

O szczegółach przeczytają Państwo tu: Kwarantanna narodowa.

Na zdjęciu u góry znajduje się fragment z naszej koszulki z nazwą „Polska” w różnych językach, od gruzińskiego i ormiańskiego, po perski i białoruski. Jest to wyśmienity gadżet turystyczny, zwróci uwagę w każdym miejscu na świecie, które odwiedzimy. Polecamy! Zobacz: T-shirt Polska.

Więcej takich urzędników!

Pracuję nad kolejną publikacją, będzie ona kontynuacją książki wydanej przed miesiącem (zobacz: O podróżowaniu). Przyglądam się więc wydarzeniom z szeroko rozumianego obszaru turystyki, a ostatnio dzieje się sporo. W sobotę wicepremier Gowin pozamykał wyciągi narciarskie, ale już w poniedziałek je otworzył. Wystarczyła jedna niedziela, by przypomniał sobie skąd pochodzi jego zastępca i jakie interesy reprezentuje. Fakt ten zauważyły media i politycy opozycji.

Jak donosi portal TokFm, Borys Budka, przewodniczący Platformy Obywatelskiej, wraził zdziwienie aktywnym udziałem Andrzeja Gut-Mostowego w rozmowach dotyczących stoków narciarskich i podkreślił, że „dla przejrzystości polityki wiceminister powinien się wyłączyć od spraw, które mogą dotyczyć jego potencjalnych interesów”. Bo, jak powszechnie wiadomo, Gut-Mostowy i jego żona mają udziały w dużej stacji narciarskiej na Podhalu.

No cóż, mógłbym spytać, gdzie byli politycy opozycji, gdy ten sam urzędnik tak dziarsko tworzył wakacyjny bon 500 plus, czyli program, z którego skorzystał rodzinnie powiązany z nim hotel?!

Ale tak naprawdę, to chciałbym zwrócić uwagę na coś innego. Chciałbym podpowiedzieć, by na problem spojrzeć z drugiej strony, bo w sumie, to szkoda, że w Ministerstwie Rozwoju jest tylko jeden taki urzędnik. Powinni być jeszcze wiceministrowie, którzy posiadają (oni sami lub ich rodziny) biura podróży, firmy autokarowe i atrakcje turystyczne. Wtedy może również i my moglibyśmy liczyć na wsparcie i realną pomoc! Właściwie to można by zrobić z tego ustawową regułę: po jednym wiceministrze z każdego segmentu turystyki. Dbając o siebie, dbasz o branżę! Oto prosta zasada, akurat na nasze polityczne standardy.

W związku z tym postuluję: więcej takich urzędników! Możemy w branży zrobić prawybory i wytypować kilku kandydatów. W każdym bądź razie, służymy pomocą!

Zobacz też: Biura podróży i koronawirus. To, co najważniejsze!

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén