Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Tag: turystyka (Strona 3 z 5)

Kirgistan. Od Biszkeku po Issyk-kul

Wróciłem z Kirgistanu. Pojechałem zobaczyć góry, słynne jezioro i miejsce, gdzie zmarł Przewalski – podróżnik, odkrywca i naukowiec, podejrzewany o to, że był biologicznym ojcem Stalina. No, i oczywiście, chciałem zobaczyć Kirgiza na koniu. To obowiązkowo!

Podróżowałem sam, więc było dużo czasu na kontakt z miejscowymi. Kirgistan od ponad dwudziestu lat jest niepodległym krajem, z wszystkich państw Azji Centralnej najbardziej otwartym i demokratycznym. Ludzie mówią to, co myślą, bez obaw o konsekwencje. Nie ma wiz, co w porównaniu z pozostałymi krajami regionu jest czymś absolutnie wyjątkowym. Zobacz Krótki przewodnik po Kirgistanie.

Polowanie z sokołami należy do kirgiskiej tradycji

Polowanie z ptakami drapieżnymi należy do kirgiskiej tradycji

Gdziekolwiek pojadę, rozmawiam z taksówkarzami. Zagaduję o życie i politykę. Byłem przygotowany na prorosyjskie opowieści, ale to, co usłyszałem od taksówkarza w Biszkeku przerosło moje wyobrażenia. Jego zdaniem agresorami na Ukrainie są Polacy, którzy do spółki z Ukraińcami chcą wymordować mieszkających tam Rosjan. Jesteśmy faszystami i Putin da nam nauczkę! Zanim wysiadłem udało m się jeszcze dowiedzieć, że w Polsce jest bieda, a Rosja ma tak mocną gospodarkę, że Unia Europejska nie ma szans. Mówił to bez żadnej złości i emocji. Ot tak, po prostu, nawet z życzliwością w głosie, jakby mi współczuł. Ciepło się przy tym uśmiechał. Siła rosyjskiej telewizji jest wielka!

Po tym doświadczeniu przestałem rozmawiać o polityce. Kirgizi są mili i gościnni, w kraju bezpiecznie, widoki śliczne. Jest się czym cieszyć.

Issyk-kul

Szybko pożegnałem stołeczny Biszkek. Miasto nie ma zbyt wielu turystycznych atrakcji. W towarzystwie znajomego Kirgiza ruszyłem wokół jeziora Issyk-kul. Leży na wysokości 1 600 m n.p.m. Duże, 180 km długości! Otoczone ośnieżonymi górami.

Na targu w Biszkeku

Na targu w Biszkeku

Północny brzeg jeziora to piaszczyste, szerokie plaże i całkiem przyzwoite hotele. Odpoczynek jak nad morzem. Przyjeżdżają wakacjusze z Kazachstanu i Syberii. Są tu całkiem dobre warunki, hotele położone w pięknych sosnowych lasach, tuż nad brzegiem jeziora.

Południowy brzeg jest bardziej naturalny. Nie ma hoteli. Znajdziemy tylko pojedyncze wsie. Jeśli chcemy nocować, to w jurtach.

Podróżnicy i globtroterzy z całego świata ciągnął do miasteczka Karakoł (dawniej Przewalsk). Położone na wschodnim brzegu jeziora stanowi bazę wypadową dla wszystkich miłośników górskich wycieczek. Stąd do granicy z Chinami jest już zaledwie 150 km. Tu znajduje się grób i muzeum Przewalskiego. Słynny podróżnik zmarł w 1888 r. w trakcie jednej z wypraw na wschód.

Piknik po kirgisku

Kolega chce pokazać jurty. Prawdziwe, zrobione tak jak trzeba, z grubego wojłoku, tradycyjnymi metodami. Wszystko ma być naturalne, jak przed laty. Zjeżdżamy z drogi. Nad brzegiem jeziora stoi kilka jurt. Pięknie!

Plaża nad jeziorem Issyk-kul

Plaża nad jeziorem Issyk-kul

Wysiadam z samochodu i uszom nie wierzę. Z dwóch dużych kolumn ustawionych na trawie płynie przez step piosenka Modern Talking. To nauczyciele z tutejszej szkoły zrobili sobie piknik. Integracja przed rozpoczęciem roku szkolnego. Muzyka zachodnia, ale potrawy miejscowe.

Wielki kocioł. Ustawiony na kilku niedużych kamieniach. Ogień z suszonego łajna, drzew przecież prawie tu nie ma. Co w kotle? Wszystkie wnętrzności barana. Całkiem oryginalny widok.

Witają nas serdecznie. Okazało się, że jeden z nauczycieli dobrze zna mojego kirgiskiego towarzysza. W dzieciństwie chodzili do tej samej klasy. Dawno się nie widzieli. Przypadkowe spotkanie bardzo ich ucieszyło. Od poczęstunku nie da się wykręcić!

Dostaję miseczkę rosołu z kotła. Jest tłusty, pachnie baraniną i jelitami. Zapach znam z podlaskiej wsi. Kiedy byłem dzieckiem pomagałem babci myć świńskie wnętrzności. Później były z tego kiełbasy i nasz wschodni specjał: kiszka ziemniaczana. Tego zapachu nie zapomnę. Teraz wrócił. Intensywny, mocny, kręci w nosie. Ale okoliczności nie sprzyjają wybrzydzaniu. Próbuję więc. Pijemy z miseczek tak, jak się tu pije zieloną herbatę. Widzę, że mojemu koledze też jakoś nie idzie. Choć Kirgiz, to już inny, zmodernizowany, biznesmen ze stolicy. Smak łoju trochę mdli. Zastanawiam się co będzie, jak do tych miseczek włożą nam pływające w kotle jelito lub kawałek żołądka.

Piknikowe danie

Piknikowe danie

Wrażenia

Dobrze wspominam Kirgistan. Oczywiście nie ma tam zabytków takich jak w Uzbekistanie. Za to jest piękna przyroda! I folklor, niszczony w czasach ZSRR teraz się odradza. Z uznaniem odnoszę się do starań ludzi zaangażowanych w rozwój turystyki ekologicznej i przyjaznej miejscowym społecznościom. Odwiedziłem kilka rewelacyjnych miejsc, np. kameralny hotel ulokowany w środku wsi. Pyszne jedzenie. Co tylko można hotelowa kuchnia kupuje u sąsiadów! Warzywa, owoce, mięso, chleb, dżemy… Zarobionymi pieniędzmi wspiera miejscową szkołę. Polecam świadomym turystom! (Film: Uzbekistan – Kirgistan)

Kirgistan – informacje dla turysty.

PS. Kilka dni w Kirgistanie może być ciekawym dopełnieniem wycieczki po Uzbekistanie. A jeśli wybrać się na dłużej, to na trekking w góry. Można zrobić też ciekawą trasę konno. Z noclegami w jurtach oczywiście.

Zobacz też: Uzbekistan – tu zostaniesz milionerem!

Co nowego?

Trochę się dzieje. Jak zwykle o tej porze roku. Maj i czerwiec upłynął pod znakiem Gruzji i Armenii. Kilka wypraw na Południowy Kaukaz. Jest jak było – bezpiecznie, gościnnie, super! Więcej na ten temat w artykule: Bezpieczne wycieczki do Gruzji i Armenii.

Jakimś cudem udało mi się wygospodarować kilka dni na wypad do Albanii. Piękny kraj, polecam!
Mój nowy blog o Albanii.

Górski Karabach

Górski Karabach

Zachód jest nudny. Cała nadzieja w takich miejscach, które do tej pory uważaliśmy za zupełnie nieturystyczne. Niesłusznie zresztą. Mają duży potencjał. Są ciekawe. Inspirują, wciągają. Potrafią zafascynować.

Szukam, podróżuję ich śladem. Wiele lat temu odkryłem Gruzję i Armenię, trochę później Mołdawię… Z Syrii i Libanu wyrzuciła nas wojna. Wielka szkoda, to były piękne wycieczki. Lubię bliższą egzotykę. Orient jest w zasięgu 3 godzin lotu. Polscy turyści od lat eksplorują daleką Azję czy Amerykę Południową, a nie byli jeszcze w Gruzji czy Albanii.

A w międzyczasie dużo pisania. Przymierzam się do książki. Na razie powstał nowy serwis poświęcony Gruzji.

Z najnowszych rzeczy: rozmowa o blogowaniu w „Dzienniku Turystycznym”.

Życzę udanych wakacji!

Ile gwiazdek, tyle szczęścia

Za chwilę pełną parą ruszy wakacyjny sezon. A wraz z nim faza na poszukiwanie „najlepszych ofert”. Klienci wezmą udział w intensywnym objeździe biur podróży. Od jednego do drugiego. Istne tour de oferta. W nadziei, że może w tym kolejnym mają coś bardziej atrakcyjnego. Raczej nie mają. W Polsce jest mnóstwo biur agencyjnych, tzn. takich, które są wyłącznie sklepami. Sprzedają produkty touroperatorów, głównie tych największych, powszechnie znanych, takich jak Itaka czy Rainbow. W ofercie prawie wszyscy mają te same produkty, identyczne wycieczki i wakacje. Co więcej, ceny też jednakowe, ponieważ agenci nie mogą udzielać rabatów. Zabraniają tego umowy z organizatorami. Za złamanie tych warunków grożą kary finansowe oraz zerwanie współpracy. Do tego agenci, w olbrzymiej większości, pracują na tym samym systemie informatycznym. Jest to program MerlinX, który porównuje oferty olbrzymiej większości polskich touroperatorów. Dlatego bieganie od agenta do agenta nie ma sensu.

Taka promocja

Taka promocja

Czym zatem mogą różnić się sklepy z wakacjami? Jakością obsługi, umiejętnościami kontaktu z klientem i wiedzą na temat krajów i hoteli. Dobry agent dobrze doradzi.

Właściwie to siadłem do pisania tego tekstu z inną myślą. Chodzi o kwestię postawioną w tytule postu. Od jakiegoś czasu fenomen poszukiwania „najlepszych ofert” zajmuje mnie na tyle, że wszedł w obręb dociekań natury niemal filozoficznej.

Mamy oto cały segment turystyki, w którym wybieramy i kupujemy szczęście. A przynajmniej jego obietnicę. Trzy gwiazdki – małe szczęście, pięć gwiazdek – wielkie szczęście. W równaniu tym są jeszcze fazy przejściowe, niepewności, odcienie, większe lub mniejsze przechylenia w jedną lub drugą stronę. I duża porcja stresu. Bo przecież, jeśli płacimy za coś tak istotnego jak szczęście, to wybieramy bardzo starannie, z uwagą, żeby to było szczęście możliwie największe. Są klienci, którzy podchodzą do wyboru wakacji, jak do kupna domu czy innej inwestycji na całe życie. Śmiertelnie poważnie.

Stać nas na pięć gwiazdek. Zatem przeprowadzamy casting wśród hoteli. Oceniamy co tylko się da. Nie tylko położenie, plażę, basen i jedzenie. Co jeszcze? W jakich godzinach jest all inclusive, jak duże są pokoje, jaki wystrój łazienek, jakie kanały w TV, animacje… Ostatnio jeden z klientów przyniósł kilkustronicowy elaborat w formie tabeli, w której według wykreślonych przez niego kryteriów pogrupowane były hotele. Ile czasu mu to zajęło? Kilka godzin. Po co? Taka forma rozrywki? Może.

Ale chyba bardziej prawdopodobny jest strach. Tyle, że nie przed skandalicznie słabym hotelem, paskudnym jedzeniem i zmarnowanymi wakacjami. Nie! Raczej obawa, że nasz sen o szczęściu się nie spełni. To byłoby zbyt bolesne. To ten specyficzny strach motywuje nas do poszukiwań. Do wędrówki od biura do biura i sprawdzania wszystkiego w internecie.

W takiej konstrukcji hotel nie jest miejscem, w którym mamy odpocząć po dniu pełnym wrażeń wynikłych z pobytu w kraju o ciekawej kulturze i historii. Nie jest jednym z elementów infrastruktury, której potrzebujemy do odbycia podróży (jak samolot, autokar, walizka i ubezpieczenie turystyczne). Nie jest środkiem prowadzącym do celu. Jest celem samym w sobie! Oto hotel stał się fetyszem. Obrazem szczęścia, synonimem realizacji, prestiżu i znaczenia.

Świadomie wybieram inną turystykę. Aktywną, kulturową, z jakimiś aspiracjami. Sensem podróży jest poznanie. Czegoś więcej niż hotelowy basen.

Jutro ruszam do Albanii.

 

malgorzata olejnik

Zmiany w turystyce egzotycznej

Moimi rozmówcami są: Jacek Świercz, orientalista i pilot wycieczek z kilkunastoletnim doświadczeniem oraz Małgorzata Olejnik, która na egzotycznych wyjazdach zna się jak mało kto. Przez niemalże 25 lat prowadziła warszawskie biuro podróży OPAL, początkowo samodzielnie, a później jako współwłaścicielka. Od niedawna szefuje warszawskiemu oddziałowi biura Krzysztof Matys Travel. Przy kawie na Nowym Świecie zastanawialiśmy się nad zmianami jakie zachodzą w tzw. turystyce egzotycznej?

malgorzata olejnik

Małgorzata Olejnik

Małgorzata Olejnik: Zmienili się przede wszystkim sami turyści. Są lepiej przygotowani do spotkania z dalekim światem i bardziej świadomi, również swoich praw.  Chociaż mam wrażenie, że czasem cierpią na tym ich doznania. Bywa, że są mniej radośni i nie przywożą ze sobą tylu pozytywnych wrażeń co kiedyś. Dlaczego? Bo świat już nie jest aż tak bardzo egzotyczny. Komuś, kto był już w Japonii czy Laosie trudniej znaleźć jakiś ekscytujący cel podróży. Co prawda zmienia się również sam Orient – coraz bardziej nowoczesny i  skomercjalizowany.

Krzysztof Matys: Stąd wynika niebywały sukces Gruzji i Armenii. Na Kaukaz jeżdżą z nami osoby, które były już niemal wszędzie. Dzięki temu, że Gruzja była wyjęta z ruchu turystycznego przez 20 lat, teraz nagle stała się podróżniczym celem numer jeden. Polska turystyka potrzebuje właśnie takich kierunków, nowych i świeżych.

Jacek Świercz:  Zmienia się też formuła wyjazdów. Kiedyś turyści podróżowali raczej w tzw. grupach katalogowych. Dzisiaj coraz częściej indywidualnie lub na zasadzie wyjazdów na zamówienie. Przy czym są to wyjazdy albo w formule luksusowej (na najwyższym poziomie) albo w wersji nietypowej (wszystko musi być wyjątkowe – trasa, hotele, przewodnicy).

Krzysztof Matys: Jeśli chodzi o turystów, to nie mam wrażenia, żeby nastąpiła rewolucja.  Pamiętam ich sprzed kilkunastu lat. Znali języki, nie bali się świata, a mimo to jeździli z biurem podróży. Dlaczego? Ponieważ podobała im się oferta. Lubili też wyjątkową atmosferę i dobre towarzystwo. Podobnie jest i dziś. Spora część klientów naszego biura to ludzie młodsi ode mnie. Dobrze wykształceni, bywali w świecie. Czasem podróżują samodzielnie. Ale raz czy dwa razy w roku korzystają też z naszej oferty. Z wyżej wymienionych powodów. Nadal chodzi o to samo: trzeba zrobić atrakcyjną wycieczkę.

Małgorzata Olejnik: Wyraźnie wzrosła jednak liczba indywidualnych zapytań. Dla wielu biur to wyzwanie ponieważ trzeba przygotowywać dużo więcej ofert, często mocno skomplikowanych. Słyszę od znajomych z różnych krajów, że u nich dzieje się podobnie.

Krzysztof Matys: Dobrym remedium na to jest wąska specjalizacja. Trzeba stawiać na kierunki, które zna się doskonale. Jeśli dostaję mail z prośbą o indywidualny program do Mołdawii, to wiem, że praktycznie nie mam tu konkurencji i angażuję się w tę pracę na całego. Jeśli przygotowuję coś szytego na miarę do Armenii, to wiem, że to, co zrobię będzie wyjątkowe. Podobnie Jacek ma z Kambodżą czy Laosem, a Ty z całą paletą egzotycznych krajów dalekiej Azji.

Jacek Świercz: Ja zauważam  też skrócenie czasu trwania wyjazdów. Jeszcze kilka lat temu 26-dniowe wycieczki były naprawdę popularne. Teraz wielu turystów nie może sobie pozwolić na tak długie urlopy. Najpopularniejszy egzotyczny wyjazd to obecnie około dwóch tygodni.

Krzysztof Matys: To chyba najistotniejsza zmiana. Z wycieczek trwających trzy tygodnie zrobiliśmy programy dwutygodniowe. Na życzenie klientów. Dobrym przykładem jest Etiopia. Jeszcze 5 lat temu standardem było 21 dni. Dziś jest o tydzień krócej.

Jacek Świercz: Starym tematem w turystyce, ale ciągle aktualnym są ceny „od”. Na pierwszy rzut oka cena wycieczki wydaje się bardzo atrakcyjna, ale później okazuje się, że małymi literkami dopisano jeszcze mnóstwo opłat i to wcale nie tzw. imprez fakultatywnych, tylko za rzeczy, bez opłacenia których realizacja imprezy jest po prostu niemożliwa. Biorę do ręki katalog jednego z najpopularniejszych biur podróży. Wycieczki do Azji. I co my tam mamy?  Otóż dodatkowo trzeba płacić za przeloty wewnętrzne i przejazdy pociągiem. Co to jest  np. „obowiązkowa dopłata transportowa”?! Kompletne kuriozum to dopłata do kuszetek w Chinach, mimo że pociągi, z których korzystają turyści oferują tylko kuszetki! Nie można więc sobie w ramach oszczędności i ceny, która wielkim drukiem nas wabi, jechać tym samym pociągiem np. w fotelu lotniczym.

Małgorzata Olejnik: Albo opłaty lotniskowe, które chociaż obecnie już prawie zawsze wliczone są w cenę biletu, niektóre biura nadal pobierają  od turystów w formie dodatkowej obowiązkowej opłaty – płatnej w biurze jeszcze przed wylotem. Jeśli opłata lotniskowa faktycznie istnieje, uiszcza się ją osobiście gotówką na danym lotnisku.

jacek_swiercz_kmtravel_kambodza

Jacek Świercz wśród kolekcji sztuki kambodżańskiej

Krzysztof Matys: Być może jest to kwestia, którą powinna się zając Polska Izba Turystyki. Najlepiej byłoby w środowisku organizatorów turystyki ustalić, że nie tolerujemy takich działań. Bo jeśli nie, to zaraz pojawi się biuro, które będzie żądało obowiązkowej wysokiej dopłaty do uśmiechu pilota albo do pościeli w łóżku hotelowym. To negatywne zjawisko jest wynikiem konkurencji cenowej. Na polskim rynku cena jest najistotniejszy czynnikiem przy wyborze oferty. Taki standard stworzyła turystyka czarterowa, te wszystkie last minute do Egiptu, Turcji i Grecji. Ale podróże egzotyczne to zupełnie inna para kaloszy. Oparta jest o loty liniami rejsowymi i stałe, wysokie koszty. Tu nie ma dużych przecen i rabatów. Tu nie da się mocno obniżyć ceny.  Co więc robią niektórzy? Ukrywają jej część pod postacią dodatkowych opłat.

Jacek Świercz: Swoistym „przebojem” w tym sezonie zimowym był brak opłaconych posiłków na pokładach samolotów latających w ramach czarterów na dalekich trasach. Reklamy informowały: „Polecisz Dreamlinerem!” Zapomniano tylko dodać, że na głodniaka,  albo za dużą dodatkową opłatą. I to pod warunkiem, że posiłków wystarczy dla wszystkich. Dla porównania podczas przelotu liniami Emirates na trwającej 6 godz. trasie Dubaj – Warszawa serwis posiłkowy trwa właściwie nieprzerwanie (2 obfite posiłki plus wszystkie napoje alkoholowe i bezalkoholowe w cenie biletu). Na kolejnych odcinkach jest tak samo.

Krzysztof Matys: Coś Was naszło na omawianie mankamentów. Są tacy, którzy o trudnej sytuacji biur podróży mówią od 20 lat, a w międzyczasie zarabiają na turystyce duże pieniądze. Popatrzcie co udało się nam osiągnąć. Z malutkiego tour operatora z siedzibą w Białymstoku (dla naszych klientów z Wrocławia i Szczecina to gdzieś koło Irkucka!) zrobiliśmy coś naprawdę fajnego. Organizujemy egzotyczne wyprawy na najwyższym poziomie. Weszliśmy na ogólnopolski rynek. Jest naprawdę dobrze! A takich biur jak nasze jest więcej. I radzą sobie. Jest rynek i są zadowoleni z naszych usług turyści. Problemy, o których mówicie były zawsze. Porozmawiajmy raczej o tym, co jest nowe.

Małgorzata Olejnik: Całkowitą nowością jest np. wejście do Polski renomowanych  przewoźników lotniczych  znad Zatoki Perskiej. Ceny przelotów np. do Tajlandii wyraźnie zmalały i niejednokrotnie taniej można kupić lot samolotem rejsowym niż bilety na przelot polskim czarterem. Zdecydowanie zwiększyła się też siatka połączeń lotniczych np. do Indii, co ułatwia poznawanie przez polskich turystów innych, mniej znanych rejonów tego fascynującego kraju.

Wracam do programów szytych na miarę. Mam wrażenie, że to jest wyraźny trend w turystyce egzotycznej. Klienci chcą mieć wpływ na realizowany przez nich program, ściśle określając również jego długość, pojechać w najdogodniejszym terminie, podróżować tylko z przyjaciółmi. Popularnym kierunkiem na tego typu wyjazdy może być Indonezja, która z uwagi na swoją wielokulturowość, wspaniałą tropikalną przyrodę i piękne plaże zaspakajają najbardziej wymagające oczekiwania. Indonezyjskie hasło „jedność w różności” doskonale oddaje rzeczywistość.

Krzysztof Matys: Spytam Was teraz o przyszłościowe kierunki. Czy w najbliższych latach znajdziemy coś, co będzie przebojem turystyki egzotycznej?

Małgorzata Olejnik: Cały czas szukamy! Jest coraz więcej zapytań o Japonię. Myślę, że to może być przebój.  Polecam też Uzbekistan.

Jacek Świercz: Bardzo promuje się Azerbejdżan, który ma potencjał by stać się ciekawym dopełnieniem kaukaskich eskapad do Gruzji i Armenii. Po wieloletniej nieobecności wraca na rynki turystyczne Iran. Testujemy na sobie, a potem przygotowujemy programy. Sami wiecie, że niejednokrotnie sprzeczamy się o ofertę, bo każde z nas lubi coś innego. Ja zawsze wybiorę gwarny Hongkong lub Bangkok, a Krzysztof nastrojową kawiarenkę z widokiem na buddyjską stupę.

Małgorzata Olejnik: A ja zawsze wybiorę Japonię!

Krzysztof Matys:  Prawdziwa „Jedność w różności”. Dziękuję za rozmowę.

Zobacz poprzednią rozmowę z Jackiem Świerczem: Zakazana turystyka.

Milestii Mici Krzysztof Matys

Turysta, alkohol i ubezpieczenie

Czy turysta będący pod wpływem alkoholu jest turystą ubezpieczonym? Dobre pytanie, ponieważ dotyczy tysięcy wczasowiczów. Szczególnie istotne w przypadku standardu all inclusive, gdzie mamy łatwą dostępność wiadomych trunków.  Co jeśli turysta będzie potrzebował pomocy lekarskiej albo ulegnie wypadkowi? Ubezpieczenia pokryje koszty czy nie?!

Milestii Mici Krzysztof Matys

Fontanna wina w Mołdawii

Wszyscy, którzy pracują dłużej w turystyce znają takie przypadki. Klasycznym przykładem jest skok do hotelowego basenu. Ofiara to najczęściej młody mężczyzna, niestety pod wpływem alkoholu. Koszty hospitalizacji i sprowadzenia chorego do Polski są olbrzymie, liczone nawet w dziesiątkach tysięcy euro. Turysta będzie musiał pokryć je sam. Firma ubezpieczeniowa zasłoni się punktem pod tytułem „ograniczenia odpowiedzialności”. Alkohol jest jednym z tych ograniczeń. Pozostałe, często występujące to m.in. następstwa chorób przewlekłych i sporty ekstremalne.

Kilka dni temu rozmawiałem o tym z klientem, który przygotowuje wyjazd dla większej grupy osób. To impreza firmowa na bogato. Bez alkoholu raczej się nie obędzie. I co z ubezpieczeniem? Zasadne pytanie klienta brzmiało: Po co takie ubezpieczenie, które nie obejmuje wypadków „pod wpływem”?! Przecież to bez sensu. Rzeczywiście, trudno nie przyznać mu racji.

A co z enoturystyką, czyli taką formą zwiedzania świata, w której bardzo ważnym czynnikiem jest degustacja wina? Jedzie się właśnie po to, żeby próbować miejscowych trunków. I jeśli alkohol wyklucza odpowiedzialność ubezpieczyciela w każdym przypadku, to znaczyłoby to, że turysta ma fikcyjne ubezpieczenie. Organizator zagranicznej wycieczki musi zapewnić asekurację kosztów leczenia oraz następstw nieszczęśliwych wypadków – taki jest wymóg polskiego prawa. Ale w przypadku wyprawy miłośników wina, koniaków czy podlaskiego bimbru ubezpieczenie to istniałoby czysto formalnie.

Zapis, który pozwala na takie rozwiązania wygląda mniej więcej tak:

Ubezpieczyciel nie ponosi odpowiedzialności za szkody wyrządzone po spożyciu alkoholu, narkotyków lub innych środków odurzających.

Co prawda, w oficjalnych komunikatach niektóre firmy ubezpieczeniowe deklarowały, że każdą sytuację oceniają indywidualnie, że sprawdzają czy alkohol mógł być czynnikiem sprawczym wypadku, ale ze znanych mi sytuacji wynikało coś innego. Zapis ten stosowano automatycznie. Jeśli był wypadek i alkohol we krwi, to równało się to brakowi ubezpieczenia.

Niedawno Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów nałożył karę finansową (ponad 54 tys. zł) na jedno z towarzystw ubezpieczeniowych. Zdaniem Urzędu interesy klientów naruszał  następujący fragment umowy:

Ochroną ubezpieczeniową nie są objęte koszty leczenia oraz koszty powstałe w związku z koniecznością powrotu Ubezpieczonego do Rzeczypospolitej Polskiej, koszty transportu zwłok Ubezpieczonego, jak również pozostałe koszty będące przedmiotem ubezpieczenia, jeżeli powstały w przypadku […] zdarzeń po spożyciu alkoholu, zażyciu narkotyków lub innych środków odurzających.

W uzasadnieniu znalazł się rozsądny argument, że tak sformułowane warunki dają możliwość interpretacji na niekorzyść turysty. To znaczy, że każde spożycie alkoholu wykluczałoby odpowiedzialność ubezpieczyciela.

Chodzi o to, żeby warunek był sprecyzowany i ograniczał się tylko do sytuacji, w których jest związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy spożyciem alkoholu, a zaistniałą sytuacją, np. wypadkiem.

Wygląda to trochę zabawnie, ale spór między firmą, a prezesem Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów toczył się o słówko „po”. Zdaniem Urzędu „po spożyciu” oznacza wyłącznie następstwo w czasie, bez związku przyczynowego. Wyobraźmy sobie taką sytuację. Ktoś wypił alkohol. Chwilę później spada mu na głowę cegła. Stan trzeźwości nie ma więc żadnego wpływu na przebieg wypadku. A jednak na podstawie takiego sformułowania towarzystwo ubezpieczeniowe może wykręcić się od odpowiedzialności.

Mówiąc krótko, liczy się to, co jest napisane. Z dokładnością do jednego słowa. Czytam więc w innych warunkach ubezpieczenia, że ograniczenia obejmują przypadki zdarzeń pozostających w związku ze spożyciem alkoholu, zażyciem narkotyków lub innych środków odurzających.

Taka formułka jest korzystniejszy dla klienta. Ubezpieczyciel nie pokryje kosztów, jeśli powstały one w wyniku spożycia alkoholu. Niestety, omówiony wyżej skok do basenu zapewne podlega tej klauzuli. W takim przypadku ubezpieczyciel raczej nie weźmie na siebie odpowiedzialności, ponieważ może występować związek między spożyciem alkoholu, a wypadkiem.

Po raz kolejny na tym blogu apeluję do turystów, żeby zwracali uwagę na warunki ubezpieczenia. Na szkoleniach uczulam na to również pracowników biur podróży, pilotów wycieczek i rezydentów, bo także od nich turyści mogą się dowiedzieć jak wygląda ich ubezpieczenie. Pod tym względem przestróg nigdy za wiele. Więcej na ten temat w artykule Śmierć na wczasach.

PS
Od lat jeżdżę do Gruzji, Armenii i Mołdawii. Trudno wyobrazić sobie wycieczkę w te regiony bez degustacji miejscowych trunków. Są one elementem przebogatej tradycji i kultury tych krajów. Każdy, kto che je poznać musi sięgnąć choćby po jeden kieliszek gruzińskiego wina i ormiańskiego koniaku. Dobrze więc jeśli warunki ubezpieczenia nie są zbyt restrykcyjne.

Turystyka w 2013 roku

W 2012 przekaz medialny zdominowany został przez kwestie związane z bankructwami biur podróży. Jednak ważnych spraw uzbierało się więcej. Niektóre z nich będą współdecydować o kondycji branży w roku 2013.

Do słabych nastrojów w turystyce już się przyzwyczailiśmy. Trwają od kilku lat. Nieciekawy obraz polskiej turystyki namalowała branża czarterowa. Jej kondycja decyduje o wizerunku wszystkich biur podróży, również tych, które z czarterami i masowym wypoczynkiem nie mają nic wspólnego.

Rok 2012 do łatwych nie należał. Zresztą kłopoty zaczęły się wcześniej. Chwilowa, dobra koniunktura trwająca w okolicach 2008 r. przegrzała rynek. Masowi touroperatorzy na wyścigi rezerwowali hotele i samoloty w przekonaniu, że sprzeda się wszystko, byle tylko mieć co sprzedawać. W efekcie, przy przewadze podaży nad popytem, sporą część oferty przehandlowano poniżej kosztów (słynne last minute). W ten sposób zepsuto również rynek. Klienci stracili zaufanie do ofert typu first minute, do ostatniej chwili czekając na lasty. A co najważniejsze, uwierzyli w wakacje typu: 5*, all inclusive za 1500 zł. Rynek zaczął przypominać ruletkę. Sytuację wzmocniły wydarzenia w Egipcie i Tunezji oraz nadciągający ogólnoświatowy kryzys.

Dlatego też wszystko to, co wydarzyło się w minionym roku nie mogło być zaskoczeniem. W grudniu 2011 pisałem, że sytuacja jest zła i należy się spodziewać upadków touroperatorów z branży czarterowej („Turystyka 2012”).

Jak to się ma do tego, co nas czeka? Jaki będzie rok 2013?

Touroperatorzy kontra agenci

Dla branży czarterowej, a za tym i dla turystów myślących o wypoczynku na ciepłych plażach, duże znaczenie będzie miał konflikt pomiędzy organizatorami a agentami. Symptomy cichej wojny dało się odczuć już wcześniej, ale przepychanka na dobre rozpoczęła się w minionym roku. Część touroperatorów chce podnieść rentowność kosztem biur agencyjnych, ograniczając ich rolę w systemie sprzedaży. Warunki finansowe, w których działają agenci są coraz gorsze. Niektórzy z nich będą mieli trudności by się utrzymać.

Łatwo to już było

Kryzys inspiruje do działań, do poszukiwań nowych rozwiązań. Agentom źle układa się współpraca z największymi organizatorami i część z nich zapewne przeniesie swoją sympatię na małe, również niszowe biura. A ten segment turystyki będzie się rozwijał. Biura butikowe, wycieczki w małych grupach, najlepsi piloci, rejsy, wycieczki na zamówienie… Warto też pomyśleć o wypoczynku w Polsce. Zamiast leżakowania na plażach Egiptu, może coś ciekawszego na Podlasiu! Branżę czeka wiele zmian. Biura agencyjne mniej będą miały masowej, prostej sprzedaży. Trzeba będzie starać się zaproponować klientom coś oryginalnego, ciekawego i bezpiecznego. W turystyce zaczął się czas alternatyw.

Ustawa, gwarancje i piloci

Spektakularne bankructwa jakie miały miejsce latem zeszłego roku, wymusiły reakcję Ministerstwa Sportu (i Turystki). Tematem nr jeden była kwestia pełnych zabezpieczeń klientów biur podróży. Stąd pomysł ze słynnym już funduszem gwarancyjnym. Z całą pewnością, wątek ten będzie kontynuowany w roku bieżącym. Tak samo jak konieczność poprawienia ustawy o usługach turystycznych. Wiceminister Katarzyna Sobierajska w końcu przyznała, że obowiązująca ustawa ma wiele błędów i należy ją zmienić. Po silnych i wzbudzających sporo emocji dyskusjach na temat deregulacji zawodów rzecz nabrała konkretnego kształtu. Wiele wskazuje na to, że już wiosną tego roku zniesione zostaną licencje pilotów wycieczek i przewodników turystycznych (o deregulacji czytaj: „Odpowiedzialność ministerstwa”).

Rok 2013 wcale nie musi być zły! Wręcz odwrotnie. Dla tych firm, które zrobią krok we właściwym kierunku może być szansą na rozwój. Mniejszy ruch w biurach to nie tylko efekt rosnącego strachu przed skutkami kryzysu. To także zmiana preferencji wśród części klientów. Trzeba zaproponować im coś nowego.

Wycieczka do Gruzji i Armenii – 12 dni pięknej przygody! Góry, wyśmienita kuchnia, wino i wyjątkowe zabytki. Kameralna grupa i bardzo dobry pilot-przewodnik. Wycieczka dla koneserów. Polecam!

Ubezpieczenie od bankructwa biura

Ciekawą reakcją na zaistniałą w branży sytuację pochwaliło się właśnie biuro Ecco Holiday. Firma wprowadziła zupełnie nowe ubezpieczenie. W przypadku niezrealizowania umowy przez organizatora, gwarantuje ono zwrot 100 proc. wpłaty (w przeciągu 30 dni od daty zgłoszenia do ubezpieczyciela). Koszt ubezpieczenia w całości pokrywa biuro. Wykupione zostało w Towarzystwie Ubezpieczeń Wzajemnych SKOK (obie firmy należą do tej samej grupy kapitałowej).

 

Specjaliści śmiali się z propozycji „ubezpieczenia od bankructwa biura”, a tu proszę, pojawiło się!

 

Na pytanie dotyczące tego w jakich okolicznościach będzie miała miejsce wypłata odszkodowania, na stronie internetowej biura znajdujemy taką informację:

 

Jeśli Ecco Holiday Sp. z o.o. zaprzestanie swojej działalności operacyjnej na skutek niewypłacalności stwierdzonej prawomocnym postanowieniem sądu o ogłoszeniu upadłości lub postanowieniem sądu o oddaleniu wniosku o ogłoszenie upadłości.

 

Wygląda to na ciekawe rozwiązanie, podnoszące wiarygodność. Korzystne również dla agentów sprzedających ofertę tego organizatora.

 

Ecco Holiday miało trudnych kilka miesięcy. Modyfikowano profil działalności, odwoływano kolejne imprezy i wyloty z lokalnych lotnisk. Renoma firmy mocno na tym ucierpiała. Dzięki wprowadzeniu nowatorskiego ubezpieczenia biuro może wrócić do gry.

 

Oczywiście, diabeł zawsze tkwi w szczegółach. Zapewne jak się dokładnie wczytamy w warunki tego ubezpieczenia, to znajdziemy tam jakieś wyjątki czy niejasne klauzule. Za dobrze znamy tego typu teksty, żeby przypuszczać, że może być inaczej. Ale i tak, wydaje się to być rewolucyjnym posunięciem! Krokiem w dobrą stroną!

 

Rozwiązanie to powinno wymusić reakcję innych touroperatorów, co w sumie może przynieść pozytywne zmiany dla całej branży. Bo nad odzyskaniem utraconej wiarygodności popracować trochę trzeba. Na pewno jest to ciekawa propozycja, szczególnie w kontekście rządowego projektu utworzenia specjalnego funduszu gwarancyjnego.

 

Premier o turystyce

No to chyba premier Tusk wywoła niezłą burzę w naszym środowisku. Oto jego słowa (cytuję za „Rzeczpospolitą”):

Powiem brutalnie: ja się o wiele bardziej przejmuję losem turystów niż biur turystycznych. Biura turystyczne same w sobie to nie jest branża, od losu której zależy polska gospodarka czy losy polskiego podatnika.

Może przydałby mu się minister, który wiedziałby, że turystyka to jedna z ważniejszych gałęzi gospodarki dzisiejszego świata. W 2020 r. prognozowane wpływy z samej tylko turystyki zagranicznej sięgną 2 bilionów USD! Europa ma mieć aż 46 proc. udział w rynku! Ile będzie miała Polska?

U nas temat ten traktowany jest po macoszemu. Brakuje profesjonalizmu, wizji rozwoju i przede wszystkim decyzji, że jako kraj chcemy mocno zaistnieć na turystycznej mapie świata.

Dlaczego resort turystyki doczepiony został do Ministerstwa Sportu, a nie do Ministerstwa Rolnictwa na przykład? Pasowałby dokładnie tak samo! Więcej na ten temat tu >>>

Słowa premiera napawają mnie obawą, że przy okazji „robienia porządków” w obszarze biur zajmujących się masowym wysyłaniem klientów do Egiptu, Grecji i Turcji, ucierpią też inne gałęzie polskiej turystyki. A przecież powinno być dokładnie odwrotnie! Szczególnie sektor zajmujący się turystyką krajową wymaga wsparcia ze strony państwa. Byłoby to w interesie polskiej gospodarki.

Diagnoza obecnej sytuacji jest następująca:

1)      Problemy mają biura zajmujące się wyjazdową turystyką czarterową.

2)      Wynika to z niskiej rentowności i warunków panujących na rynku, w tym m.in. z nierealnych oczekiwań klientów traktujących ceny last minute jako coś standardowego. Do tego dochodzą nie do końca przemyślane regulacje prawne i dziurawy system nadzoru.

3)      Rzeczywiście ten sektor branży nie generuje specjalnie dużych dochodów do budżetu państwa. W przeciwieństwie do turystyki krajowej. I to w nią warto inwestować. Po pierwsze, w segment turystyki przyjazdowej (pomoc dla biur ściągających do nas turystów), po drugie w poszerzenie rynku lokalnego, czyli uruchomienie mechanizmów, które spowodują, że więcej osób będzie mogło skorzystać z wypoczynku w kraju, również poza ścisłym sezonem. I wreszcie, trzeba pomyśleć o kształtowaniu pożądanych postaw konsumenckich, gdzie wypoczynek niekoniecznie oznaczałby smażenie się na plaży w ramach formuły all inclusive.

 

Tajemnicza podróż

Jeden z amerykańskich touroperatorów zaproponował nowy produkt: Mystery Trip, czyli wycieczkę, której cel do ostatniego momentu jest tajemnicą. Wygląda to tak. Klient zaczyna od wypełnienia szczegółowej ankiety. To pozwala pracownikom biura na sprecyzowanie jego oczekiwań. W tym momencie turysta może też zaznaczyć, które opcje nie wchodzą w grę, tak aby uniknąć niemiłych niespodzianek, na przykład zakwaterowania w hotelu dla naturystów albo noclegu w namiocie. Główny atut oferty to klimat przygody. Przed wyjazdem turysta otrzymuje tylko te informacje, które są niezbędne z organizacyjnego punktu widzenia, np. to jakie ubrania powinien zabrać. Zaskoczeniem jest nie tylko kraj czy region do którego się jedzie, ale też kolejne punkty programu. Podróżujący wyposażony jest w tablet, na który na bieżąco otrzymuje informacje o tym, jakie atrakcje czekają go najbliższego dnia. O tej ciekawej propozycji piszą „Wiadomości Turystyczne”. W założeniu amerykańskiego biura ma to być oferta tania, przeznaczona dla ludzi w wieku 20-30 lat.

 

Czy taki produkt miałaby szansę powodzenia w Polsce? Trudno powiedzieć. Na razie nie wiadomo nawet czy spotka się z pozytywnym odzewem w USA. Propozycja jest oryginalna, wydaje się ciekawa, ale zawarte są w niej pewne niuanse, które mogą zdecydować o braku większych sukcesów.

 

Namiastkę tej propozycji stanowi dobrze zakorzeniona na naszym rynku opcja „fortuna”, zwana też „traf” lub „bingo”. Klient kupuje pobyt w hotelu o określonym standardzie, ale bez wskazania na konkretny obiekt. Czyli wie, że będzie w hotelu czterogwiazdkowym w egipskiej Hurghadzie, ale nie zna nazwy hotelu. Czy cieszy się to dużym powodzeniem? Słabo. Mimo obecności w ofercie od wielu lat.

 

Klienci wybierają ofertę bardzo starannie, stąd też taka popularność opinii o hotelach w internecie. Długo zastanawiają się nad decyzją, traktując zakup wczasów niemal jak inwestycję. Synonim sukcesu – za określoną cenę dostać jak najwięcej! Propozycja wyjazdu w ciemno odbiera ten atut. Znając nasz rynek, jednego mogę być pewien, turyści obawialiby się takiej oferty. Na pierwszy rzut oka „tajemnicza podróż” wygląda na dość ekstrawagancką opcję. Skierowaną do kogoś, kto bardziej ceni sobie smak przygody i niepewności, niż komfort poczucia dobrze wydanych pieniędzy.

Możliwe są zapewne wariacje tej oferty. Na przykład, organizuję wycieczkę do Gruzji. Program jest niespodzianką. Ale na pewno będą hotele trzygwiazdkowe, śniadania i obiadokolacje oraz przejazdy komfortowym autokarem. Chwyci jeśli turyści nie będą musieli zaufać zupełnie w ciemno. Jeśli będą mogli oprzeć się na rekomendacji znajomych czy renomie biura. Ahoj przygodo!

Seks i turystyka

Przyszło lato, za chwilę wkroczymy w pełnię wakacyjnego sezonu. To znak, że już wkrótce pojawi się seria artykułów łączących podróże z seksem. Skąd wiem? Ponieważ tak jest każdego roku.

 

I zawsze ten same motywy. Wakacyjne wyjazdy sprzyjają doraźnym, przypadkowym kontaktom, a słońce i malownicze plaże działają stymulująco. Można by powiedzieć, że urlop jest najlepszym afrodyzjakiem.

 

Co roku o tej porze pojawiają się badania socjologiczne. Takie czy inne ankiety potwierdzające popularny pogląd. Na stronach „Daily Mail” ukazał się materiał o jakże wymownym tytule: „Słońce, morze i seks: więcej niż 40 proc. kobiet poniżej trzydziestki przyznaje się do przypadkowych wakacyjnych kontaktów”.

 

Zdaniem młodych Brytyjek, najlepsze kraje na seksualne wypady to: Grecja (40%), Hiszpania (25%), Włochy (20%), USA (12%) i Wielka Brytania (3%). Jak widać, niestety nie ma tu naszego kraju. Podobnie rzecz się ma w rankingu najbardziej seksualnych mężczyzn – w zestawieniu brak Polaków. Prym wiodą Włosi, dalej są Francuzi, Holendrzy, Hiszpanie i Grecy. Wygląda na to, że jesteśmy bez szans, przynajmniej w trakcie wakacji.

 

Badania pokazują też w jakich miejscach kobiety podrywają wakacyjnych partnerów. Najczęściej są to nocne kluby i bary (48%), hotele (25%) oraz plaże (20%). Dane mogą wprawić w zdumienie; 10 proc. dziewczyn przyznaje się do minimum pięciu kochanków w ciągu jednego weekendowego wyjazdu!


Polecam też: Kobieta w Egipcie.

 

Trzy czy cztery „S”?

 

Turystyka seksualna jest dość dobrze opisana przez literaturę przedmiotu. Uczą się o niej studenci i opisują w pracach magisterskich. Jest tak samo obecnym działem gospodarki, jak turystyka pielgrzymkowa. Zwyczajnie, różne są potrzeby i motywy. Możemy udawać, że jej nie ma lub nas nie dotyczy, ale to nieprawda. Wcale nie jest zarezerwowana wyłącznie dla Niemców i Brytyjczyków w wiadomym celu udających się do Tajlandii czy na Kubę. Każde polskie biuro organizujące wyjazdy do Egiptu czy Tunezji niechcący, ale trochę w tym uczestniczy.

 

Rozwój seksturystyki był na tyle istotny, że zaczęto mówić o zmianie podstawowej dla branży idei 3S (Sea – morze, Sand – piasek i Sun – słońce) na 4S. Do poprzedniej trójki, dołączono czwarty segment – Sex.

 

Temat ten jest też wykorzystywany przez literaturę popularną. Jannie Dielemans w swej uznanej za kontrowersyjną książce Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym, rozsądnie przedstawia branżę jako segment gospodarki „który produkuje wszystko, począwszy od olejku do opalania, noclegu w hotelu i miejsca w samolocie, na usługach seksualnych, śniadaniu angielskim i polach golfowych skończywszy”.

 

Biznesowe przedsięwzięcie rozwoju turystyki seksualnej stanowi oś powieści pt. Platforma. Zdobywający szczyty europejskiej literatury Michel Houellebecq, śmiało wszedł tu w temat „turystyki pełnej wdzięków”. Zakrojone na szeroką skalę plany sieci hotelarskiej przerwane zostają dopiero przez krwawy terrorystyczny atak. Gdyby nie to, firma odniosłaby ogromny sukces.

 

Główni bohaterowie Platformy tłumaczą czytelnikowi, że inne formy turystyki masowej już się przeżyły i są w olbrzymim kryzysie. Jedynie seks ma przyszłość. No cóż, może i tak. Na szczęście ja ze swoją działalnością w branży, nigdy do skali masowej nie aspirowałem. Pozostanę przy niszy podróży egzotycznych. Przynajmniej na razie.

Trochę na ten temat w artykule: Romans wyjazdowy.

 

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén