Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Strona 31 z 38

Plajty kolejnych biur podróży

Temat przewodni dnia to „zła sytuacja większości polskich biur podróży”.

 

„Rzeczpospolita”, było nie było, poważna i opiniotwórcza gazeta, straszy:

 

Na wczorajszym bankructwie biura podróży Selectours może się nie skończyć, bo większość firm sprzedających zagraniczne wycieczki ma kłopoty finansowe.

 

Plajty zawsze były i zawsze będą. Ktoś, kto pisze, że „możliwe są kolejne bankructwa biur podróży” niczym nie ryzykuje. Oczywiście są możliwe, tak jak możliwe są kolejne powodzie i kolejna mroźna zima. Touroperatorzy mogą padać tak samo dziś, jak w poprzednim roku i kilka lat temu. Zeszłego lata, w szczycie sezonu na włosku wisiał bardzo duży polski organizator wycieczek. Sytuacja była dramatyczna. Na szczęście ktoś zainwestował duże pieniądze ratując sytuację i wakacje tysięcy Polaków. Nie przypominam sobie jednak by jakakolwiek gazeta pisała wtedy co się święci. Nie przypominam sobie by eksperci i analitycy ostrzegali turystów. Z wyjątkiem niewielkiej grupy osób nikt niczego nie podejrzewał. Podobnie jak w przypadku bankructwa Selectoursa. Dlaczego? Bo tego nie widać! Bo analiza całej branży nie powie nam nic o sytuacji konkretnego biura!

 

Dlatego wnioski jakie wyciąga „Rzeczpospolita” z raportu wywiadowni gospodarczej Dun & Bradstreet uważam za mało zasadne. Otóż według tych badań „aż 39 proc. z prawie 1,5 tys. przebadanych polskich biur podróży jest w bardzo złej sytuacji ekonomicznej”. I co to oznacza dla turysty? Moim zdaniem nic. Nikt nie przewidywał upadku Selectoursa, a biuro to upadło. Teraz znajdzie się wielu, którzy zaczną mówić, że „możliwe są” kolejne upadki, a tymczasem może nikt nie zbankrutuje. W takiej sytuacji, dobrze by było, gdyby upadł dziennikarz piszący ten artykuł. Jeśli nie na głowę, to przynajmniej na d..pę.

 

Po co nam analiza 1,5 tys. polskich biur? Wolałbym zobaczyć dane dotyczące tylko dziesięciu czy piętnastu, ale tych największych. Alfa Star, Exim Tours, Itaka, Triada, Rainbow, Scan Holiday, Sun&Fun, Ecco Holiday, Bee Free, Orbis, Neckermann, Oasis, Wezyr. I proszę szanownego eksperta, oto pytanie: Jaki procent z nich jest w „bardzo złej sytuacji”? Ktoś potrafi powiedzieć? Nie? Szkoda, bo to tu byłaby prawdziwa odpowiedź dotycząca sytuacji branży. Tu byłaby istotna informacja dla turystów. Przecież ci korzystają z oferty głównie tych biur i to ich ewentualne kłopoty są niebezpieczne dla klientów.

 

Kogo badano w gronie 1,5 tys. biur? Może również małe biura agencyjne? Te rzeczywiście często są w słabej sytuacji. Dlaczego? Ponieważ jest ich zbyt wiele. Ciągle pojawiają się nowe, jak grzyby po deszczu. Ktoś pojedzie na wakacje parę razy i wpada na pomysł, że biuro to jest to. Agencję łatwo otworzyć. Trudniej ją utrzymać, a jeszcze trudniej na niej zarobić. Rynek jest już nasycony. Dwa lata temu, kiedy był szczyt koniunktury, jakoś tam szło. Dziś, kiedy klientów jest mniej, agenci narzekają.

 

Powtórzę więc raz jeszcze. Możliwe, że popełnia się błąd metodologiczny. Analizuję się sytuację 1 500 podmiotów, kiedy tak naprawdę, dla turysty kupującego zagraniczne wczasy, istotna jest sytuacja piętnastu największych. W wyniku tego możemy otrzymywać nieadekwatny obraz.

 

A jak jest naprawdę? Nie wiem. Oczywiście mam pewną wiedzą, dotyczącą poszczególnych biur. Jeden z czołowych organizatorów wziął olbrzymi kredyt żeby zacząć ten rok. Drugi podobnie, a do tego, po nieudanym poprzednim sezonie nawet nie zapłacił niektórym zagranicznym kontrahentom. Inny ma długi u hotelarzy. Zobaczymy co z tego wyniknie. Nie dramatyzuję bo wiem też, że w polskiej turystyce tak jest. Ci najwięksi często mają jakieś zobowiązania. I od lat funkcjonują. Ale oczywiście, ten rok jest trudny. Szczególnie wiosna (katastrofa smoleńska, wulkan, powódź, wybory). Za to lato było super. Ceny wysokie i wszystko się sprzedawało. Zobaczymy jaka będzie jesień. Oby ciepła i spokojna.

 

Upadło duże biuro podróży!

W ostatnich tygodniach dochodziły do nas informacje o bankructwach europejskich biur podróży, m.in. dużych biur angielskich. Dziś rano całą branżę turystyczną obiegła wiadomość, że upadłość ogłosił Selectours!

 

Kiedy piszę te słowa, cicho jeszcze o tym w mediach. Nie piszą na portalach, nie mówi telewizja i radio. Ale zaraz się zacznie. Selectours to, jak na polskie warunki, duże i znaczące biuro. Może być sporo poszkodowanych. Turyści aktualnie wypoczywający, którym trzeba będzie zorganizować powrót do kraju oraz ci, którzy zapłacili za wycieczki, ale jeszcze nie wyjechali. Czy odzyskają swoje pieniądze? Nie wiem. Na pewno nie będzie to łatwa sprawa. Jeśli ogłoszono plajtę, tzn., ze kolejka wierzycieli jest już długa.

 

Szkoda! Tak wiadomość zawsze jest zła. Dla całej branży. Spadnie zaufanie klientów do biur. Dzieje się tak za każdym razem kiedy bankrutuje jakiś touroperator. Ostatnia większa upadłość dotyczyła biura Kopernik. Było to dość dawno, wszyscy już zapomnieli. Teraz temat wróci.

 

Ale szkoda też ze względu na historię Selectoursa. To biuro, które istniało od wielu lat na polskim rynku (od 1992 roku!) i miało na nim swoje istotne miejsce. Wyspecjalizowane w takich kierunkach jak Egipt i Tunezja. Kilka lat temu jako pierwsze zaczęło robić przeloty czarterowe do Jordanii. Organizowało też wyjazdy do Maroka i Turcji. Nie znam jeszcze szczegółów, ale może to właśnie Turcja była gwoździem do trumny biura. Tego lata zbankrutował turecki partner Selectoursa. Przepadły pieniądze, które polskie biuro zapłaciło tureckiemu odpowiednikowi. Trzeba było jeszcze raz zapłacić za hotele.

 

Co teraz? Teraz na stronie biura jest taki komunikat:

 

Zarząd Spółki z przykrością informuje, że wskutek utraty płynności finansowej wynikającej m.in. z trudności w ściągnięciu należności na rzecz Selectours, z dniem 13 września 2010 podjął decyzję o ogłoszeniu upadłości spółki i zaprzestaniu działalności operacyjnej. W związku z zaistniałą sytuacją zostaje uruchomiony proces zorganizowania powrotu Klientów Selectours do kraju, w miarę możliwości w jak najmniej uciążliwy sposób.

 

Co to oznacza? Zostanie uruchomiona polisa ubezpieczeniowa biura. Ubezpieczyciel, w tym przypadku Signal Iduna, wyłoży pieniądze na opłacenie powrotu turystów do kraju. A jeśli jeszcze coś z tej kwoty zostanie, to będzie zwrot przynajmniej części wpłat turystom, którzy zapłacili, a jeszcze nie zdążyli wyjechać.

 

Jak zwykle w trudnej sytuacji będą biura agencyjne, które sprzedały wycieczki Selectoursa. To nie one zawiniły; zapewne polecały ofertę znanego i sprawdzonego biura w dobrej wierze, ale to na nich niestety spadnie przykry obowiązek przekazania klientom niedobrej informacji. Byle tych informacji było ich jak najmniej! Byle była to już ostatnia niedobra wiadomość dla branży turystycznej! Czego życzę wszystkim turystom i pracownikom biur podróży.

Tusk w skarpetkach

Z przyjemnością obejrzałem pokazane na Onecie zdjęcia z wizyty premiera w Indiach. Z przyjemnością ponieważ lubię Indie, bywałem tam i rozpoznaję te miejsca. Szczególnie chciałbym zwrócić uwagę na jedną z fotografii. Premier z małżonką maszerują na bosaka! (zobacz)Towarzysząca im świta też. Wszyscy idą z godnością. Choć na zdjęciu niewiele więcej widać, to myślę, że może to być tylko jedno miejsce. Raj Ghat – tu gdzie skremowano Mahatmę Ghandiego. To punkt obowiązkowy wszystkich oficjalnych delegacji, ale i wycieczek odwiedzających Delhi. Na miejscu, gdzie stanął stos kremacyjny Ghandiego, płonie wieczny ogień. Aby tam podejść trzeba zdjąć buty. Z szacunku. Podobnie jak w hinduskiej świątyni. To urocza fotografia. Będzie jedną z tych, którą zapamiętam na dłużej. Premier, osoba manifestująca cały autorytet państwa, bez butów! Z szacunku dla świętości, dla innej kultury, dla innego kraju. Brawo! A do tego jakoś tak całkiem ładnie wyglądają. Naturalnie, bez zbędnego nadęcia. Oj nie każdego polityka jestem sobie w stanie wyobrazić w takiej sytuacji.

 

Dziennikarze powszechnie chwalą pomysł tej wizyty. Dziś już wielu rozumie, że Indie to przyszłość. Wcześniej, w Polsce, mieliśmy tendencję do lekceważenia tego kraju i całego subkontynentu. Dominowało przekonanie, że tam tylko bieda i święte krowy. Tymczasem Indie rozwinęły się w stopniu nieprawdopodobnym. Poszły inną drogą niż Chiny. Zainwestowały nie w tanią produkcję, beton i stal, ale w najnowsze technologie. A to, co w Indiach zrobiono ze szkolnictwem wyższym, dziś już jest niedościgłym wzorem dla polskich uczelni. Kto nie wierzy, niech trochę poczyta. Warto! Dla niektórych mogą to być mocno zaskakujące informacje. Trochę już o tym pisałem, np. tu >>>

 

Powodów by pojechać z polityczną wizytą do Indii jest więcej. Indie są fascynujące. Od starożytności po dziś, od religii i filozofii po najnowszą informatykę – w obu dziedzinach Hindusi dziś wiodą prym. Pierwszy z brzegu pomysł: Indie mają gigantyczny przyrost naturalny, każdego roku przybywa kilkadziesiąt milionów obywateli. Można sprawdzić jak to robią, zastosować i zażegnać kryzys demograficzny w Polsce. A jak się uda osiągnąć wskaźnik indyjski, będziemy mocarstwem J

Nguyen Dong z Wietnamu

Dostałem dziś ten dowcip mailem od Jacka Sieradzana. Dzięki Jacku, historia piękna. W sam raz na taki piękny wrześniowo-listopadowy poranek.

 

Pierwszego dnia szkoły, przed rozpoczęciem lekcji, nauczycielka przedstawia klasie nowego ucznia:

– To jest Nguyen Dong z Wietnamu. Od dziś będzie waszym kolegą.

Lekcja się zaczyna. Nauczycielka mówi:

Zobaczymy, ile pamiętacie z historii Polski.

Kto wypowiedział słowa: „Mieczów ci u nas dostatek”?

W klasie cisza jak makiem zasiał, tylko Nguyen podnosi rękę i mówi:

– Władysław Jagiełło do posłów krzyżackich przed bitwą pod Grunwaldem, lipiec 1410.

– No i proszę, nie wstyd wam? Nguyen jest Wietnamczykiem, a historię Polski zna lepiej niż wy.

Czy chcecie udowodnić, że „Polak przed szkodą i po szkodzie głupi”. No, jaki  poeta to napisał?

Znowu wstaje Nguyen.

– Jan Kochanowski w pieśni o spustoszeniu Podola, 1586.

Nauczycielka z wyrzutem spogląda na uczniów. W  klasie zapada cisza. Nagle słychać czyjś szept:

– Bierz d..e w troki i spi….aj do swojego gównianego kraju.

– Kto to powiedział?! – krzyczy nauczycielka,  na co Nguyen podnosi rękę i recytuje:

– Józef Piłsudski do generała Michaiła Tuchaczewskiego na przedpolach Warszawy, sierpień 1920.

W klasie robi się jeszcze ciszej. Słychać tylko, jak ktoś mruczy pod nosem:

– Możesz mnie pocałować w dupę…

Nauczycielka, coraz bardziej zdenerwowana:

– Przesądziliście. Kto tym razem?

Znów wstaje Nguyen.

– Andrzej Lepper do Anety Krawczyk na IV krajowym zjeździe Samoobrony, Warszawa, styczeń 2004.

Tego jest juz dla nauczycielki za wiele. Biedna kobieta opada na krzesło, jęcząc:

– Boże, daj mi siłę,…

Nguyen, nie czekając na pytanie:

– Papież Jan Paweł II na widok pielgrzymki Rodziny Radia Maryja, plac św. Piotra w Rzymie, marzec 1994.

Nauczycielka mdleje. Klasa podnosi dziki wrzask. Po chwili drzwi się otwierają i wbiega wkurzony dyrektor:

– Co wy, do diabla, wyprawiacie?! Takiej bandy debili jeszcze w życiu nie widziałem!

Na co Nguyen:

– Nicolas Sarkozy do polskiej delegacji, szczyt Unii  Europejskiej w Brukseli, październik 2008 rok.

 

Tytułem komentarza:
Co tu dużo mówić. Przyszłość należy do Azjatów. Zobacz, np.>>>

Powakacyjna depresja

Od kilku dni, gdzie nie spojrzę, tam coś o „pourlopowej depresji”. W zadziwiający sposób pracują media. Temat pojawia się znikąd i rozprzestrzenia się jak zabójczy wirus. Ton narzuca Warszawa. Jak pokażą to w TV, jak powiedzą w dużych rozgłośniach radiowych, to podchwycą też gazety lokalne. Często bez większego namysłu. Byle tylko wskoczyć na podstawiony tor.

„Depresja pourlopowa”. Ale dlaczego właśnie teraz? Dlaczego nie w lipcu? Przecież kilka tygodni temu ludzie też wracali z urlopów. Wtedy nie mieli „depresji”?

Powiem szczerze, dawno nie słyszałem czegoś równie głupiego! Ostatecznie mogę zrozumieć pourlopowe rozleniwienie, trudności z powrotem do pracy, itd., ale od razu depresja! Czy to rozsądne by zwykłe lenistwo określać mianem poważnej choroby? Depresja jest problemem. Wymaga specjalistycznej pomocy medycznej, w stanach ostrych grozi samobójstwem.

Rozumiem realia sezonu ogórkowego, ale bez przesady! Zaraz niemal cała populacja pracujących zacznie traktować „depresję pourlopową” jako coś oczywistego i obowiązkowego. Oj, nie mogę dziś skupić się na pracy bo wczoraj wróciłem z urlopu – zaczną mawiać bardziej podatni na wpływ mediów. Tylko czekać jak hasło to pojawi się w Kodeksie Pracy, a inspekcje zaczną sprawdzać czy pracodawcy w dostateczny sposób ułatwiają zatrudnionym przetrwanie pierwszego dnia.

Słyszę jak dziennikarz Polskiego Radia pyta psychologa: Powrót po urlopie do pracy to wielki stres. Przez kilka dni nie możemy sobie znaleźć miejsca. Jaka jest na to rada? „Wielki stres”?! Parę razy wracałem z urlopu do pracy, nigdy nie był to dla mnie stres, a już na pewno nie wielki. Oczywiście, może pewna niedogodność, może wolałbym zostać na plaży zamiast wracać do biura, ale na pewno nie była to tragedia. Po co wmawiać ludziom takie rzeczy?!

Zresztą, w takim podejściu trudno o logiczną konsekwencję. Urlop ma być czymś przyjemnym. Wracać powinniśmy wypoczęci i zrelaksowani, a więc bardziej odporni na negatywne konsekwencje pracy. To, co przed urlopem mogło wyprowadzić nas z równowagi, po urlopie powinno wydać się błahostką. Taki jest sens wakacji. Wyjeżdżamy po to by odpocząć po tym co było i naładować akumulatory na nowe wyzwania.

Jeśli tak nie jest, co musi być coś nie tak. Albo urlop był skrajnie  nieudany albo w pracy czekają na nas potwory. Albo daliśmy się ponieść medialnej atmosferze i uwierzyliśmy, że powrót z wakacji to coś strasznego.

Zobacz też: Uważajcie na dziennikarzy!

Czymś zupełnie innym może być kryzys związany z końcem lata. Nagłe przejście od wysokich temperatur i słońca przez kilkanaście godzin na dobę do pogody zimnej i pochmurnej, często skutkuje gorszym samopoczuciem. W skrajnych przypadkach depresją. Nieraz wymaga jakiegoś wzmocnienia. Dobrze wiedzą o tym Skandynawowie mający skłonność do konsumpcji ogromnej ilości czekolady i alkoholu. W tym ostatnim przypadku skłonność ta jest skutecznie ograniczana za pomocą siły państwa.

Znam kilka osób, które miały ogromne trudności z powrotem do Polski z Egiptu. Po dłuższym tam pobycie nie potrafili już żyć bez słońca. Nie pozostało nic innego jak przenieść się do Egiptu na stałe. Ci, którzy nie mogą sobie na to pozwolić, wracają tam tak często jak tylko się da. Tak, są ludzi uzależnieni od Egiptu, uzależnieni od słońca. Ale to już temat na inną opowieść.

PS. Wszystkim wracającym do pracy życzę samych radości z tym związanych!

Zakazane pamiątki z wakacji

Poproszono mnie o wypowiedź dla TVP na temat niedozwolonych pamiątek z wakacji. Sprawa zrobiła się medialna po nagłośnieniu jej przez Beatę Pawlikowską. Portale internetowe donosiły, że znana podróżniczka została „zatrzymana” na lotnisku. Zdjęcia pokazywały ją w otoczeniu celników. To taka mała inscenizacja, zrobiona po to by zwrócić uwagę na trwającą właśnie akcję organizacji ekologicznej WWF „Pamiątka, która nie krzywdzi”. Pawlikowska prezentowała zarekwirowane turystom przedmioty, zniechęcając do ich kupowania i przywożenia.

 

Czy jest to rzeczywisty problem? Oczywiście tak! Według WWF aż 30 tys. gatunków roślin i zwierząt, zagrożonych jest wymarciem właśnie z powodu nielegalnego handlu pamiątkami!

 

Dalekie, egzotyczne podróże to okazja by przywieźć wiele kuszących rzeczy. Głównie są to wyroby z kości słoniowej, skór węży i krokodyli, ptasich piór oraz skorupy żółwi. Zdarzają się też żywe okazy, roślin i zwierząt. Pamiętam jak kiedyś Wojciech Cejrowski oburzał się na prawo zakazujące wwozu na teren Europy takich pamiątek. Na pierwszy rzut oka jego argumentacja wyglądała nawet rozsądnie. Przecież jeśli w Amazonii upoluje żółwia i go zje (rzecz tam powszednia i legalna), to dlaczego nie można skorupy przywieźć do Polski? Absurdalne? Nie, ponieważ siła nabywcza turystów z bogatszej części świata jest tak duża, że mieszkańcy biednych rejonów wyłapaliby wszystko co się tylko rusza by zarobić. Siła życia i chęć bogacenia się zawsze zwyciężą z hasłem ochrony (zagrożonych gatunków, zabytków, czy czegokolwiek innego). Uboższe kraje, często nie są w stanie tego kontrolować. Jedynym skutecznym sposobem jest zlikwidowanie popytu. Stąd kontrole na granicach i wysokie kary.

 

Znacznie bliżej problem nielegalnych pamiątek również występuje. I to na skalę masową. Mam na myśli Egipt i kwestię koralowców oraz muszli. Egipskie prawo zakazuje ich wywozu, ale różnie jest egzekwowane. W Hurghadzie słabiej (dlatego rafy tam są bardziej zniszczone) w Sharmie mocniej – tu na lotnisku rzeczywiście sprawdzają bagaże pod tym kątem. Jak to wygląda w praktyce? Rezydent odwozi turystów na lotnisko. W trakcie drogi przypomina o zakazie wywożenia raf i informuje, że średni mandat wynosi 500 USD, ale bywają też kary znacznie bardziej dotkliwe. Podpowiada, że ostatni moment by się pozbyć problemu to parking przed lotniskiem. Co się wtedy dzieje? Niemal w każdym autokarze ktoś z turystów otwiera walizkę i szuka dobrze ukrytego w ubraniach kawałka rafy czy muszli, a następnie wyrzuca go do kosza. W ten sposób kończy ogromna ilość zakazanych pamiątek. W ostateczności, do niczego się nie przydają i lądują na śmietniku. A szkody odwrócić się już nie da. Z powrotem tego kawałka do rafy nikt już nie przyklei.

 

Dlatego tak ważna jest informacja. Po to, by turyści wyjeżdżając na wakacje wiedzieli jak sprawy wyglądają. Aby nie kupowali od miejscowych pamiątek niedozwolonych. Żeby nie napędzali popytu na takie rzeczy. No i po to, by sami uniknęli kłopotów. 500 USD kary na lotnisku w Egipcie to nic w porównaniu z problemami jakie można mieć w Polsce. Tego lata na lotnisku w Rzeszowie zatrzymano panią, która w bagażu miała koralowce. Tłumaczyła, że nie wiedziała iż jest to zabronione. Sprawę przekazano policji. Grozi jej 5 lat pozbawienia wolności.
……………………………

Dużą rolę mogą tu odegrać rezydenci oraz piloci wycieczek. To oni, od pierwszego spotkania z turystami powinni informować o zakazach. Na samym początku wycieczki, żeby nikt nie miał pokusy kupowania takich pamiątek.


Autorskie biuro podróży Krzysztof Matys Travel

Boski Egipt Napieralskiego

Skuszony reklamą na kiosku z gazetami zainwestowałem 1,40 zł by dowiedzieć się do jakiego „raju” trafił Grzegorz Napieralski. Na pierwszej stronie czytam, że „lider lewicy pławi się w basenie luksusowego pięciogwiazdkowego hotelu”. Gazeta dodaje też, że taki hotel w Hurghadzie to „spełnienie marzeń każdego wczasowicza”.

Przyglądam się by ze zdjęć zidentyfikować jaki to hotel wzbudził taki zachwyt dziennikarzy „Faktu”, ale idzie mi słabo. Na zdjęciach króluje tors polityka. Trochę z boku żona i dzieci.

Przychodzi mi do głowy kilka refleksji.

Ustawiane te zdjęcia czy też ktoś z biura, a może spośród turystów sprzedał temat gazecie? Turyści raczej odpadają bo pan Grzegorz zapewne wybrał hotel, w którym polskich wczasowiczów jest bardzo mało albo nie ma wcale. Osoby szeroko znane z mediów tak robią, a politycy w szczególności. Są otwarci i chętni do dyskusji przed kamerami, ale raczej unikają kontaktów bezpośrednich, choć i tu są wyjątki. Zdarzało mi się spotykać polityków gdzieś na obczyźnie. Mocno utkwiły mi dwie sytuacje. W obydwu przypadkach sposób zachowania polityka był dla mnie zaskoczeniem.

Lata temu, w samolocie z Egiptu, leciał z nami Jan Maria Rokita. Wtedy jeszcze nikt nie słyszał o jego lotniczych wyczynach. Wsiadł do samolotu ostatni, schował się za żonę siadając przy oknie. Z nikim nie porozmawiał. Nic. Jakby go nie było. Trochę mnie to zdziwiło. Była to przecież dobra okazja by nawiązać autentyczną, a nie telewizyjną więź z wyborcami.

Kilka lat temu w Jerozolimie, przy Ścianie Płaczu spotkałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Tu też było zaskoczenie. Myślałem, że będzie bardziej oficjalny i zdystansowany. Tymczasem, prezydent, zauważywszy, że są tam Polacy skierował się do nas. Podał rękę, porozmawiał. Szczegółowo opisałem to tu: Spotkanie z prezydentem Kaczyńskim.

A wracając do głównego wątku, to skąd gazeta miała informacje? I skąd zdjęcia tak dobrej jakości? To może ktoś z biura, które organizowało wyjazd sprzedał newsa na pierwszą stronę? Możliwe, ale raczej wątpię. Takie osoby dostają status VIP i biurom mocno zależy na ich satysfakcji. Przez lata pracy, jako rezydent, miałem z tym styczność. Nie znam sytuacji by biuro wydało swego VIP-a. No chyba, że za obopólną zgodą! To już inna historia. Czasem gwiazda telewizyjna dostaje wakacje gratis, a organizator ma reklamę.

A może Napieralski sam ustawił to z gazetą? Może jako polityk o lewicowej wrażliwości chce przebić postulat prezesa PiS dotyczący masowego wypoczynku Polaków na plażach Egiptu i Tunezji (zobacz)?  I po prostu pojechał sprawdzić jak tam jest. Może?

A jak jest prawda?

Prawda jest taka, że Egipt to kraj bardzo atrakcyjny turystycznie. Za określoną kwotę tu dostaniemy najwięcej. Dlatego tak wielu Polaków tam jeździ. Lider lewicy pewnie też.

Trzeba dawać napiwki!

W wielu turystycznych krajach napiwki są obowiązkowe. W tym sensie, że często stanowią nawet większą część dochodów takich pracowników, jak lokalni przewodnicy, kierowcy, bagażowi, pokojówki i kelnerzy.

 

Tymczasem Polacy nie potrafią dawać napiwków! Część nie wie, że tak wypada. Inni nie wiedzą jak to zrobić, nie wiedzą ile, wstydzą się, itd. Część, najzwyczajniej w świecie, żałuje paru groszy. Kuriozalne są sytuacje, gdy padają argumenty typu: „Przecież mamy all inclusive. Wszystko w cenie, a więc i napiwki!”

 

A przecież chodzi o drobne kwoty. Nieistotne z punktu widzenia ceny za wycieczkę. Bagażowemu w Egipcie, za to, że zaniesie naszą walizkę do pokoju, wypada dać 1 USD. Przecież to tylko 3 zł! Dlaczego więc wielu naszych turystów woli targać toboły? Jak to śmiesznie wygląda! Hotel 5* (bo chcemy luksusu), a panie na obcasach obijają sobie pięty bagażami (bo żal paru złotych).

 

Ileż razy musiałem tłumaczyć i prosić: „Zostawmy im walizki. Niech wykonają swoją pracę i w ten sposób coś zarobią. Na te pieniądze czekają ich rodziny. Dla nich to jest jedyne źródło dochodu”. Wtedy skutkowało. Polacy to dobrzy ludzie. Czasem trzeba tylko wyjaśnić co i jak. Bywa, że potrzebujemy odrobiny pomocy by odnaleźć się w obcym świecie. Dekady socjalizmu zrobiły swoje.

 

Problem napiwków to jedna z podstawowych rzeczy na jaką zwracam uwagę szkoląc rezydentów biur podróży i pilotów wycieczek. Tłumaczę, że są kraje, w których ich brak, może oznaczać kłopoty. Obsługa hotelu czy kierowcy pozbawieni pieniędzy, na które mocno liczyli potrafią zrobić awanturę pilotowi. Skarżą się przełożonym i generalnie robią wiele by zamanifestować swoje rozczarowanie. Ci, którzy po raz pierwszy pracują z Polakami, o wszystko oskarżają pilota myśląc, że to on zabronił dawać napiwki albo zgarnął je sobie. W głowie im się nie mieści, że turyści mogą nie dać napiwków.

 

Proszę się nie dziwić. Spróbujmy postawić się w roli jednego z pracowników branży turystycznej, który nie ma stałej pensji lub ma tylko symboliczną, a cały jego dochód pochodzi z napiwków. Co się stanie jeśli przyjedzie wycieczka z Polski i napiwków nie będzie?! Przesadzam? Nie. Znam wiele przypadków, gdzie np. lokalni przewodnicy, nauczeni już doświadczeniem, robili co mogli by nie dostać polskiej grupy.

 

Tu, wielu turystom należy się wyjaśnienie. Są kraje (pozaeuropejskie), gdzie, np. wspomniani wyżej przewodnicy, pracują za darmo! Tak duża jest konkurencja, że lokalne biura wykorzystują to bez skrupułów. Mają pracownika za darmo, a  wyżywić się ma on z napiwków. Tak wygląda rynek pracy. Jest bezwzględny. Nieuczciwe? Pewnie tak, ale pamiętajmy, że za to mamy tańsze wycieczki! Gdyby w Egipcie, Tunezji, Palestynie czy Indiach, prawo pracy było takie jak w Europie, nasze wymarzone wakacje byłyby droższe.

 

Oczywiście, można by pomyśleć o turystycznym odpowiedniku Fair Trade (Sprawiedliwy Handel). O promocji biur, które organizowałyby wycieczki dbając o wszystkich pracowników i podwykonawców, również w tych dalekich, egzotycznych krajach. Ale póki co, jedynym sposobem na uczciwą zapłatę za ich pracę są napiwki. Dlatego zachęcam do ich wręczania.

 

Zabawa pod krzyżem

Wybrałem się by zobaczyć nową turystyczną atrakcję Warszawy. Piękne, słoneczne przedpołudnie. Przy krzyżu grupka modlących się. Niewiele, myślę, że nie więcej niż 10 osób. To pierwszy krąg. Nieco dalej od krzyża, zatrzymują się przechodnie i turyści. Postałem tam dłuższą chwilę. W ciągu dziesięciu minut widziałem ludzi z różnych stron świata i słyszałem kilka języków. Robią zdjęcia i zaglądają do przewodników w nadziei, że znajdą w nich jakieś informacje na temat tego, co się tu dzieje. Trzecią grupę stanowią dziennikarze. Są tu po to by wyciągnąć coś ciekawego z kręgu pierwszego i drugiego.

   

 

Tak sobie myślę, że władze Warszawy powinny zrobić wiele by akcja trwała jak najdłużej. Przed jesienną słotą można by pomyśleć o namiocie albo innym zadaszeniu. Po to by protest nie wygasł pod wpływem sił natury. Jeśli udałoby się przetrwać zimę, to wiosną miejsce byłoby szeroko znane. Może doczekalibyśmy się filmów w CNN czy BBC. Ciekawszych i skuteczniejszych niż zamawiane i drogie reklamy. A może i jakaś schizma w Kościele katolickim by powstała. Z głównym ośrodkiem w Polsce oczywiście (zgadnijcie w jakim mieście). Przyjezdnych nie byłoby co prawda tylu co w Rzymie, ale zawsze byłby to jakiś impuls dla szeroko rozumianej turystyki.

 

Być może agencje marketingowe na zlecenie rządu, warszawskiego ratusza czy Polskiej Organizacji Turystycznej już ślą w świat niezbędne zdjęcia i materiały. Może już ktoś pracuje nad hasłem typu: Przyjeżdżajcie do nas! Tylko w Polsce, w samym centrum stolicy, zobaczycie piękne przejawy żarliwej i szczerej katolickiej religijności. Jak w średniowieczu!

 

Jest atrakcja? Jest! Teraz tylko trzeba chcieć i umieć ją wykorzystać.

 

Jeśli ktoś myśli, że się nabijam, to go rozczaruję. Mówię prawie serio! Tylko w ten sposób zrozumieć można postępowanie prezydenta i jego kancelarii. Bronisław Komorowski najpierw sprowokował całą zadymę (wypowiedź o przenosinach krzyża), a później nie miał dość odwagi by to zamierzenie zrealizować. Tkwimy więc w stanie zawieszenia, z ogromnym uszczerbkiem dla powagi państwa i prawa. Po co to Komorowskiemu? Niektórzy spekulują, że do medialnego przykrycia podwyżek stawek VAT, itd. Moim zdaniem to zbyt płytkie. Tak naprawdę Komorowski stara się wypromować Polskę w świecie. Brawo! Wreszcie ktoś się za to wziął.

 

 

 

Byłem też w nocy z 9 na 10 sierpnia na Krakowskim Przedmieściu. Dominujące wrażenie? Atmosfera pikniku, radości i dobrej zabawy. To w przeważającej mierze. Ale była też mniejszość, to zwolennicy obrońców krzyża. Stałem na granicy tych dwóch obozów. Dziwny to był stan. Wydawało mi się, że sytuacja może rozwinąć się na dwa sposoby. Równie dobrze mogły zacząć się kłótnie i przepychanki co wspólne świętowanie. Po obu stronach zwyciężył rozsądek. Na styku obu obozów było nawet sympatycznie. Zdarzały się wspólne żarty. Generalnie dobra atmosfera.

   

Zabawne były nawet znaki drogowe

 

Niestety, nie pokazały tego stacje telewizyjne. Wśród ludzi, w centrum wydarzeń, bliżej barierek nie było dziennikarzy z kamerami. Za to w studiach telewizyjnych lansowali się eksperci, którzy skuszeni obecnością na ekranie, przybyli mimo późnej pory. Ktoś, kto to oglądał mógł wpaść w zły, przygnębiający nastrój. Ktoś, kto był pod pałacem, wracał do domu raczej w pozytywnym nastroju. Ad hoc, dzięki internetowi, głównie młodzi ludzie, zorganizowali coś ciekawego i własnego. Optymistycznie i na wesoło. Są sytuacje, w których uśmiech jest najlepszym rozwiązaniem.

 

Z sympatia patrzę na ludzi, którzy nie zieją nienawiścią, których do działania motywuje nie zawiść i poczucie wiecznej krzywdy, ale potrzeba radości. Dlatego trochę zmartwił mnie jeden jedyny głupawy transparent z napisem: „Przecz z krzyżami, na stos z mocherami”. Na szczęście inne wydarzenia tego wieczoru zupełnie go przyćmiły.

 

Podobało mi się skandowane przez kilka tysięcy osób hasło: „Przenieść pałac!”. Jest to jakiś pomysł. Urząd prezydenta jest tak mało zasadny, że prędzej czy później to nastąpi. A tymczasem, przenieśmy siedzibę prezydenta do Belwederu, a w pałacu na Krakowskim Przedmieściu zróbmy Muzeum Katastrofy Smoleńskiej albo chociażby Muzeum Lecha Kaczyńskiego. To tak oczywiste, że aż się dziwię iż nikt wcześniej tego nie zaproponował!

 

PS

Przynajmniej dwa ostatnie zdania nie były na serio.

Czy Polacy to najgorsi turyści?

 Po tym jak kilka dni temu Onet opublikował artykuł na mój temat („Z życia pilota wycieczek”) dostałem sporo maili z pytaniami, uwagami i opiniami. Przeczytałem też sporą część komentarzy dodanych przez internautów. Po odrzuceniu niemerytorycznych i niecenzuralnych pozostaje ciekawy materiał do analizy. Analizy dotyczącej nie tylko jakości debaty w internecie, ale przede wszystkim, opinii na temat turystyki zorganizowanej. To mnie najbardziej interesuje, dlatego z uwagą czekam na wszystkie głosy.

 

Tym razem zareagowaliście Państwo emocjonalnie. Posypały się komentarze, że Polacy wcale nie są najgorszymi turystami, że nie mamy się czego wstydzić, że inni są jeszcze gorsi, itd. To, jak rozumiem w reakcji na poniższy fragment:

 

– Moi przyjaciele Egipcjanie, od lat pracujący w branży, mówią, że gorszymi od Polaków turystami są już tylko Egipcjanie – odpowiada Krzysztof pytany o rodaków na wczasach. – To pewnie przesada, ale niestety coś w tym jest. Co nas wyróżnia? Ciągle mamy trochę kompleksów. Razi nas, kiedy inne nacje mają lepsze pokoje w hotelu czy lepszą formę all inclusive. Więcej

 

Niestety, taka jest prawda. Nikogo za to nie winię, ani nie mam pretensji. Po prostu tak jest. I rezydenci pracujący tam na miejscu z turystami, muszą umieć sobie z tym radzić.

 

Pamiętam, że w ciągu kilku lat mojej pracy pilota i przewodnika na rejsach po Nilu, cały czas musiałem na to uważać. Na statku wycieczkowym obiady były serwowane. Połowę sali stanowiliśmy my Polacy, resztę inne nacje. Musiałem pilnować żeby kelnerzy równo wynosili posiłki. Kilka razy, odciągnięty na bok innymi obowiązkami, nie dopilnowałem. Jeśli kelnerzy poszli najpierw do Holendrów, Francuzów czy Niemców, były skargi i pretensje. Co ważne, były one mocno emocjonalne. Nasi rodacy reagowali tak, jakby przegrali wojnę. Tymczasem chodziło tylko o to, że trzeba było chwilę poczekać na posiłek.

 

Po kilku takich doświadczeniach po prostu stawałem w drzwiach do restauracji i rozprowadzałem kelnerów po sali. Jeden do nas, jeden do Holendrów. Dlaczego trzeba było tego pilnować? Dlaczego kelnerzy chętniej wybierali nie nasze stoliki? Ze względu na napiwki. Polacy mają problemy z ich wręczaniem. Niektórzy nie wiedzą, że trzeba, inni nie wiedzą jak to zrobić, pozostali żałują paru groszy. A bez napiwków, jakość obsługi kuleje. Bez napiwków turystyka nie jest aż tak sympatyczna. Ale o tym napiszę innym razem. To tak ważny temat, że wymaga odrębnego potraktowania.

 

Niechętnie komentuję  tak zwane „skandaliczne zachowania” związane z alkoholem, i tym podobnymi, „narodowymi rozrywkami”. Dlaczego? Ponieważ to trochę wstydliwa i trochę zbyt delikatna sprawa. Poza tym to łatwy stereotyp. Jak ktoś chce powiedzieć coś złego o nas, Polakach, to powie właśnie to. Tymczasem cóż, czasami może ponad miarę korzystamy z dobrodziejstw all inclusive, ale raczej nie bardziej niż obywatele innych krajów. Włosi, Niemcy, Izraelczycy czy Francuzi też potrafią zrobić swoje. W komentarzach i mailach od Państwa było sporo takich głosów.

 

Oczywiście przez lata pracy spotykałem turystów mocno nadużywających alkoholu, sprawiających problemy, itd. Jak odebrać z lotniska turystę, który nie potrafi ustać na nogach; gdzie szukać jego bagażu, jak zabezpieczyć paszport? Jak wytłumaczyć mocno wstawionemu i agresywnemu człowiekowi, że nie może wsiąść do tego autokaru bo to wycieczka fakultatywna i trzeba za nią zapłacić? Itd., itp. Obserwuję, jak czasami współtowarzyszom takiego podróżnika jest po prostu wstyd. Nam rezydentom czasami też, szczególnie w krajach muzułmańskich, gdzie alkohol traktowany jest w wyjątkowy sposób. Nie widzę innego sposobu, jak tylko spuścić na to zasłonę milczenia.

 

Na koniec jeszcze jedna rzecz. Bardzo lubię turystów „starej szkoły”, takich, z którymi latam na dalekie, egzotyczne wyprawy. Spotykamy się na lotnisku w Warszawie i na powitanie przechodzimy na ty. Nie ma znaczenia różnica wieku, zasobność portfela czy pozycja społeczna. Fantastyczni ludzie. Bez kompleksów. Wiedzą po co jadą. Podróżują by zobaczyć, przeżyć, dotknąć i naprawdę poznać. Nie narzekają przy pierwszej lepszej okazji, nie marudzą. Dbają o to by swoim zachowaniem nie psuć wypoczynku pozostałym. Są wyśmienitymi towarzyszami podróży.

 

PS

Zapraszam na spotkanie ze mną we wtorek, 10 sierpnia w TVP 2. Program „Pytanie na śniadanie”, około godz. 9.50. Oczywiście będziemy rozmawiać o podróżach.

Strona 31 z 38

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén