Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Autor: Krzysztof Matys (Strona 12 z 38)

Wesołych Świąt!

Wszystkim miłośnikom podróży składam jak najlepsze  życzenia z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia! A w 2015 roku samych rewelacyjnych wycieczek!

Zyczenia Swiateczne Krzysztof Matys Travel 2015

Jak co roku, w okolicach Sylwestra juliańskiego (tym razem jest to weekend 9-11 stycznia) organizujemy noworoczną zabawę w podlaskich klimatach. Program znajduje się na naszej stronie internetowej: Kulig 2015. Zapraszamy naszych przyjaciół i turystów. Będzie nam bardzo miło jeśli zechcecie się z nami spotkać! Przybywajcie do Białowieży! Poza kuligiem, ogniskiem i tego typu atrakcjami, będzie też czas, żeby powspominać wycieczki, które już za nami i zaplanujemy nowe, na 2015 rok.

Kompendium pilota wycieczek

W 2014 roku ukazało się czternaste wydanie „Kompendium pilota wycieczek” pod redakcją Z. Kruczka. Przez lata książka była lekturą obowiązkową dla wszystkich ubiegających się o uprawnienia pilota. Na jej podstawie prowadzono kursy i organizowano egzaminy.

W wyniku nowelizacji Gowina sytuacja uległa zmianie. Od 1 stycznia 2014 roku urzędy nie przeprowadzają już egzaminów i nie wydają licencji. Kto chce, może więc być pilotem. Pod warunkiem, że przekona pracodawcę do swoich kompetencji. Zezwoleń, legitymacji i egzaminów już nie ma, ale uczyć się warto.

Wydanie z 2014 r.

Wydanie z 2014 r.

Właśnie skończyłem kolejną edycję kursu pilota wycieczek. Po nowelizacji kształcimy zupełnie inaczej. Bez teorii i wielu niepotrzebnych tematów. Wreszcie możemy zrobić kurs po swojemu, w oparciu o nasze doświadczenia, wykorzystując profesjonalizm najlepszych pilotów i zatrudniających je biur.

Jak bardzo obowiązujący do niedawna i nałożony polskim prawem program szkolenia nieprzystosowany był do realiów pracy pilota, przekonać się można zaglądając do Rozporządzenia Ministra Sportu i Turystyki z dnia 4 marca 2011 roku. Zobacz: Dziennik Ustaw nr 60, załącznik nr 10, s. 3877 – 3878.

Na ten temat napisane zostało już wiele. Zainteresowani znajdą sporo informacji, np. tu: „Deregulacja. Pilot wycieczek”.

W niniejszym artykule chcemy skupić się na omówieniu przydatności wspomnianego wyżej „Kompendium” w kształceniu pilotów wycieczek dziś, w nowej sytuacji prawnej.

Do końca 2013 roku każdy, kto chciał zostać pilotem, musiał ukończyć kurs i zdać egzamin. Kursy i egzaminy uzależnione były od „Kompendium”. Powoływane w urzędach marszałkowskich komisje egzaminacyjne układały pytania na podstawie tej publikacji, a prowadzący szkolenia uznawali ją za lekturę obowiązkową. Kursanci nie narzekali, ponieważ wiedzieli czego się nauczyć. Trzeba było wkuć tę konkretną książkę. Co prawda na pamięć, od deski do deski, ale przecież to niezbyt wygórowana cena za zaliczenie egzaminu państwowego.

Publikacja nie była pozbawiona wad. Zdarzały się rażące błędy. Dotyczyły ogólnej wiedzy o turystyce, ale też samej pracy pilota. Trzy lata temu napisałem analizę „Kompendium”. Zobacz: „Kruczek na pilotów”.

Czy coś się zmieniło? Ponaglany przez kursantów, którzy ciągle pytają o to, czy w zaktualizowanych wydaniach „Kompendium” są błędy, postanowiłem sprawdzić. W tym celu kupiłem najnowszą edycję, z 2014 roku.

Część z wypunktowanych kilka lata temu nieprawdziwych informacji na szczęście zniknęła. Poprawiono chociażby fragment dotyczący pasów bezpieczeństwa na fotelu pilota (s. 122). Autorzy „Kompendium” już nie twierdzą, iż „nie istnieje praktycznie możliwość zamontowania pasów bezpieczeństwa na miejscu pilota” (s. 72 wydania z 2011 roku). Zmieniono też definicję all inclusive – wreszcie na prawdziwą.

Pod jednym względem nie zmieniło się nic. Nadal najgorzej wygląda rozdział „Wiedza o turystyce”. Trafimy tam na informacje, które osobę z doświadczeniem w branży mogą wprawić w osłupienie. Przejdźmy do przykładów.

Co autor ma na myśli pisząc na s. 43, że „przedstawicielstwa firm zagranicznych” (wymienia TUI i Neckermanna) „opanowały już około 80% rynku czarterowego w Polsce”?! Jest to oczywista nieprawda. TUI i Neckermann mają spory udział w rynku, ale nie 80 proc.! Najwięcej ma Itaka, a nie jest przecież „przedstawicielstwem firm zagranicznych”. Tu znajdziecie listę 10 największych biur podróży.

Autorzy „Kompendium” z uporem podtrzymują błędną definicję agencyjnego biura podróży. Agent nie jest osobą, jak podaje „Kompendium” na s. 279, ale samodzielnym podmiotem gospodarczym, tj. zupełnie niezależną firmą. Umowa między touroperatorem, a agentem, który sprzedaje jego produkt, to umowa firma – firma, a formą rozliczenia jest faktura. Gdyby agent był osobą, to musiałaby to być umowa-zlecenie lub umowa o pracę.

Myli się też jeden z autorów „Kompendium” pisząc, że agent „najczęściej nie bierze na siebie odpowiedzialności za usługi swojego szefa” (s. 23). Ten krótki fragment zawiera aż dwa błędy. Po pierwsze, w sensie prawnym, agent nigdy nie bierze na siebie takiej odpowiedzialności, gdyż całkowitą odpowiedzialność za imprezę turystyczną ponosi jej organizator. Po drugie, relacji organizator – agent nie można przedstawiać według schematu zwierzchnik – podwładny. Touroperator nie jest „szefem” biura agencyjnego.

Zresztą tu nieścisłości jest więcej. Znam wiele biur agencyjnych, ale ani jednego, które prowadziłoby usługi dodatkowe, takie jak „załatwianie paszportów” (s. 23). Stronę wcześniej znajdujemy kolejną wątpliwą informację. Skąd autor ma wiedzę, że „zdecydowana większość” oferty „oddawana jest do dystrybucji współpracującym z turoperatorem agentom”? Przecież rzeczywistość jest znacznie bardziej złożona. Wielu polskich organizatorów imprez turystycznych nie udostępnia takich danych. Dysponujemy tylko informacjami przekazanymi przez część biur. I tak, np. Sun&Fun za pośrednictwem agentów sprzedaje aż 88 proc. produktu, a Exim Tours 71, ale Logos Tour już tylko 6 proc., a Logos Travel ledwie 4 proc.! Z grubsza, zasada może wyglądać tak, że agenci sprzedają więcej ofert turystyki czarterowej, a mniej produktu biur specjalizujących się w jakiejś konkretnej dziedzinie, np. w egzotyce. Nie wiem też dlaczego autor podpiera się tu przykładem rynku brytyjskiego. Co wspólnego z tym rynkiem może mieć polski pilot wycieczek?! Czy nie lepiej byłoby omówić sytuację, z jaką mamy do czynienia w Polsce? Realnie występującą i bardzo ciekawą, z uwzględnieniem np. sporu na linii TUI – biura agencyjne.

Podobnie rzecz się ma z zamieszczonym dwie strony dalej opisem komputerowych systemów rezerwacyjnych. Fragment ten wygląda na przepisane z zachodnich publikacji czysto akademickie formułki, zupełnie oderwane od rzeczywistości polskiego rynku turystycznego. Pisałem już o tym we wspomnianym wcześniej artykule, zobacz: Kruczek na pilotów, część 2. Wiedza o branży turystycznej. Jeśli autor wspomina, że „korzyści z CRS czerpią także agencje turystyczne, które nie muszą każdorazowo telefonować do turoperatora w celu rezerwacji konkretnych świadczeń”, to chyba powinien przy tej okazji wymienić te systemy, które mają powszechne zastosowanie w Polsce, a nie takie, o których agenci nigdy nie słyszeli.

Uwagi wymaga też rozdział „Obsługa grup z transportem lotniczym”. Trzy lata temu było tam sporo anachronizmów, niektóre rodem z PRL (zobacz). W najnowszym wydaniu jest już dużo lepiej, ale znowu wygląda to trochę tak, jakby tekst podręcznika nie nadążał za zmieniającą się rzeczywistością. Na s. 89 znajdziemy tracącą na aktualności informację dotyczącą imprez pobytowych (jak rozumiem chodzi o turystykę czarterową). Na przestrzeni kliku ostatnich lat biura, jeśli tylko mogą, to przechodzą na odprawę bez biletów. Oznacza to, że turysta pojawia się na lotnisku i od razu, bez żadnego spotkania i pomocy ze strony pracownika/przedstawiciela organizatora, udaje się do odprawy check-in, gdzie na podstawie dokumentu tożsamości nadaje bagaż i otrzymuje kartę pokładową.

W sensie ogólnym „Kompendium” wygląda tak, jakby nie stanowiło logicznej całości. Sprawia wrażenie zebranych ad hoc fragmentów o różnej wartości. Znajdziemy w nim opisy i informacje wzajemnie sobie przeczące.

Dotyczy to przede wszystkim prawnego uregulowania funkcji pilota. Tak, jakby autor jednego rozdziału zaktualizował tekst, dostosowując go do obowiązującego prawa, a autor rozdziału drugiego zapomniał to zrobić. Na s. 156 znajdziemy informację, że podlega kontroli „posiadanie legitymacji pilota potwierdzającej uprawnienia”. Przypominamy, że od 1 stycznia tego roku osoby wykonujące funkcje pilota nie muszą mieć żadnych legitymacji! Podobnie, nie zaktualizowano informacji na s. 166 („zasady egzaminowania kandydatów na pilotów”) i 167 („uprawnienia pilota”). Na tejże stronie znajdziemy jeszcze ciekawszą wzmiankę o ty, że w dziesięciu miastach w Polsce „do oprowadzania grup uprawnieni są wyłącznie przewodnicy miejscy”. Przecież deregulacja objęła też przewodników! Zadziwiające, że autorzy „Kompendium pilota wycieczek” polecanego przez wydawcę również jako lektura dla studentów turystyki, pozwalają sobie na tak rażące błędy. Wymienione wyżej nieprawdziwe informacje umieszczono w rozdziale „Problematyka prawna pilotażu wycieczek”. Wyobraźmy sobie, że student przyswoi sobie materiał z tego rozdziału…

A użyteczność dziś, po deregulacji? Oczywiście jest, ale w ograniczonym zakresie. Nie tylko dlatego, że są tam błędy. Ważne jest również to, że publikacja nie wyczerpuje tematu szkolenia. Niektóre zagadnienia, sprawiające duże kłopoty początkującym pilotom, zostały tylko zaanonsowane, innych brak zupełnie. Zapewne również z tego powodu, że nie ma jednej funkcji pilota wycieczek. Praca z wycieczkami szkolnymi w obrębie Polski, a pilotowanie wycieczek egzotycznych, to dwie różne specjalizacje. Podręcznik próbujący ująć specyfikę tak odmiennych zadań musiałby składać się z kilku tomów.

Niektóre fragmenty są reliktem czasów, gdy obowiązywały państwowe licencje. Na egzaminach trzeba było rozliczyć się z teorii (potrzebnej w pracy lub nie) i „Kompendium” taką teorię podawało. A dziś? No właśnie, weźmy rozdział „Podstawowe zagadnienia i terminy z historii architektury”. Z jednej strony, dla pilota pracującego w Polsce i Europie informacji tych jest za mało. Z drugiej, ktoś, kto pilotuje wycieczki do dalekiej Azji może się bez nich obejść, ale musi za to wiele nauczyć się o architekturze Chin, Indii, Nepalu, Japonii, Wietnamu i Kambodży, a tego oczywiście w „Kompendium” brak. Wszystkiego w jednej książce zmieścić się nie da. Na jakiej zasadzie wybrano pobieżną historię architektury Europy, a pominięto resztę świata?! Żeby to wyjaśnić, trzeba wrócić do obowiązującej przez lata symbiozy między komisjami egzaminacyjnymi, a autorami „Kompendium” (patrz wyżej).

A skoro nie ma już egzaminów, to i podręcznik pilotów wycieczek należałoby chyba napisać na nowo. Rezygnując z wykorzystywanej kiedyś na egzaminach teorii, postawić na informacje użyteczne w pracy. W interesie pilotów, turystów i biur podróży.

Kurs pilotów wycieczek.

Wycieczki do Libanu

Gdy wystukałem w Google nazwę kraju, to pojawiło się bardzo mało haseł związanych z turystyką. Więcej z polityką, islamem i toczonymi tu kiedyś wojnami. Miejsce tak bardzo nadające się na rewelacyjne wycieczki, jest tak mało z nimi kojarzone! Zobacz też: Liban i turystyka.

Flaga Libanu. Cedr jest symbolem kraju.

Flaga Libanu. Cedr jest symbolem kraju.

Myślę, że można by stworzyć ranking najbardziej niedocenianych destynacji. W podkategorii Europa i okolice (powiedzmy tak do 4 godzin lotu samolotem) znalazłoby się kilka perełek. Na podobieństwo Gruzji – długo powszechnie lekceważonej, ale jak już chwyciło, to połowa Polski tam pojechała. Kogo bym widział w tej grupie? Poza Libanem zapewne Albanię, Mołdawię i Armenię. I jeszcze jeden kraj, zaskakująco i niesłusznie pomijany – Białoruś! Łatwiej dziś wybrać się na wycieczkę do Egiptu niż do naszego sąsiada.

Liban ma olbrzymie atuty. Region jest ładny, górzysty i z pięknymi plażami. Jednego dnia można kąpać się w morzu i jeździć na nartach. Osoby zainteresowane zabytkami znajdą tam rewelacyjne obiekty, ze słynną świątynią Jowisza w Baalbek na czele. Miasta takie jak Tyr, Sydon i Byblos rozbudzają wyobraźnię każdego miłośnika historii. Czego tu nie sięgnąć od razu mowa o tysiącleciach.

Sydon – miasto założone przez wnuka Noego, wykopaliska archeologiczne odkrywają budynki z 4 tys. p.n.e. Tyr – tu urodziła się i mieszkała Europa, księżniczka porwana przez Zeusa. W starożytności był to najsłynniejszy fenicki ośrodek, a dziś całe stare miasto zostało wpisane na listę UNESCO. Byblos – 7 tys. lat historii, od nazwy miasta pochodzi słowo „biblia” oznaczające księgę. To tylko kilka przykładów…

A ileż tu wspaniałych pozostałości z czasów wypraw krzyżowych! Twierdze i kościoły, niektóre zamienione później w meczety. Wznoszący się w centrum Bejrutu piękny Meczet Omara, to dawna katedra św. Jana Chrzciciela. Karawanseraje, medresy i hammamy. Bogactwo architektury islamu.

Baalbek, świątynia Jowisza

Kompleks świątyń w Baalbek

Wielokulturowość. Przez tysiąclecia na obszarze tym rozwijały się rozmaite państwa i cywilizacje. W starożytności teren Libanu należał do Fenicjan, Asyrii, Babilonii, Persji, Ptolemeuszy, Seleucydów i Rzymu. Później przyszło Bizancjum, Arabowie, egipscy mamelucy, a nawet cylicyjscy Ormianie! W czasach nam bliższych rządzili tu Turcy, Brytyjczycy i Francuzi. Taka historia ukształtowała Liban. To państwo złożone, kraj kompromisu, który łączy różne religie i kultury. W parlamencie obowiązuje równy podział na chrześcijan i muzułmanów. Prezydentem jest  chrześcijanin maronita, premierem muzułmanin sunnita, a przewodniczącym parlamentu muzułmanin szyita.

Osoby zainteresowane religią, odwiedzając Liban pochylą się zapewne nad dziejami maronitów – chrześcijan zamieszkujących Bliski Wschód (nazwa pochodzi od św. Marona – pustelnika z gór Taurus).

A przyroda? Jedziemy w wyższe partie gór, żeby zobaczyć ostatnie cedry – symbol Libanu. Kiedyś porastały wzgórza całego kraju. Wycinano je już w starożytności. Były pożądanym towarem. Importował je pustynny Egipt. Budowano z nich statki. Docieramy do bardzo malowniczej Doliny Kadisza. W trudno dostępnym terenie schroniły się liczące steki lat chrześcijańskie klasztory. Widać stąd najwyższą górę Libanu – wznoszący się na wysokość 3088 m n.p.m. szczyt Kurnat as-Sauda.

Jedną z największych turystycznych atrakcji są rewelacyjne jaskinie, znane powszechnie jako Jeita Grotto. Mają 8 km długości i rozciągają się na dwóch poziomach. Dolną kondygnację ogląda się podczas przeprawy łodzią po podziemnym jeziorze!

Groty Jeita

Groty Jeita

Dla niejednego turysty zaskoczeniem może być Bejrut. Miasto słusznie zwane jest Paryżem Bliskiego Wschodu. Architektura bez kompleksów, dobre hotele, restauracje i drogie markowe sklepy. Widać duże pieniądze. Krążą między bogatymi krajami arabskimi, a Europą. Bejrut z tego korzysta.

Turystyce w regionie Bliskiego Wchodu nie pomaga polityka. Kiedyś organizowaliśmy świetne wycieczki do Syrii i Libanu. Lądowanie w Damaszku, tygodniowy objazd dwóch krajów i wylot z Bejrutu. Niestety tragiczne wydarzenia w Syrii wszystko zakończyły. Czekaliśmy aż się uspokoi, licząc na to, że znowu będziemy mogli zwiedzać Aleppo i Palmyrę. Ale nic z tego! Trzeba pogodzić się z faktem, że Syria pozostaje poza obszarem ruchu turystycznego.

Na szczęście z Libanem jest inaczej. Konflikt tu nie dotarł. Jest bezpiecznie. Ludzie normalnie żyją, pracują i bawią się. Można jechać.

Dawno nie byłem w Libanie. Chyba czas wrócić…

Wycieczka do Libanu

Szczebrzeszyn. Najstarsza polska cerkiew

Z dwóch powodów chciałem odwiedzić to miasteczko. Przyciągał mnie najsłynniejszy polski chrząszcz, tak pięknie do literatury wprowadzony przez Jana Brzechwę. Wszystkie dzieci wiedzą, że w Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie. Pamiętam, że jako dziecko zastanawiałem się czy ten Szczebrzeszyn naprawdę istnieje. A jeśli tak, to gdzie? I jak wygląda? Teraz chciałem to sprawdzić.

Słynny chrząszcz w centrum Szczebrzeszyna

Słynny chrząszcz w centrum Szczebrzeszyna

Powód drugi jest bardziej poważnej natury. Interesowała mnie cerkiew Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny. To najstarsza prawosławna świątynia w Polsce. Rewelacyjny zabytek, ostatnio odrestaurowany. Ładnie się dziś prezentuje. Jakże wymowna jest historia tego kościółka!

Po raz pierwszy na wzmiankę o cerkwi w Szczebrzeszynie trafiłem przy okazji lektury materiałów dotyczących akcji burzenia prawosławnych świątyń w II Rzeczpospolitej. To mniej zaszczytny moment naszych dziejów. Brzydka rysa na ładnym wizerunku przedwojennej Polski. W powszechnej świadomości niemal zapomniana. Trudno się dziwić, chwalić się wszak nie ma czym.

Zamierzano zburzyć tak wyjątkowy zabytek! W 1938 roku rozpoczęto rozbiórkę. Nie była to żadna spontaniczna akcja, tylko zaplanowany rządowy proces. Zniszczono kopułę i część dachu. Budynek został uratowany przez mieszkańców Szczebrzeszyna. Protestowali, a wspierał ich w tym piętnasty ordynat na Zamościu i były minister spraw zagranicznych, Maurycy Zamoyski. Udało się wstrzymać rozbiórkę.

Historia cerkwi dobrze oddaje skomplikowane dzieje regionu. Najprawdopodobniej zbudowano ją na miejscu wcześniejszego kościoła romańskiego. Ostatnie prace archeologiczne pokazały fundamenty typowe dla średniowiecznych świątyń katolickich. Cerkiew istniała już najprawdopodobniej w połowie XIV wieku (choć znajdziemy też zwolenników teorii o ufundowaniu jej w końcówce wieku XII). W 1596 roku stała się obiektem unickim i w wyniku kolejnych przebudów utraciła architektoniczne cechy świątyni prawosławnej. W drugiej połowie XIX wieku, po likwidacji unii przez władze carskie, wróciła do prawosławia. Po pierwszej wojnie światowej pozbawiona wiernych stała opuszczona. W 1938 znalazła się na liście cerkwi przeznaczonych do wyburzenia w ramach akcji polonizacyjnej.

Cerkiew Zaśnięcia NMP

Cerkiew Zaśnięcia NMP

Szczebrzeszyn jak na tak stare miasto przystało ma więcej zabytków. Dziś najwięcej uwagi poświęca się synagodze. Pochodzący z XVII wieku budynek został spalony przez Niemców. Wyremontowany obiekt jest teraz siedzibą Miejskiego Domu Kultury. W środku znajdziemy ekspozycję poświęconą synagodze. W mieście są też kilkusetletnie kościoły katolickie: św. Mikołaja Biskupa i św. Katarzyny Aleksandryjskiej z zespołem budynków poklasztornych.

Cerkiew Zaśnięcia może spełnić ważną rolę. Z racji na swoją szczególna historię doskonale nadaje się do tego, żeby przy okazji jej zwiedzania mówić o trudnej historii wschodniej Polski, o tolerancji i wielokulturowości. Jako obiekt o tak dużym znaczeniu historycznym zasługuje chyba na większą promocję.

Jeśli będziecie w Zamościu koniecznie zajrzyjcie do pobliskiego Szczebrzeszyna.

Enoturystyka. Podróże z winem w tle

Takie wycieczki zyskują na popularności. Rośnie kultura winiarska, a wraz z nią zapotrzebowanie na tego typu wyjazdy. Ci, którzy mają już za sobą Francję i Włochy, rozglądają się za nowymi kierunkami. W artykule tym chciałbym zwrócić uwagę na trzy bardzo interesujące kraje. Dla każdego winiarza wręcz obowiązkowe!

Winobranie w Kachetii, gruzińskiej stolicy wina

Winobranie w Kachetii, gruzińskiej stolicy wina

Gruzja

Ojczyzna wina! Udomowienie winorośli i umiejętność wytwarzania szlachetnego trunku nastąpiły na Południowym Kaukazie. Gruzja szczyci się siedmioma tysiącami lat winiarskich tradycji! Nadal praktykowany jest tu najstarszy znany sposób wytwarzania wina. W zakopanych w ziemi glinianych kwewri trunek dojrzewa przez całą zimę nad osadem z pestek i skórek. W ten sposób powstaje klasyczne gruzińskie wino tetri, czyli „białe”. Odwiedzamy winnice, przyglądamy się procesowi produkcji i testujemy różne rodzaje trunków. Chętni mogą spróbować picia z rogów. Dopełnieniem degustacji jest czacza – mocny alkohol robiony z winogronowych wytłoczyn. Więcej o specyfice gruzińskiego wina.

Nie ma Gruzji bez supry, czyli uczty z toastami wygłaszanymi przez tamadę. Miejscowa kuchnia jest wyśmienita. Jeśli jedziemy do Gruzji, to również po to, by spróbować narodowych dań. W przerwie warto posłuchać gruzińskiej muzyki i obejrzeć pokaz narodowych tańców.

Przykładowy program wycieczki: Gruzja – szlakiem wina.

Armenia

Razem z Gruzją dzierży miano ojczyzny wina. W niewielkiej miejscowości Areni archeolodzy odnaleźli pozostałości najstarszej na świecie wytwórni (ma 6 tys. lat!). Ciekawostką jest to, że wino robi się tam do dziś. Odwiedzamy Areni i degustujemy tamtejsze trunki. Zwiedzamy również słynną fabrykę koniaków (brandy) Ararat w Erywaniu.

Przyjemność enoturystyki

Przyjemność enoturystyki

Będąc w Armenii warto też spróbować cieszących się olbrzymim szacunkiem domowych trunków, w tym przede wszystkim tutowki, czyli okowity wytwarzanej z owoców morwy. Na szczególną uwagę zasługuje Arcach – tutowaja wodka po 3 latach dojrzewania w dębowych beczkach. Najlepsza pochodzi z Górskiego Karabachu.

Specjalnością Ormian jest również wino z granatów.

W trakcie wizyty w Armenii nie powinno zabraknąć tradycyjnej muzyki i miejscowej kuchni.

W przypadku Południowego Kaukazu znaczenie ma również to, że podstawą produkcji są miejscowe, endemiczne szczepy. W Armenii i w Gruzji nie zadomowiły się europejskie odmiany. Jest to więc zupełnie inny winiarski świat. Oryginalny i bardzo interesujący.

Mołdawia

Miłośnicy wina powinni wybrać się do Mołdawii. Znajdują się tam dwie największe na świecie piwnice winne. Milesti Mici ma ponad 200 km podziemnych korytarzy, a druga w kolejności Cricova, to 120 km piwnic i tuneli. Zwiedzamy je jeżdżąc po nich samochodami! Ozdobą Cricovej jest również jej imponująca kolekcja, najstarsze wino pochodzi z 1902 roku!

Fontanna wina w Milesti Mici

Fontanna wina w Milesti Mici

Degustujemy królewskie wino Negru de Purcari. Od wielu lat trafia na stół Elżbiety II. Czerwone, wytrawne; swój wyrazisty i oryginalny smak zawdzięcza dodatkowi gruzińskiego szczepu saperawi. Odwiedzamy też małe, tradycyjne winiarnie. Próbujemy wina domowego – oczywiście w towarzystwie wyśmienitych potraw miejscowej kuchni. Więcej o mołdawskim winiarstwie.

Będąc w Mołdawii można wybrać się również do Naddniestrza, nie uznawanego przez świat para-państwa. W jego stolicy, Tyraspolu, znajduje się znana wytwórnia koniaków Kvint. Zwiedzamy zakład, degustujemy i kupujemy.

…………………………………….

Kolebką winiarstwa jest Południowy Kaukaz. Tam wszystko się zaczęło. Pierwszy był Noe. To on na stokach Araratu miał zasadzić pierwszą winnicę. Więcej na ten temat w artykule: Gruzja i Armenia – ojczyzna wina. Tradycje winiarskie trwają przynajmniej od 7 tysięcy lat! Żadne inne miejsce na świecie nie ma takiej historii. To tam zachowały się wyjątkowe endemiczne szczepy i unikatowe metody wytwarzania wina w glinianych kwewri (kvevri). Do tej dwójki dodałem Mołdawię. Dlaczego? Ponieważ zasługuje na uwagę, a w Polsce jest mało znana. Do tego ciężko u nas o dobre mołdawskie wina. Łatwiej znaleźć je tam, na miejscu, w niewielkich, a bardzo dobrych winnicach, takich jak Purcari. No i te olbrzymie piwnice. Kilometry wykutych w skale korytarzy, po których poruszamy się busami! Naprawdę warto to zobaczyć!

Święto wina w Kiszyniowie

Polecamy też wycieczkę: Chile – Argentyna. Winnice „Nowego Świata”.

Nasz kanał na YouTube

– filmy z Armenii, Gruzji, Mołdawii…

Zobacz też artykuł: Enoturystyka. Wino i podróże.

 

Kirgistan. Od Biszkeku po Issyk-kul

Wróciłem z Kirgistanu. Pojechałem zobaczyć góry, słynne jezioro i miejsce, gdzie zmarł Przewalski – podróżnik, odkrywca i naukowiec, podejrzewany o to, że był biologicznym ojcem Stalina. No, i oczywiście, chciałem zobaczyć Kirgiza na koniu. To obowiązkowo!

Podróżowałem sam, więc było dużo czasu na kontakt z miejscowymi. Kirgistan od ponad dwudziestu lat jest niepodległym krajem, z wszystkich państw Azji Centralnej najbardziej otwartym i demokratycznym. Ludzie mówią to, co myślą, bez obaw o konsekwencje. Nie ma wiz, co w porównaniu z pozostałymi krajami regionu jest czymś absolutnie wyjątkowym. Zobacz Krótki przewodnik po Kirgistanie.

Polowanie z sokołami należy do kirgiskiej tradycji

Polowanie z ptakami drapieżnymi należy do kirgiskiej tradycji

Gdziekolwiek pojadę, rozmawiam z taksówkarzami. Zagaduję o życie i politykę. Byłem przygotowany na prorosyjskie opowieści, ale to, co usłyszałem od taksówkarza w Biszkeku przerosło moje wyobrażenia. Jego zdaniem agresorami na Ukrainie są Polacy, którzy do spółki z Ukraińcami chcą wymordować mieszkających tam Rosjan. Jesteśmy faszystami i Putin da nam nauczkę! Zanim wysiadłem udało m się jeszcze dowiedzieć, że w Polsce jest bieda, a Rosja ma tak mocną gospodarkę, że Unia Europejska nie ma szans. Mówił to bez żadnej złości i emocji. Ot tak, po prostu, nawet z życzliwością w głosie, jakby mi współczuł. Ciepło się przy tym uśmiechał. Siła rosyjskiej telewizji jest wielka!

Po tym doświadczeniu przestałem rozmawiać o polityce. Kirgizi są mili i gościnni, w kraju bezpiecznie, widoki śliczne. Jest się czym cieszyć.

Issyk-kul

Szybko pożegnałem stołeczny Biszkek. Miasto nie ma zbyt wielu turystycznych atrakcji. W towarzystwie znajomego Kirgiza ruszyłem wokół jeziora Issyk-kul. Leży na wysokości 1 600 m n.p.m. Duże, 180 km długości! Otoczone ośnieżonymi górami.

Na targu w Biszkeku

Na targu w Biszkeku

Północny brzeg jeziora to piaszczyste, szerokie plaże i całkiem przyzwoite hotele. Odpoczynek jak nad morzem. Przyjeżdżają wakacjusze z Kazachstanu i Syberii. Są tu całkiem dobre warunki, hotele położone w pięknych sosnowych lasach, tuż nad brzegiem jeziora.

Południowy brzeg jest bardziej naturalny. Nie ma hoteli. Znajdziemy tylko pojedyncze wsie. Jeśli chcemy nocować, to w jurtach.

Podróżnicy i globtroterzy z całego świata ciągnął do miasteczka Karakoł (dawniej Przewalsk). Położone na wschodnim brzegu jeziora stanowi bazę wypadową dla wszystkich miłośników górskich wycieczek. Stąd do granicy z Chinami jest już zaledwie 150 km. Tu znajduje się grób i muzeum Przewalskiego. Słynny podróżnik zmarł w 1888 r. w trakcie jednej z wypraw na wschód.

Piknik po kirgisku

Kolega chce pokazać jurty. Prawdziwe, zrobione tak jak trzeba, z grubego wojłoku, tradycyjnymi metodami. Wszystko ma być naturalne, jak przed laty. Zjeżdżamy z drogi. Nad brzegiem jeziora stoi kilka jurt. Pięknie!

Plaża nad jeziorem Issyk-kul

Plaża nad jeziorem Issyk-kul

Wysiadam z samochodu i uszom nie wierzę. Z dwóch dużych kolumn ustawionych na trawie płynie przez step piosenka Modern Talking. To nauczyciele z tutejszej szkoły zrobili sobie piknik. Integracja przed rozpoczęciem roku szkolnego. Muzyka zachodnia, ale potrawy miejscowe.

Wielki kocioł. Ustawiony na kilku niedużych kamieniach. Ogień z suszonego łajna, drzew przecież prawie tu nie ma. Co w kotle? Wszystkie wnętrzności barana. Całkiem oryginalny widok.

Witają nas serdecznie. Okazało się, że jeden z nauczycieli dobrze zna mojego kirgiskiego towarzysza. W dzieciństwie chodzili do tej samej klasy. Dawno się nie widzieli. Przypadkowe spotkanie bardzo ich ucieszyło. Od poczęstunku nie da się wykręcić!

Dostaję miseczkę rosołu z kotła. Jest tłusty, pachnie baraniną i jelitami. Zapach znam z podlaskiej wsi. Kiedy byłem dzieckiem pomagałem babci myć świńskie wnętrzności. Później były z tego kiełbasy i nasz wschodni specjał: kiszka ziemniaczana. Tego zapachu nie zapomnę. Teraz wrócił. Intensywny, mocny, kręci w nosie. Ale okoliczności nie sprzyjają wybrzydzaniu. Próbuję więc. Pijemy z miseczek tak, jak się tu pije zieloną herbatę. Widzę, że mojemu koledze też jakoś nie idzie. Choć Kirgiz, to już inny, zmodernizowany, biznesmen ze stolicy. Smak łoju trochę mdli. Zastanawiam się co będzie, jak do tych miseczek włożą nam pływające w kotle jelito lub kawałek żołądka.

Piknikowe danie

Piknikowe danie

Wrażenia

Dobrze wspominam Kirgistan. Oczywiście nie ma tam zabytków takich jak w Uzbekistanie. Za to jest piękna przyroda! I folklor, niszczony w czasach ZSRR teraz się odradza. Z uznaniem odnoszę się do starań ludzi zaangażowanych w rozwój turystyki ekologicznej i przyjaznej miejscowym społecznościom. Odwiedziłem kilka rewelacyjnych miejsc, np. kameralny hotel ulokowany w środku wsi. Pyszne jedzenie. Co tylko można hotelowa kuchnia kupuje u sąsiadów! Warzywa, owoce, mięso, chleb, dżemy… Zarobionymi pieniędzmi wspiera miejscową szkołę. Polecam świadomym turystom! (Film: Uzbekistan – Kirgistan)

Kirgistan – informacje dla turysty.

PS. Kilka dni w Kirgistanie może być ciekawym dopełnieniem wycieczki po Uzbekistanie. A jeśli wybrać się na dłużej, to na trekking w góry. Można zrobić też ciekawą trasę konno. Z noclegami w jurtach oczywiście.

Zobacz też: Uzbekistan – tu zostaniesz milionerem!

Gruzini w polskiej armii

Wrzesień to dobry moment, by przywołać pamięć o tych szczególnych żołnierzach. Tym bardziej, że przez dziesięciolecia robiono wiele by o nich zapomniano. Nie wspominano o nich w szkole. Ani słowa na studiach (skończyłem historię). Za moich czasów wzmianek na ten temat nie było nawet w akademickich podręcznikach. W PRL-u była to historia zakazana. Do tej pory nie nadrobiliśmy zaległości.

Polska była ich drugą ojczyzną i tymczasową przystanią. W chwili próby pozostali jej wierni. Nie zeszli z placu boju, choć jako oficerowie kontraktowi mieli do tego prawo. Walczyli w kampanii wrześniowej, a następnie w Armii Krajowej. Brali udział w Powstaniu Warszawskim. Ich groby są na Monte Cassino i w Katyniu. Wiele lat później syn jednego z nich, urodzony w Warszawie Jan Szalikaszwili, uzyskał najwyższe stanowisko wojskowe w USA.

Zobacz nasz film z Gruzji.

Pomnik oficerów gruzińskich na terenie Muzeum Powstania Warszawskiego

Pomnik oficerów gruzińskich na terenie Muzeum Powstania Warszawskiego

Krótka niepodległość

Przez trzy lata, między 1918 a 1921 rokiem istniała demokratyczna i niepodległą Gruzja. W Polsce rozumiano, że to ważny sojusznik. Głównym orędownikiem tej współpracy był Józef Piłsudski. Jednym z celów ofensywy kijowskiej z 1920 r. było osłonięcie broniącej się przed Armią Czerwoną Gruzji. Niestety, po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej, Lenin zajął Południowy Kaukaz i z młodego kraju uczynił radziecką republikę. Udający się na emigrację gruziński rząd szukał przydziału dla swoich najlepszych oficerów. Nikt nie myślał wtedy, że na odzyskanie niepodległości przyjdzie czekać aż 70 lat. Liczono na rychłą geopolityczną zmianę. Wysłani na Zachód młodzi oficerowie mieli stanowić zalążek odradzającej się gruzińskiej armii. W dwudziestoleciu międzywojennym na polskim żołdzie było około 100 oficerów, w tym 6 generałów! Pełnili ważne funkcje, byli też wykładowcami w szkołach wojskowych. Zbierali najlepsze noty. Cieszyli się uznaniem polskich kolegów. Łączyły ich te same pasje i cechy charakteru: honor, brawura, miłość do szabli i konia, umiejętność dobrej zabawy. Do legendy przeszły słynne gruzińskie bale w Warszawie. Dodatkowej sympatii ze strony Polaków przysporzyło antysowieckie powstanie, jakie wybuchło w Gruzji w  1924 roku, krwawo stłumione przez Moskwę.

Oficerowie kontraktowi

Byli oficerami na szczególnych zasadach. Cywilno-prawna umowa na czas określony przewidywała, że obowiązek służby wygasa w dniu rozpoczęcia wojny. Większość z nich miało status bezpaństwowca (posługiwali się paszportami kraju, którego zniknął z mapy świata). Zaledwie część z nich przyjęła polskie obywatelstwo. Mówiąc krótko, z założenia byli żołnierzami  tylko na czas pokoju. Nie zważając na to bili się w kampanii wrześniowej. W trakcie walk o Warszawę do historii przeszła ofiarna i skuteczna obrona Ochoty. Odcinkiem tym dowodził major Artemi Aroniszydze. Otrzymał za to Virtuti Militari.

Z ekspozycji Muzeum Powstania Warszawskiego

Z ekspozycji Muzeum Powstania Warszawskiego

Najtragiczniejszy los spotkał tych, którzy po 17 września wpadli w ręce Armii Czerwonej. NKWD traktowało ich, jak zdrajców. Wyszukiwano ich na podstawie przygotowanych wcześniej list proskrypcyjnych. Niestety, mamy tu swoją haniebną kartę. Po zakończeniu wojny UB na zlecenie radzieckich służb brało udział w eksterminacji gruzińskich oficerów. Ci, którzy przeżyli wojnę byli torturowani i mordowani w polskich katowniach. Doskonale wiedzieli co ich czeka. Próbowali się ukrywać. Kompletnie niesamowitą historią jest życiorys Waleriana Tewzadze. Ten gruziński oficer ukrywał się pod polskim nazwiskiem aż do swojej śmierci w 1985 roku! Wypłynął na statku z Batumi w 1921 r. Był wtedy zastępcą szefa wywiadu. Całe dwudziestolecie przesłużył w polskiej armii. Wykładał w Centrum Wyszkolenia Piechoty w Rembertowie. Walczył w kampanii wrześniowej dowodząc północnym odcinkiem obrony Warszawy (Virtuti Militari). Później w Armii Krajowej – szef sztabu 7 Dywizji Piechoty. Po wojnie zaszył się w Dzierżoniowie, został księgowym w miejscowych zakładach „Silesiana”. Wszyscy znali go jako Waleriana Krzyżanowskiego. Sensacja wybuchła, kiedy odczytano testament. Powszechnie szanowany starszy pan przedstawił w nim swoją prawdziwą historię. Napisał też:

Jako Gruzin chciałbym być pochowany w Gruzji, ale jestem szczęśliwy, że będę pochowany w ziemi szlachetnego i dzielnego Narodu Polskiego.

Zdanie to wykuto na jego grobie.

Powstanie Warszawskie

Symboliczną postacią jest Irka. Zginęła w powstaniu w wieku 16 lat. Była córką gruzińskiego oficera lotnictwa, który został zamordowany w Katyniu. Irena Schirtladze, łączniczka batalionu „Parasol”, odznaczona Krzyżem Walecznych. Jej grób znajduje się na Wojskowych Powązkach.

O udziale Gruzinów przypomina kilkuzdaniowy, niewielki napis w Muzeum Powstania Warszawskiego. To cytat z „Rzeczpospolitej Polskiej” z dnia 20 sierpnia 1944 r.

Pamięć

Lepsze czasy dla pamięci o tych niezwykłych ludziach przyszły w okresie prezydentury Micheila Saakaszwilego i Lecha Kaczyńskiego. Dwaj prezydenci, w maju 2007 r. na terenie Muzeum Powstania Warszawskiego odsłonili pomnik poświęcony gruzińskim oficerom służącym w wojsku polskim.

Wtedy, przez moment wydawało się, że wrócić mogą dawne koncepcje sojuszu z Gruzją. Można było odnieść wrażenie, iż w Polsce znowu zaczynamy rozumieć dużą rolę Kaukazu.

Święty

W dwudziestoleciu międzywojennym kapelanem Gruzinów mieszkających w Polsce był Grzegorz Peradze. Ksiądz i jednocześnie wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, wybitny znawca chrześcijaństwa wschodniego. Znajomość wielu języków, w tym koptyjskiego, hebrajskiego, syryjskiego, gruzińskiego i ormiańskiego umożliwiała mu studia porównawcze na poziomie niedostępnym nikomu innemu. Z propozycjami pracy zwracały się do niego najbardziej prestiżowe europejski uczelnie. Wybrał Warszawę i opiekę, jaką roztoczył nad nim zwierzchnik polskiej Cerkwi. Po zwycięstwie Niemców w kampanii wrześniowej odrzucił ofertę składaną przez uniwersytet w Berlinie. Aresztowany i odesłany do obozu w Auschwitz-Birkenau zginął w podobnych okolicznościach jak Maksymilian Kolbe. Dziś jest świętym Kościoła gruzińskiego.

Prawie wszystko o Gruzji

Zamiast zakończenia

Co wiemy o tych ludziach? Czy o nich pamiętamy? Myślę, że warto przywrócić ich pamięć. Lubimy szczycić  się zasługami w walce o „wolność naszą i waszą”. Tym bardziej powinniśmy docenić dzieło gruzińskich oficerów.

Zobacz też inne artykuły o Gruzji:

Supra – zabawa w gruzińskim stylu.

Człowiek gruziński. Najstarszy Europejczyk.

Muzeum Stalina.

Uzbekistan – tu zostaniesz milionerem!

Ciekawy i tajemniczy kraj. Kuszący aurą egzotyki i wspaniałymi zabytkami. Sława Samarkandy, Chiwy i Buchary przyciąga turystów z całego świata. Piękne miejsca. Tak olbrzymie i sprawiające niesamowite wrażenie budowle jak Registan i meczet Bibi Chanum w Samarkandzie porównać mogę tylko z architekturą dynastii indyjskich Mogołów. Chcecie zobaczyć coś, co rozmachem dorównuje Tadź Mahal, to wybierzcie się do Uzbekistanu!

Samarkanda, Registan

Samarkanda, Registan

Znajdziemy też ciekawą lokalną kuchnię. Szczęśliwi będą miłośnicy baraniny i zielonej herbaty. Uzbeckie manty, czyli gotowane na parze pierożki mogą stanąć w szranki ze słynnymi gruzińskimi chinkali.

Buchara, Czor Minor

Buchara, Czor Minor

Długo można by o tym wszystkim pisać. Ale teraz będzie o czymś zupełnie innym. Jedną z pierwszych turystycznych atrakcji na jaką natrafiają przyjeżdżający do Uzbekistanu cudzoziemcy są tutejsze pieniądze. Ich nominały i sposób wymiany.

Są dwa kursy. Oficjalny i czarnorynkowy. Ten państwowy jest oczywiście dużo niższy. Dlatego wszyscy, również turyści, wymieniają na ulicy, najczęściej w okolicach bazarów. I choć formalnie jest to zabronione i wysoko karane (kilkuletnia zsyłka do obozu pracy) to powszechna praktyka wskazywałaby, że dzieje się to za cichym przyzwoleniem władzy.

Wygląda to tak: samochód zatrzymuje się w pobliżu jednego ze stołecznych bazarów. Komunikacja na migi. Widać, że wszyscy uczestnicy procederu doskonale wiedzą co i jak. Kierowca pokazuje dwa palce. Znaczy to, że wymienić chce dwie setki. Do auto podchodzi starsza pani. Typowa „babuszka” z postradzieckich republik, ubrana ciepło mimo szalejącego dookoła upału. Na stopach obowiązkowe grube skarpety i klapki. Przed otwartą szybę wrzuca do samochodu sześć pokaźnych paczek. W zamian dostaje 200 dolarów. Kierowca wyłącza awaryjne i rusza.

Jeden dolar to 3 tys. uzbeckich sumów. Tak więc, żeby zostać milionerem wystarczy 340 dolarów.

Samarkanda, Gur i Mir

Samarkanda, Gur i Mir

Atrakcją są również nominały. Największy banknot (pojawił się niedawno) to 5 000 sumów. Jest ich jeszcze niewiele, najczęściej spotykane są tysiące. Dlatego po wymianie 200 USD otrzymujemy całą kupę pieniędzy. I to dosłownie, 600 banknotów! Żeby je schować potrzebna torba. Portfel nie nada się tu na nic. Przy wymianie nikt ich nie liczy, całkowite zaufanie. Popakowane są w paczki. Wszyscy wiedzą, że w jednej jest 100 banknotów. Rozmawiam ze znajomym Uzbekiem, konsultujemy ceny na różne rzeczy. Ustaliliśmy, że nie podajemy ich w setkach tysięcy czy milionach. Mówimy o paczkach. Za to trzeba zapłacić jedną paczkę, a za to trzy, itd.

Równowartość 100 dolarów

Równowartość 100 dolarów

A ceny wcale nie są niskie. Tylko odrobinę taniej niż w Polsce.  Skromny obiad w restauracji dla turystów to coś ok. 10 USD. Tak więc istotnie operować trzeba całymi paczkami.

Chyba nie ma dobrej odpowiedzi na pytanie dlaczego nie przeprowadzono denominacji. To przecież nic szczególnego, pamiętamy ją z naszej historii. Różne teorie, różne opowieści. Pytałem o to kilku Uzbeków, każdy wzruszał ramionami powtarzając , że od lat o tym mówią i nie wiadomo dlaczego nie robią.

Mnie to oczywiście nie przeszkadza. Niech będzie. Dzięki temu jest dodatkowa atrakcja. Coś szczególnego, coś co zapada w pamięć. Rozmawiałem z przyjaciółmi z różnych krajów. Po powrocie z  Uzbekistanu każdy z nich opowiadał o tych pieniądzach i pokazywał zdjęcia na swoim smartfonie. Ja też się nie oparłem i zrobiłem zdjęcie. Trzy pokaźne paczki banknotów. Efekt wymiany 100 dolarów.

Buchara

Buchara

Zjeździłem Uzbekistan, byłem w różnych miejscach, również w Kotlinie Fergańskiej. Jest bezpiecznie. Także nocą. Spokojnie można cieszyć się długimi i ciepłymi wieczorami, np. w przepięknej Bucharze. Z hotelu wchodzę wprost w plątaninę średniowiecznych budowli. Meczety, tradycyjne targowiska i medresy. Pomiędzy nimi restauracyjki i herbaciarnie. Dużo w nich ludzi mimo późnej pory. Rodziny z dziećmi. Muzyka. Przyjazny i gościnny Orient. Polecam!                                                   Wycieczka do Uzbekistanu


Więcej w artykule:
Uzbekistan. Samarkanda, Buchara…

Zobacz film: Uzbekistan – Kirgistan.

Zamość

Turystyką egzotyczną zająłem się dawno temu, jeszcze na studiach. Później życie nabrało tempa i nie było czasu na Polskę. Po powrocie z dalekich krajów, żeby odpocząć zaszywałem się na rodzinnym Podlasiu. Dlatego jest jeszcze wiele miejsc, w których nie byłem. Odkrywam swój kraj. Nadrabiam zaległości.

Ratusz i ormiańskie kamienice

Ratusz i ormiańskie kamienice

Korzystając z zaproszenia hotelu Mercure odwiedziłem Zamość. Od dawna chciałem zobaczyć to „idealne miasto”. Piękne miejsce. Jak wygląda ratusz i otaczające go kamienice oczywiście wiedziałem. Zabytki Zamościa są charakterystyczne, bardzo malownicze i łatwo zapadają w pamięć. Ale spore wrażenie zrobił na mnie rozmach, ilość turystów i atmosfera. Masa ludzi w kawiarnianych ogródkach. Sporo się dzieje. W niedzielne popołudnie trafiliśmy na spektakularne wydarzenie – start trzech balonów z samego centrum zabytkowego rynku.

Zacząłem od poszukiwania miejsc, o których kiedyś słyszałem. W pierwszej kolejności chciałem znaleźć najstarszą w Polsce aptekę (historyk parający się turystyką lubi takie tematy), następnie ruszyłem śladami mieszkających tu kiedyś Ormian (ze względu na moje zainteresowania Armenią). Szybko znalazłem i jedno i drugie. A nawet więcej niż się spodziewałem.

Apteka Rektorska działa od 1609 roku!

Apteka Rektorska działa od 1609 roku!

Urokliwe są kamienice otaczające Rynek Wielki. Te najbardziej efektowne, położone na prawo od ratusza wznieśli Ormianie. W I Rzeczpospolitej byli wpływową i bardzo zamożną społecznością. Dochody czerpali z handlu. To dzięki nim na nasze ziemie trafiały egzotyczne towary, od rodzynek i jedwabi, po broń i wierzchowce. Było to bardzo lukratywne zajęcie, a Ormianie opanowali je do mistrzostwa. Zarobione pieniądze inwestowali w miejscu zamieszkania, współtworząc takie miasta jak Lwów i Zamość.

Kilka słów o hotelu. Lubię takie miejsca i jeśli tylko mam taką możliwość, to z zamysłem je wybieram. Chodzi o hotele z historią, o wartość dodaną, o coś więcej niż dobry standard pokoju. Mercure w Zamościu jest rewelacyjnie położony, tuż obok ratusza. Stworzono go łącząc w jeden obiekt sześć zabytkowych kamienic. Dobrze prezentuje się hotelowe lobby – ciekawe zestawienie nowoczesnej architektury z wiekowymi murami. Fajnie jest zjeść śniadanie (pyszne i elegancko podane) w restauracji, z której wychodzi się bezpośrednio na rynek.

Zresztą Mercure kontynuuje tu hotelarskie tradycje. Pod koniec XIX wieku dokładnie w tym samym miejscu powstał hotel Wiktoria. Przetrwał do 1941 roku.

Starówka choć niewielka, to oczywiście gromadzi większość turystycznego ruchu. Warto wyjść poza jej centralną część. Uroczy jest malutki Rynek Solny. Polecam tamtejsze restauracje. W jednej z nich (szczycącej się kultywowaniem ormiańskich tradycji) znalazłem gęsie pipki – rewelacyjne, dziś niemal zapomniane danie kuchni kresowej (faszerowane gęsie żołądki). Zobacz też: Kulinarne przeboje.

Start balonów z Rynku Wielkiego

Start balonów z Rynku Wielkiego

A wieczorem, już po zachodzie słońca, polecam Rynek Wodny. Urządzono tam wspaniałą zabawę dla dzieci. Z chodnika, pionowo w górę strzelają podświetlanie strumienie wody. W tak upalne lato jak w tym roku, sprawdza się idealnie. Rodziny z dziećmi mają niezłą frajdę. Mimo późnej pory bawiło się tam sporo maluchów. I dobrze. Przypomina to południowe kraje, gdzie wieczorami, turystyczne części miast należą do całych rodzin.

Po zwiedzeniu Zamościa ruszyliśmy do odległego o 20 km Szczebrzeszyna. W poszukiwaniu najsłynniejszego polskiego chrząszcza. Ale to już temat na kolejną opowieść.

Zobacz też: Hotel Loft 1898 w Suwałkach.

More info about tourism in Zamość on website in English: Poland Zamosc.

Pierogi w różnych kuchniach świata

Uznajemy je za nasze narodowe danie. Tyle, że wielu z moich zagranicznych znajomych zna pierogi i wcale z Polską ich nie kojarzy. Próbowali ich choćby u naszych wschodnich sąsiadów. Tak sobie myślę, że trzeba poszukać nieco głębiej w narodowej kuchni, żeby znaleźć coś naprawdę wyjątkowego. Mam jakieś typy, opisałem je kilka lat temu w artykule Kulinarne przeboje.

Autor ze smakiem zajadający chinkali

Gdzie znajdziemy „pierogi”, w jakich krajach i kuchniach świata? Nazwa jest w cudzysłowie ponieważ traktujemy ją jako szeroką kategorię, niekoniecznie będą to te potrawy, które w Polsce jednoznacznie by się z pierogami kojarzyły.

Chinakli

Chinkali

Gruzińskie pierogi

Ostatnio stały się popularne.  Podobnie jak cała Gruzja. Zna je chyba każdy turysta wracający z Sakartwelo. Swego czasu znalazły się również w programie Magdy Gessler. Choć pani Magda nie potrafiła ich jeść. Wzięła się za nie za pomocą noża i widelca, a to rażący błąd! Chinkali je się rękoma. Nie można ich rozkrajać, ponieważ wtedy ucieknie nam najsmaczniejszy element, czyli znajdujący się w środku pieroga rosół.

Jak więc je jeść? Bierzemy chinkali w dłoń, nadgryzamy jeden rąbek i wysączamy rosół. Chodzi o to, żeby nie uciekła nawet kropelka.

Klasyką chinkali jest nadzienie mięsne (wieprzowo-wołowe). Wszystko pysznie przyprawione – cechą kuchni Południowego Kaukazu jest duża ilość ziół, z obowiązkowym udziałem kolendry. Zresztą chinkali to cały rytuał. Ich lepienie wymaga sporej wprawy i jest jednym z czynników poprzez które teściowa ocenia synową. Mocny element kultury narodowej. Więcej w artykule Gruzińska kuchnia.

Momo

Znam je gównie z Nepalu. Są tam chyba najbardziej popularnym daniem. Przy ulicach miast stoją charakterystyczne duże aluminiowe kotły. W nich to, na parze gotowane są niewielkie pierożki w kształcie sakiewek. Proste pierogowe ciasto (mąka, woda, odrobina oleju i soli) wycinane jest w formę kółek. Do każdego kółeczka wkładana jest łyżka farszu z mięsa jaka, bawołu, kozy lub kurczaka. Lepimy po środku w kształt torebki. Znajdziemy też odmiany wegetariańskie, z warzywami bądź serem.

Autor w nepalskiej kuchni

W nepalskiej kuchni

Samosy

Kojarzą je wszyscy zainteresowani kuchnią indyjską. Popularne wśród wegetarian na całym świecie. Większe od naszych pierogów, smażone na głębokim tłuszczu. Nadzienie może być różne, ale w klasycznej formie stanowi je bezmięsny farsz z soczewicy, dobrze przyprawionych warzyw lub sera panir. Kto choć raz jadł prawdziwe samosy wie, że mają charakterystyczny smak. Jego tajemnica kryje się w przyprawach (kumin, kolendra, kozieradka). W Indiach spotkamy je w ulicznych jadłodajniach, ale też w luksusowych restauracjach. Klasyka tutejszej kuchni.

Na samosy trafiłem też w Etiopii. We wschodniej części kraju. Widać musiały dotrzeć tu przez Ocean Indyjski. Duże jak pięść, pękate, wypełnione soczewicą. Artykuł: Etiopia od kuchni.

Uzbeckie manty

Samosy dzięki smażeniu na głębokim tłuszczu są stosunkowo bezpieczną potrawą nawet w tak egzotycznych krajach jak Indie i Etiopia.

Manty

Pierożki podobne do nepalskich momo, ale trochę większe. Klasyczne danie Azji Centralnej, powszechne w Uzbekistanie i Kirgistanie. W podstawowej formie nadzienie stanowi grubo siekana baranina, cebula i przyprawy. Pyszne! Zresztą baranina to klasyka tamtejszej kuchni. Znajdziemy ją w zupie (rewelacyjna siorba) i szaszłykach (najlepsze w Samarkandzie). Ale też w samsach – to, przekąska, lokalny fast food, który z nazwy przypomina indyjskie samosy. Wypiekane w tradycyjnych tondirach (podobne piece spotkamy od Indii po Armenię). Mięso otoczone ciastem francuskim. Jeśli ktoś nie lubi baraniny każdą z potraw może zamówić w wersji z wołowiną lub drobiem.

Pozy (buzy) – buriackie pierogi nad Bajkałem. Zobacz: Bajkał od kuchni

Kołduny

No właśnie, jak zakwalifikować to danie? Potrawa moich rodzinnych stron, pogranicza Litwy, Białorusi i Rzeczpospolitej. Utożsamione z Wileńszczyzną i tamtejsza szlachtą. W rzeczywistości na te tereny kołduny przywędrowały z Tatarami.  Nadzieniem jest mięso baranie, wołowe lub wołowo-jagnięce. Obowiązkowo w rosole. Zapraszam na Podlasie, na Szlak Tatarski, tu podadzą najlepsze!

Polecam też artykuł: Supra – zabawa w gruzińskim stylu.

Strona 12 z 38

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén