Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Strona 26 z 38

Początek sezonu

W biurach podróży widać ożywienie. Zaczął się ruch. Po słabych zimowych i wczesnowiosennych miesiącach nastał czas koniunktury. Coraz więcej klientów. A ci są coraz bardziej zaskakiwani. Pod wpływem doniesień prasowych liczyli na bardzo atrakcyjne ceny, tymczasem oferty na czerwiec często są droższe niż w roku ubiegłym!

 

Pisałem już o tym wcześniej, przy okazji publikacji jednej z gazet. Przewidywała super obniżki. Pisała, że zainteresowanie turystów jest małe i biura podróży będą musiały radykalnie obniżyć cenę. Prognozowała, że w czerwcu będzie można spodziewać się bardzo atrakcyjnych lastów, nawet 30 proc. taniej.

 

Nic takiego nie nastąpiło. Biura na niski popyt zareagowały redukcją oferty. Do tego doszło większe zainteresowanie Europą (mniejsze Tunezją i Egiptem). I nagle okazało się, że nie tylko ceny są wysokie, ale i propozycji nie ma zbyt wiele. Hotele mocno przebrane, te najlepsze już są wykupione. Zostało to, co zostało.

 

I tak, w tym momencie jest jeszcze w miarę dobrze. Aż boje się myśleć o tym, co będzie pod koniec czerwca (wtedy turyści masowo ruszają w poszukiwaniu wakacji). W biurze tłumy klientów, a sprzedawać nie ma co! Lipiec i sierpień będą trudne. To szczyt sezonu, zawsze mocno obłożony. W tym roku niewielu turystów zdecydowało się na rezerwację typu first minute (w styczniu – marcu), za to wielu odłożyło to na ostatnią chwilę. Oj będzie gorąco!

 

Na razie, na pierwsza połowę czerwca, w dobrych cenach jest Bułgaria (bo jeszcze niezbyt ciepło, dopiero początek sezonu) oraz oczywiście Tunezja i Egipt, dwa kraje, które od zimowych wydarzeń nie odzyskały jeszcze zaufania turystów. Myślę, że warto wziąć je pod uwagę. W tym przypadku ceny są naprawdę atrakcyjne!

 

W ogóle to będzie ciekawy sezon. Po trudnym poprzednim roku i po nieudanej zimie wiele biur może być w słabej kondycji finansowej. Ma to znaczenie o tyle, że we wrześniu przyjdzie czas na dopłacanie do obowiązkowych gwarancji ubezpieczeniowych. Nowa ustawa o usługach turystycznych zwiększyła tu wymogi dla biur. Wiąże się to z dużo wyższymi kosztami. Może być tak, że niektóre biura nie będą w stanie tego udźwignąć.

 

Więcej na ten temat w poście z 26 kwietnia, pt. „Czerwcowe wyprzedaże”. Jak na razie wszystko się sprawdza 🙂

 

Cyganie

Ostatnio zrobiło się o nich głośno. W Polsce już od jakiegoś czasu systematycznie powraca temat Romów. Najpierw w Poznaniu, z powodu zakazu wstępu do jednej z restauracji, ostatnio w Limanowej, przy okazji bójki o dziewczynę.

Indie, Radżastan, tańce i stroje, które bardzo przypominają Cyganów

 

Wydarzenia te zdają się pokazywać istniejący problem. Właściwie to można by powiedzieć, że w kraju zmieniło się wiele, niemal wszystko, z wyjątkiem stosunku do Cyganów. Pamiętam z dzieciństwa (wczesne lata 80. ubiegłego wieku), że rodzice straszyli nas Cyganami. Że zabiorą nas jak nie będziemy grzeczni, że jak nie pójdziemy spać to przyjdzie po nas Cygan, itd. I rzeczywiście, baliśmy się strasznie! Dla dzieci Rom był kimś z tej samej kategorii co Baba Jaga i smok, tyle, że żywy, prawdziwy i realny, a więc podwójnie groźny. Pamiętam też, że dorośli we wsi również się ich bali. Wystarczyła informacja, że jeżdżą po wsi, żeby ludzie zostawiali prace polowe i pośpiesznie wracali do domów pilnować dobytku. Było w tym wszystkim sporo obaw, a mało szacunku dla drugiego człowieka.

 

Oczywiście, w żadnym wypadku nie jest to tylko polska specyfika. Rząd francuski odważył się na radykalny proces deportacji. Rumuni jak tylko mogą podkreślają, że bieda i przestępczość to nie oni, to „Gipsy”, a ostatnio Węgrzy na szczeblu rządowym musieli reagować na wzrost rasistowskich nastrojów. Temat asymilacji społeczności romskich miał być jednym z głównych obszarów aktywności Budapesztu w czasie kończącej się właśnie węgierskiej prezydencji. Ocenia się, że w Unii Europejskiej mieszka od 10 do 12 mln Romów. Jest to najliczniejsza unijna mniejszość etniczna! Silnie narażona na wykluczenia i dyskryminację. Według danych Komisji Europejskiej to właśnie ich najbardziej dotyka bieda i bezrobocie.

Baron Artur – król mołdawskich Cyganów

 

Kim są Romowie i skąd się wzięli?

 

Zaskoczyła mnie duża liczba Cyganów w Syrii. Jeżdżąc po kraju, w wielu miejscach natykałem się na ich obozowiska. Nadal żyją jak koczownicy, wędrują przez pustynne tereny, przemieszczając się na dużym obszarze pomiędzy Iranem, Turcją, Syrią i Jordanią. Wspaniale jest zobaczyć coś takiego. To tak jakby dotknąć wielu wieków historii. Wydaje się, że od starożytności nic się tu nie zmieniło. No może z wyjątkiem materiałów z których robione są namioty i środków lokomocji.

 

Romowie na Bliskim i Środkowym Wschodzie są świadectwem ich wędrówki w kierunku Europy z terenu dzisiejszych Indii. To właśnie Indie uznaje się za ich ojczyznę. Znalazło to nawet formalny wyraz, kiedy to w 1981 r. premier Indira Gandhi, zadeklarowała honorowy mecenat nad całą światową społecznością Romów. Opuścili Indie między V a XII wiekiem. Uciekali przed muzułmanami najeżdżającymi ziemie nad Indusem lub byli wywożeni jako niewolnicy. Możliwe też, że musieli emigrować ponieważ nie chcieli dostosować się do zrytualizowanych form życia ówczesnych plemion. Zawsze, kiedy jestem w północno-zachodnich Indiach przypominam sobie o Cyganach. Po setkach lat, nadal wiele łączy europejskich Romów z mieszkańcami Radżasthanu.

Słynna cygańska dzielnica w Sorokach

 

W połowie IX wieku mamy ich już w Konstantynopolu, gdzie nazywani byli Egipcjanami  – stąd angielskie gypsies. W XIII wieku jako jeńcy tatarscy zostali osadzeni w Rumunii i stali się chłopami pańszczyźnianymi (niewolnikami będą aż do 1864 r.!).

 

Pierwsze wzmianki o Cyganach w Polsce pochodzą z początku XV wieku. Nazwa wywodzi się z terenu Bizancjum: Atsinganos to ten, który „jest nietykalny”. Wyraźnie widać tu nawiązanie do hinduskich niedotykalnych (pierwotnych mieszkańców Indii, podbitych przez Ariów). Sami Cyganie mówią o sobie, że są Romami. Rom w ich języku znaczy „człowiek”.

 

Na większa skalę prześladowania Cyganów w Europie zaczęły się pod koniec XV wieku (pogromy w Hiszpanii). Następnie przyszły wydarzenia we Francji i Szkocji, pod przymusem byli przesiedlani do kolonii (Jamajka, Barbados, Luizjana).

 

W Polsce rzadko pamiętamy, że holokaust dotyczył również Romów. Hitlerowcy eksterminowali ich z równym okrucieństwem i bezwzględnością co Żydów. Przeprowadzano na nich badania biologiczne i sterylizowano. Na rozkaż Reichsfürera SS wszyscy mieli być skierowani do obozu koncentracyjnego Auschwitz.

 

Nie znam badań socjologicznych dotyczących stosunku Polaków do osób pochodzenia romskiego. Ale ciekawe jakie byłyby odpowiedzi na pytania typu: Czy zaprosiłbyś Cygana do domu? Czy pozwoliłbyś córce wyjść za mąż za Cygana?

………………..
Zdjęcie u góry: fragment okładki książki Heinz G. Schmidt, Jadą Cyganie!, Cyklady 2011.

 

Puerta del Sol

W miniony weekend szczególną promocję miał Madryt i jeden z jego najbardziej rozpoznawalnych miejsc, plac Puerta del Sol. (Ta trochę dziwna jak na plac nazwa – „Brama Słońca” wzięła się stąd, że przed wiekami właśnie w tym miejscu przebiegała wschodnia część murów miejskich).

Tradycyjnie jest to miejsce największych publicznych zabaw, parad i demonstracji. Tak było i tym razem. Tu protestowało kilkadziesiąt tysięcy indignatos, czyli oburzonych. Społeczny ruch zaczął się 15 maja, a w sobotę i niedzielę, mimo zakazu związanego z ciszą przedwyborczą (wybory lokalne), miał swoją kulminację.

 

Przyglądając się tym wydarzeniom miałem wrażenie, że zbliża się czas, w którym Europie sytuacja wymknie się spod kontroli. Oznacza to same niedobre rzeczy dla nas, przyzwyczajonych do życia w komfortowych warunkach, obywateli lepszego świata. Bo gdzie indziej, w jakim innym miejscu świata, tak wielu ludziom żyje się tak dobrze?! Gdzie jest tak bezpiecznie? Gdzie zapewnione są aż tak duże prawa i wolności. Gdzie istnieje tak wielka możliwość realizacji własnych planów i ambicji? Gdzie jest tak dobra służba zdrowia, opieka nad dziećmi, ochrona słabszych i mniejszości? Retoryczne pytania można by mnożyć.

 

Młodzi Hiszpanie, Grecy i Włosi narzekają na brak perspektyw? Niech spytają o zdanie swoich rówieśników z Egiptu, Tunezji, Indii czy Nepalu! Tamci zadłużają się na lata i zbierają pieniądze całymi rodzinami tylko po to by nielegalnie dostać się do Europy. Bywa, że ryzykują życie. To, co trzydziestoletniego mieszkańca Madrytu mierzi i frustruje, jest szczytem pragnień milionów ludzi z tej gorszej części świata.

 

Prawda jest taka, że przez kilkaset lat Europa (przynajmniej jej zachodnia część) budowała swój dobrobyt dzięki militarnej dominacji nad sporą częścią reszty globu. Najbardziej znana oczywiście jest eksploatacja Afryki (niewolnictwo, eksterminacja całych społeczności stojących na drodze do zysku, rabunkowa gospodarka zasobami naturalnymi, itd.). Ale przecież trzeba też pamiętać o Azji. Brytyjczycy zniszczyli rewelacyjnie rozwinięte rzemiosło Indii (tekstylia, metalurgia), po to by kraj ten uczynić potężnym rynkiem zbytu dla swoich towarów. Indusi stali się odbiorcą ich towarów. Fundamenty londyńskiego City zbudowane są na cierpieniu milionów ludzi. Konsekwentna polityka Zachodu stawiała nas, jego mieszkańców, w uprzywilejowanej sytuacji.

 

Teraz, z każdym rokiem, coraz bardziej widać zmiany. Wygląda na to, że wracamy do normy sprzed 200 lat, kiedy większość światowego obrotu handlowego generowała Azja. Stłamszona militarnie i cywilizacyjnie przez Europę, dopiero dziś zaczyna odbijać się od dna. To nie jest jeszcze szczyt możliwości Azji, to dopiero początek, ale już bardzo dla Europy groźny. Pracę zyskują młodzi, wykształceni obywatele Indii, a tracą Hiszpanie, Włosi, Grecy…

 

Trudno, tak to już będzie, trzeba nauczyć się z tym żyć. W tych sektorach gospodarki, w których swobodny przepływa pracy jest możliwy, musimy nauczyć się konkurować z dobrze wykształconymi i ambitnymi Azjatami. Wygląda na to, że młodzi obywatele zachodniej Europy nie mają szans na tak cieplarniane warunki jakie wcześniej Zachód zafundował ich rodzicom. Będzie trudniej, ale ciekawiej. Teraz potrzebni są tylko świadomi tego, odważni politycy, którzy będą potrafili powiedzieć o tym swoim obywatelom.

Litewska Częstochowa

Góra Krzyży, jedno z najważniejszych miejsc na religijnej mapie Litwy. Ciągną do niej wierni z całego kraju. W 1993 roku, papież Jan Paweł II odprawił tu mszę. Tu w 1990 r. Litwini dziękowali za odzyskanie niepodległości.

 

 

Góra Krzyży leży w odległości 10 km od Szawli, na trasie między Kownem a Rygą. To historyczna Żmudź. Nazwa krainy pochodzi od słowa żemai, co znaczy „nisko”, gdyż okolica tu nizinna i płaska. W średniowieczu tereny te były polem walki między Litwą a Zakonem. Raz przypadały Litwie, raz Krzyżakom. W końcu, na prawach pewnej autonomii stały się częścią Rzeczpospolitej, a miasto Szawle, aż do rozbiorów, było ekonomią królewską, co znaczy, że dochód z niego przeznaczony był na utrzymanie dworu władcy. To tu powszechnie chwycono za broń w czasie powstań: kościuszkowskiego, listopadowego i styczniowego. W odwecie armia rosyjska krwawo pacyfikowała wsie i miasteczka.

 

Dziś Żmudzini uważają się za mniejszość narodową (około 0,5 mln ludzi), ale państwo litewskie konsekwentnie odmawia im jakichkolwiek praw z tym związanych.

 

 

Ktoś, kto przyjeżdża pierwszy raz może poczuć pewien niedosyt. Góra okazuje się być niewielkim pagórkiem, wznoszącym się najwyżej 10 metrów ponad okoliczne łąki. We wczesnym średniowieczu istniało tu grodzisko, broniące tych terenów przed Krzyżakami. Kilka lat po bitwie pod Grunwaldem, kiedy Jagiełło przymusem chrystianizował miejscowe plemiona, na wzgórzu tym wzniesiono krzyż.

 

Na większą skalę, krzyże zaczęły pojawiać się tu w czasie powstania styczniowego. Rosjanie zakazali stawiać krzyże na mogiłach powstańców, więc miejscowi wznosili je symbolicznie, na górze koło Szawli. Później przynoszono je tu w intencji zesłanych na Syberię lub w podzięce za tych, którzy stamtąd wrócili. Do rangi wielkiego symbolu religijnego i patriotycznego miejsce to urosło w czasach ZSRR. Władze zaniepokojone rozwojem sytuacji kilkukrotnie próbowały zniszczyć Górę Krzyży. Pierwsza duża akcja miała miejsce w 1961. Buldożery spychały krzyże, a żołnierze palili je na olbrzymich ogniskach. Były plany utworzenia w tym miejscu zalewu, a nawet oczyszczalni ścieków. Mimo szykan, nacisków i atmosfery strachu, zwyciężył opór miejscowej ludności. To zresztą dość ciekawy temat. Żmudź była ostatnim w Europie schrystianizowanym obszarem. Plemiona broniły się długo i jeszcze w XVI wieku dość powszechne były pogańskie rytuały. Ci, którzy tak twardo bronili wiary przodków i nie poddawali się chrystianizacji, kilka stuleci później, z równym uporem bronili katolicyzmu. Najpierw przed rusyfikacją (po powstaniu styczniowym) później przed laicyzacją (w czasach ZSRR).

 

  

Szawle

To trzecie co do wielkości miasto Litwy (w zależności od źródła, nieco ponad 100 tys. mieszkańców). Leży w połowie drogi między dwoma znanymi w Polsce miejscowościami: Kiejdanami i Możejkami. Pierwszą z nich rozsławił Sienkiewicz na kartach „Potopu”, drugą rząd polski, inwestując w rafinerię, która okazała się ekonomicznym niewypałem.

 

Pierwsze wzmianki pochodzą z początku XIII wieku. W 1236 r. Żmudzini pokonali tu rycerzy Zakonu Kawalerów Mieczowych. Do III rozbioru Polski było ekonomią królewską (6 tys. gospodarstw). Po 1795 roku, właścicielem miasta został Płaton Zubow, faworyt carycy Katarzyny II. Ogromne zniszczenia przyniosły obie wojny światowe. Chyba największym na Litwie kościołem jest renesansowa katedra św. Piotra i Pawła. Wzniesiona w pierwszej połowie XVII wieku, przebudowana w XIX, jest główną turystyczną atrakcją Szawli. Pewnie niewiele wycieczek by tu zaglądało, gdyby nie oddalona o 10 km Góra Krzyży.

Wycieczki na Litwę

Wakacje w Egipcie

W gazetach piszą, że turyści nie chcą jeździć do Egiptu. To prawda. A szkoda, ceny teraz rewelacyjne. Pięciogwiazdkowe, dobre hotele w all inclusive za 1,5 tys. zł, trzy gwiazdki z HB za 799 zł! Mimo to na plażach nad ciepłym Morzem Czerwonym, ciągle pustawo. Wypowiada się w tej sprawie prezes Polskiej Izby Turystyki, biura liczą straty, a Egipcjanie z żalem wspominają dobre czasy. Każdego roku wyjeżdżało tam około 600 tys. Polaków. Razem z Tunezją, Marokiem i Jordanią będzie coś prawie milion. Co się stanie z tymi turystami? Zostaną w domu, pojadą nad Bałtyk, do Włoch?

 

Trochę irytuje mnie ta sytuacja. Wszyscy tylko narzekają. Prezes PIT łaskawie oznajmia, że to duża strata dla touroperatorów. Biura milczą. Tak, jakby wszyscy dali za wygraną. Tak, jakby powszechnie zaakceptowano ten stan. Tymczasem egipskie kurorty nie mają nic wspólnego z polityką dziejącą się w Kairze. Zawsze były (i dalej są) zupełnymi enklawami, odizolowanymi od reszty kraju, dobrze strzeżonymi. Spokojnie można tam jeździć! Ale po to by to dotarło do masowego odbiorcy, potrzebna jest jakaś kampania informacyjna.

 

Póki co wszyscy liczą, że w naturalny sposób ludzie zapomną o niedawnych wydarzeniach i znowu życzliwym okiem spojrzą w stronę północnej Afryki.

 

Kiedy Egipt wróci do łask turystów?


Myślę, że w połowie czerwca zacznie się ruch, a największe oblężenie będzie w lipcu i sierpniu. Dlaczego wtedy? Przecież to nie jest najlepszy okres na Egipt! Latem jest największy upał. Idealny moment na wakacje nad Nilem to wiosna i jesień; osobiście najbardziej lubię maj i wrzesień.

 

Dlaczego zatem lipiec i sierpień? Z kilku powodów. Właściwie sprowadzają się one do jednego: to szczyt sezonu, te dwa miesiące zawsze oznaczają turystyczne oblężenie. W tym roku niemal wszyscy chcą kierunki europejskie. Problem jest jeden – Europa jest znacznie droższa! Poza tym ma ograniczoną ofertę. Nie dla każdego wystarczy. W drugiej połowie czerwca, kiedy turyści masowo ruszą w poszukiwaniu obiecywanych im przez gazety rewelacyjnych ofert last minute, zastaną przebrane i niezbyt tanie propozycje wypoczynku w Grecji i Hiszpanii oraz bardziej zachęcające oferty do Egiptu i Tunezji. Dla wielu wybór będzie prosty.

 

No chyba, że w międzyczasie znowu coś się popsuje. No chyba, że w Hurghadzie wybuchnie wulkan albo w Tabie zastrajkuje obsługa lotniska. Co prawda nie słyszałem żeby w Egipcie były wulkany, ani żeby kiedykolwiek tam strajkowało lotnisko, ale ostatnie dwa lata w turystyce nauczyły mnie jednego – wszystko może się zdarzyć.

 

Zatem, jeśli już wreszcie, polityka i przyroda dadzą turystyce normalnie funkcjonować, prognozuję, że najdalej na początku lipca plaże Egiptu zapełnią się turystami.

 

Na razie w Egipcie trwa porewolucyjne sprzątanie. W zeszłym tygodniu były minister spraw wewnętrznych dostał wyrok 12 lat więzienia, a teraz szef resortu turystyki z czasów Mubaraka 5 lat za korupcję. Szybkie procesy, słuszne kary.

Zobacz też: Egipt po raz pierwszy.

Koptowie

Moje zainteresowanie Egiptem zaczęło się od Koptów. Było to kilkanaście lat temu. Przyjechałem do Kairu po to, by zajmować się historią tutejszych chrześcijan. Studiowałem, uczyłem się języka koptyjskiego, wędrowałem po kraju i oglądałem pozostałości dawnej świetności egipskiego chrześcijaństwa. Po części z nich oprowadzałem później turystów pracując jako pilot wycieczek i przewodnik. Kościół koptyjski stał mi się na swój sposób bliski.

Mnich koptyjski

Koptowie tworzą jeden z kościołów wschodnich. Po polsku powiedzielibyśmy, że to prawosławni. I byłoby w tym dużo racji. To chrześcijanie ortodoksyjni.  Odłączyli się w połowie V wieku, tworząc własny, narodowy organizm. Przez lata oddzieleni od Europy, trwali przy swoich starożytnych obyczajach. Dziś spotkanie z Kościołem koptyjskim daje szansę na dotknięcie wczesnego chrześcijaństwa. Naprawdę wczesnego. Zresztą nie zawsze pamiętamy, jak wiele chrześcijaństwo zawdzięcza Egiptowi. To tu powstały pierwsze klasztory (do dziś istnieją!). I to tu powstał wizerunek Madonny z Dzieciątkiem (pierwowzorem była staroegipska Izyda ze swym synem Horusem). Zobacz też: Święta Rodzina w Egipcie.

Na zdjęciu koptyjski mnich w jednym z klasztorów

Są bardzo dumni. Mają świadomość wielowiekowej tradycji. Uważają, że to oni są prawdziwymi chrześcijanami, a to, co dziś funkcjonuje na Zachodzie, to raczej jakieś dziwne zmodernizowane twory. W 2000 roku, kiedy Jan Paweł II zawitał do Kairu, papież Koptów – Szenuda III, przyjął go z widocznym dystansem, tak jak się wita młodszego, błądzącego brata. Patriarcha stolicy św. Marka (taki tytuł nosi zwierzchnik Koptów) na lotnisko wysłał tylko swoich przedstawicieli. To Jan Paweł II złożył kurtuazyjną wizytę w rezydencji Szenudy III.

W sensie obyczaju, ortodoksja Koptów polega, na przykład na praktykowaniu długich postów. Te najważniejsze są przed Bożym Narodzeniem (43 dni) i Wielkanocą (55 dni). W trakcie postu nie je się nie tylko mięsa, ale też żadnych produktów odzwierzęcych, czyli ryb, nabiału, a nawet miodu! Nie wskazane są jakiekolwiek używki (nawet kawa i herbata) o seksie nie wspominając. W sumie, w ciągu roku, wychodzi coś około 200 dni ścisłego postu.

Koptowie są potomkami starożytnych Egipcjan, a język koptyjski jest ostatnią fazą rozwoju języka egipskiego, zapisanego alfabetem greckim. Champollion rozszyfrował hieroglify właśnie dzięki znajomości koptyjskiego.

Klasztor na pustyni

Z ogromnym smutkiem odebrałem wiadomość o ostatnich krwawych zajściach w Kairze. Nie, żeby ta informacja mnie szczególnie mocno zaskoczyła. Takie, kończące się śmiertelnymi ofiarami, starcia między wyznawcami obydwu religii zdarzały się już wcześniej. Pamiętam je chociażby z czasu mojego kilkuletniego pobytu w Egipcie. Można się było spodziewać, że w jakiś czas po upadku reżimu Mubaraka, po osłabieniu i uśpieniu władzy, religijne animozje mogą dojść do głosu. Potrzebny był tylko pretekst. I taki się znalazł.

Wcześniej, to prezydent Mubarak siłą zapewniał względny spokój. W niektórych rejonach kraju (głównie środkowy Egipt) koptyjskie klasztory strzeżone były niczym małe twierdze. Z tego też powodu obcokrajowcy nie mieli tam wstępu. Pamiętam, jak mimo to, kiedyś się tam wybrałem. Jakoś, kręcąc i klucząc, kupując bilet na pociąg przez podstawionego Egipcjanina, udało nam się (trzem studentom) tam dotrzeć. Ale bardzo szybko zjawił się oficer na czele dobrze uzbrojonego patrolu. Zabrał nas, wsadził do pociągu i odesłał do Kairu. Nie wolno nam było oglądać tego miejsca. Uznano też, że miasto, ze względu na zagrożenie fundamentalizmem, jest dla obcokrajowców zbyt niebezpieczne. Słowem gdzieś, w środku kraju, z daleka od oczu turystów, trudna sytuacja była czymś normalnym. Tak obok siebie żyli muzułmanie i chrześcijanie. Raz na jakiś czas wybuchały większe lub mniejsze zamieszki. Ginęli i chrześcijanie i muzułmanie. Chrześcijanie częściej.

Teraz, przed tymczasowymi władzami Egiptu trudne zadanie. (Zobacz na ten temat: Tahrirowa demokracja). Muszą udowodnić światu, że nie ma groźby ostrych konfliktów religijnych. Muszą pokazać, że panują nad sytuacją. Nie jest łatwo w islamskim kraju, ostro karać muzułmanów za prześladowanie wyznawców innej religii. To trochę jak balansowanie na ostrzu brzytwy. Będę kibicował egipskiemu rządowi, mam nadzieję, że uda mu się wprowadzić rozsądną politykę środka. Do tego dochodzą jeszcze silne oczekiwania Koptów. Od lat mają poczucie krzywdy. Kto może, emigruje. Skarżą się, że są dyskryminowani. W momencie rewolucyjnego festiwalu na placu Tahrir, wszyscy mieli duże nadzieje. Koptowie też. Wydawało się, że wystarczy obalić Mubaraka, by w kraju nastała sprawiedliwość.

……………………………………..

Pozostałe artykuły o Egipcie.

Ryga

Miasto ma już 800 lat! Założone na początku XIII wieku szybko stało się prężnym i bogatym ośrodkiem handlowym. Na przestrzeni wieków wspaniale rozwijała się tu architektura, nauka i samorządność. Ryga powstała i funkcjonowała kopiując wzorce niemieckich miast portowych. Wpływy germańskie widać do dziś, chociażby w języku łotewskim, w którym funkcjonuje mnóstwo wyrazów zapożyczonych z języka niemieckiego. Miasto bywa nazywane „przyczółkiem Zachodu na Wschodzie” (A. Dylewski). To trafne określenie.

 

Kamienice przy Placu Liwskim

Kamienice przy Placu Liwskim

Właśnie wróciłem z Łotwy. Byłem tam pierwszy raz. Tak to bywa. Czasem szewc bez butów chodzi. Podróżuje się do Afryki czy dalekiej Azji, a nie zna kraju położonego tuż obok.

 

Ryga zrobiła na mnie duże wrażenie. Mimo niezbyt ciekawej, zaskakująco chłodnej jak na tę porę roku pogody, zwiedzałem z przyjemnością. Stare miasto wspaniałe. Jakie bogactwo malowniczych kamienic! Pasjami fotografuję drzwi i okna. Te dawne, odchodzące już w zapomnienie. Tam miałem tego niekończące się bogactwo. Lubię zabytkowe domy, ale nie odnowione. Takie, które nie są na glanc wypucowane. W odmalowanych śliczniutko miastach po prostu się nudzę. Szukam kamienic podniszczonych, czekających na remont. Takie miejsca są bardziej prawdziwe, bliższe życia. Autentyczne i mające coś do powiedzenia. Tak, jak głęboko poorana zmarszczkami twarz człowieka. Jaką wybierze fotograf, naturalną czy sztuczną, po wielu liftingach i skrytą pod kilkoma warstwami pudru? Podobnie jest z domami. Łatwiej jest mi wejść w kontakt z murem na którym widać ząb czasu. Bo jak może przekonać mnie kamienica z XIV wieku, która wygląda tak, jakby dopiero co wyszła spod ręki murarza.

Reprezentacyjna starówka. Dom Czarnogłowych

Reprezentacyjna starówka. Dom Czarnogłowych

 

W Rydze, znalazłem kilka takich budynków. Jeden z nich to słynna, warta szczególnej uwagi, kamienica Dannensterna. Wzniesiona pod koniec XVII wieku, jest pięknym przykładem połączenia rezydencji zamożnego mieszczanina ze składem kupieckim. Od frontu elewacja niemal pałacowa, a od podwórza okna magazynu. Szyk i funkcjonalność. Mądre rozwiązania praktycznych, ryskich kupców.

Kamienica Dannensterna 

Nie będę opisywał najbardziej znanych, reprezentacyjnych obiektów Rygi. Są one dość dobrze przedstawione w dostępnych publikacjach. Do nich należą: Dom Czarnogłowych (tu podpisano ważny dla Polski traktat ryski), kościół św. Piotra (ze wspaniałą wieżą), katedra czy Zamek. Nie skupię się też na wątkach Polskich (kościół św. Jakuba, gdzie mszy słuchał król Batory, a kazania głosił Piotr Skarga). Zabytki te obejrzałem, sfotografowałem (może napiszę o nich innym razem) i poszedłem swoją drogą.

 

Co warto robić w Rydze?

Na pewno spacerować i jeszcze raz spacerować. Najpiękniejsze są uliczki starego miasta. Godzinami można kontemplować najwspanialsze budynki. Moim zdaniem, najbardziej malownicze są:

 

Muzeum Farmacji na ulicy Wagnera. To malutka kamienica o pięknej, nieco podniszczonej, fasadzie (takie lubię najbardziej). Więcej zdjęć i opisów znajduje się tu: Ryga

Brama Szwedzka, jedyna zachowana brama miejska

 A w międzyczasie, nie ma to jak wypoczynek przy wybornym trunku. A tu Łotwa ma do zaproponowania coś szczególnego. To wytwarzany od 1752 r. balzams. Pija się tu go dość powszechnie, ale w małych ilościach, traktując jako remedium na chłodną, wietrzną i wilgotną pogodę. Sekretna receptura zawiera podobno aż 24 zioła. Ma ciemnobrązowy kolor, smakuje lekko gorzkawo (wyczuwam nutę piołunu). Dodaje się go do kawy lub herbaty. Co ciekawe, smakuje wybornie dolany do ryskiego szampana!

 

Ryga? Zdecydowanie tak! Moim zdaniem, śmiało może konkurować chociażby z Pragą. Polecam! Dla niejednego turysty będzie miłą niespodzianką.

 

Wycieczki na Łotwę

Jak dostać pracę w biurze podróży

Po raz kolejny prowadzę rekrutację. Szukamy pracownika do biura podróży. I nie jest łatwo! Pomimo tego, że w mieście mamy kilka uczelni kształcących na kierunkach typu turystyka i rekreacja oraz zarządzanie turystyką, to dobrych kandydatów jak na lekarstwo. Jestem w branży już wystarczająco długo żeby wiedzieć, że tak po prostu jest. Taki paradoks. Państwowa placówka bierze pieniądze z budżetu (m.in. moje) w celu wykształcenia kadr, ale jak przedsiębiorca chce zatrudniać, to musi sobie pracowników sam wyedukować lub takowych podkupić konkurencji. To temat rzeka, trochę już zresztą o tym pisałem, np. tu: „Praktyki studenckie”.

 

Wiem kogo potrzebuję. Wiem, co kandydat powinien sobą reprezentować. Wiem, co powinien umieć, żeby otrzymać tę pracę. W żadnym wypadku nie jest to wiedza tajemna. Można ją zdobyć w ciągu godziny. Wystarczy przeanalizować ogłoszenia z działu: dam pracę, na jednym z turystycznych portali. Przejrzałem te z ostatnich dwóch tygodni. Naliczyłem 21 ofert. Wymagania pracodawców są jasne. Wszyscy chcą tego samego, konkretnych umiejętności. Są one dokładnie wymienione.

 

Niestety, takich ogłoszeń nie czytają autorzy programów nauczania. Nie robią tego też władze uczelni. Tylko w ten sposób mogę wytłumaczyć całkowite niedostosowanie zawartości merytorycznej studiów do wymagań rynku pracy. A wystarczy poczytać ogłoszenia. A gdyby tak jeszcze któraś ze szkół przeprowadziła małe badanie i spytała przynajmniej kilku przedsiębiorców o to, jakich pracowników ci potrzebują.

 

Snuć marzenia mógłbym jeszcze dość długo, ale przecież czas odpowiedzieć na postawione w tytule pytanie: JAK OTRZYMAĆ PRACĘ W BIURZE PODRÓŻY?

 

  1. Jeśli jesteś na etapie wyboru kierunku studiów i myślisz o turystyce, zrób tak: Wydrukuj ogłoszenia pracodawców (możesz też opracować zestawienie, które podsumuje umiejętności jakie właściciele biur podróży uważają za najważniejsze), a następnie pójdź z tym do dziekanatu lub komórki na uczelni zajmującej się rekrutacją. I koniecznie, dokładnie i stanowczo spytaj o to, jakich umiejętności są w stanie nauczyć. Nie daj się zbyć ogólnikami, pytaj o konkrety. Listę ogłoszeń znajdziesz tu: Oferty pracy w biurach podróży.
  1. Jeśli już studiujesz turystykę i jeśli jesteś niezadowolony ze swoich studiów (to się zdarza), to przestań narzekać i wykorzystaj czas na indywidualna naukę. Zrób wszystko, żeby jakieś dobre biuro przyjęło cię na praktyki. Umów się, że będziesz im w czymś pomagać, na przykład umyjesz okna, ale oni w zamian mają pokazać coś z prawdziwej pracy w biurze podróży. Wiedza kosztuje, żeby coś otrzymać musisz też dać coś z siebie. 
  2. Jeśli jesteś studentem innego kierunku lub już skończyłeś studia, bądź nigdy nie studiowałeś, to wiedz, że wcale nie jesteś bez szans! Dlaczego? Ponieważ: a) Zawsze liczy się osobowość i nastawienie. Determinacja! (Nie wystarczy mówić, że się chce, trzeba działać). b) Są inne kierunki studiów, które dość dobrze przygotowują do tej pracy. W pierwszej kolejności wymieniłbym studia lingwistyczne. Dobra znajomość języków jest tu konkretną, potrzebną umiejętnością. c) Ucz się branży jak tylko się da! Chodź na dobre, sprawdzone i praktyczne szkolenia. Czytaj. Podróżuj. Szukaj mistrza, może ktoś zechce podzielić się z tobą zawodowymi tajemnicami.

 

Tylko błagam! Nie wysyłajcie „pustych” CV. Ktoś chce pracować w biurze podróży, ale nie ma żadnego doświadczenia, żadnego kontaktu z branżą, żadnych kursów i żadnej wiedzy. Taka osoba jest bez szans! Z punktu widzenia osoby rekrutującej szkoda czasu na otwieranie tego typu maili.

 

Zobacz artykuł: „Praca w biurze podróży – informacje zawodowe”

 

…………………………………………………………

Wszystkim ambitnym i zmotywowanym osobom życzę powodzenia!

Kto rzeczywiście chce, taką pracę znajdzie.

Biura potrzebują pracowników. Ale naprawdę dobrze przygotowanych!

 

Szkolenie dla kandydatów na pracowników biur podróży – specjalista ds. turystyki

Czerwcowe wyprzedaże

„Nawet 30 proc. taniej kupisz wycieczkę zagraniczną tuż przed początkiem sezonu urlopowego”. Tak obwieściła jedna z gazet (artykuł znajdziecie tu), a za nią powtórzyły to rozgłośnie radiowe, portale internetowe (być może nawet TV, ale tej prawie nie oglądam, więc nie wiem). Informacja zaczęła żyć, nabrała tempa i obiegła kraj. Trochę martwi mnie ta dziennikarska łatwość w upowszechnianiu wątpliwych tez. Moim zdaniem, szanujące się medium, zanim powtórzy za kimś coś tak bałamutnego, powinno zadać sobie choć odrobinę trudu by informację zweryfikować. Wystarczyłoby spytać kilku specjalistów. (A tak na marginesie to bardzo ciekawe. W mediach są wypowiedzi analityków rynku paliw, analityków tego czy tamtego. Nie ma opinii analityków rynku turystycznego).

 

Przeanalizujmy podstawowe tezy tego artykułu.

 

Dziennik  Gazeta Prawna pisze: „Już w czerwcu ruszą wyprzedaże letnich wycieczek”. Ma się tak stać ponieważ popyt na ofertę letnią jest bardzo mały. Ocena stanu faktycznego jest prawidłowa. Rzeczywiście w biurach pustki, sprzedaje się niewiele. Ludzie nie kupują lata ponieważ boją się kilku rzeczy: sytuacji politycznej (północna Afryka i Bliski Wschód), ewentualnych dopłat związanych ze wzrostem cen paliwa i kursów walut, oraz bankructw biur podróży. Wygląda na to, że wszyscy czekają na last minute.

 

Ale już wniosek z tego wyciągnięty jest wątpliwej jakości. Na mały popyt biura mogą zareagować na kilka innych sposobów. Po pierwsze mogą wprowadzić ofertę last minute wcześniej (przecież tu chodzi o cenę, nie o czas; są touroperatorzy, którzy lasty wpuszczają na rynek miesiące przed wylotem). Dlaczego więc dopiero w czerwcu, a nie w maju?! Po drugie – i to jest dużo ważniejsze – widząc małe zainteresowanie klientów, biura redukują ofertę. Odwołują rezerwacje hoteli i rezygnują z wyczarterowanych samolotów. Wolą nie ryzykować. Wychodzą z założenia, że lepiej sprzedać mniej, ale pewnie (i z większym zyskiem).

 

Co to oznacza dla klientów? Wszystko rozstrzygnie się w momencie kiedy Polacy wreszcie zaczną kupować (a, że zaczną to pewne; za bardzo nasi rodacy polubili wypoczynek w ciepłych krajach). Przy zredukowanej ofercie, na pierwsza falę większego popytu biura zareagują w jedyny możliwy sposób: podniosą ceny! (tak jest zresztą co roku; w szczycie sezonu last minute często kosztuje więcej niż ta sama oferta kupiona z wielomiesięcznym wyprzedzeniem). Wtedy touroperatorzy odbiją sobie chude zimowe i wiosenne miesiące. Żniwa to żniwa. Oferta zacznie szybko znikać, ceny będą rosnąć.

 

Załóżmy, że Polacy wezmą sobie do serca to, co napisał Dziennik i na początku czerwca, klienci ruszą do biur podróży pytając o last minute. Oczywiście lasty będą (zawsze są! pytanie za ile, przypominam, że last, niekoniecznie znaczy taniej!). Przez chwilę rzeczywiście mogą być dobre ceny, ale szybko, w wyniku wzmożonego popytu, pójdą w górę. Podstawowa, atrakcyjniejsza oferta prędko się wyprzeda. Touroperatorzy zaczną szukać możliwości dorezerwowania hoteli i samolotów, ale to nie będzie takie proste. Wszyscy boją się Egiptu i Tunezji (najbardziej, co ciekawe, Rosjanie, a to olbrzymi rynek!). Wszyscy w tym roku chcą Europę i Turcję. A te kierunki nie są z gumy, nie rozciągną się! W efekcie, latem do pobrania może być już tylko północna Afryka. Kto zwlekał, kto nie kupił w porę (duży wybór i tanio) lub kto nie załapał się na krótki i szalony czas najlepszych cen (niech będzie, że to początek czerwca), ten będzie miał wybór: albo Grecja w abstrakcyjnie wysokich cenach, albo Egipt.

 

Nie wiem dlaczego Dziennik pisze, że wyprzedaże na początku czerwca to „wcześniej niż w latach poprzednich”. W zeszłym roku najlepsze ceny na pierwsza połowę ścisłego sezonu (koniec czerwca – lipiec) pojawiły się już w maju! Wyprzedaże na początku czerwca to naprawdę nic nowego. Ani nadzwyczajnego.

 

Jeszcze do jednego fragmentu mam istotne zastrzeżenia. Autor artykułu informuje nas, że po to by „uratować sezon” biura przygotują przeceny w wysokości aż 30 – 35 proc. No cóż. Wszystko zależy co jest ceną wyjściową. Jeśli touroperatorzy mieliby od poziomu, który jest dziś, odjąć jeszcze 35 proc., to dołożą do tego interesu! Ceny już są niskie! Tu już niejednokrotnie nie ma co przeceniać. Autor wydaje się żyć w świecie ekonomicznej fikcji. Touroperator ma dopłacać do każdego turysty? Po co? Z czego?

 

Ten biznes wygląda tak. Touroperator na wylot 10 lipca ma 200 miejsc. 20 sprzeda w cenie 1,5 tys. zł za osobę (rewelacyjna okazja! 40 proc. taniej!) – straci na tym, ale to ma zrobić reklamę i nakręcić popyt. Kolejne 150 miejsc już po 2 tys. – tu wyjdzie na swoje, a końcówkę (last minute, 30 miejsc) w cenie 2,3 tys. zł. Dlaczego tak? Bo te ostatnie 30 miejsc i tak się sprzeda. W szczycie sezonu pójdą jak świeże bułeczki. Więc po co sprzedawać tanio?

 

Moje wnioski? Na dziś mam trzy:

  • Na początku, przez chwilę może być tanio. Później ceny pójdą w górę, a oferta ulegnie ograniczeniu.
  • Jest realne niebezpieczeństwo dla klientów. Te biura, które pierwsze zaczną największe obniżki mogą być w najgorszej sytuacji. Mogą mieć nóż na gardle. Hotele i samoloty opłacone z góry (przynajmniej częściowo), bez możliwości redukcji oferty. Tak czy inaczej muszą to sprzedać. Jeśli w samolocie poleci pusty fotel biuro straci na tym 1,5 tys. Jeśli sprzeda to miejsce bardzo tanio (poniżej kosztów) straci tylko 500 zł. Wiadomo czym taka polityka może się skończyć.
  • Czy może być inaczej? Oczywiście tak! Turystyka zależy od wielu, często nieprzewidywalnych czynników. Wystarczy jakieś zamieszanie polityczne, wulkan, trzęsienie ziemi, zamach, itp., aby ucierpiała cała branża i wszystkie prognozy wzięły w łeb.

Dziennikowi Gazecie Prawnej przyznaję tytuł mistrza w kategorii: pisanie bzdur o turystyce. Jesienią zeszłego roku, w odstępie ośmiu dni, wydrukowali dwa całkowicie sprzeczne artykuły. Pierwszy prognozował, że w najbliższym sezonie wycieczki będą tańsze, a drugi, że droższe! Ten drugi ani słowem nie wspominał o pierwszym. Nie było żadnego wyjaśnienia typu: przepraszamy, tydzień temu się pomyliliśmy, dziś prostujemy. Nic z tych rzeczy! Po prostu. Wygląda na to, że piszą co im fantazja podpowiada. Problem w tym, że ludzie to jednak czytają. Problem w tym, że mogą brać pod uwagę takie mądrości. Problem w tym, że mogą na tym stracić. Analizę tego przypadku znajdziecie tu >>>. Proszę przeczytajcie. Jest tam też moja prognoza sprzed siedmiu miesięcy. Oceńcie kto miał rację.

Zmartwychwstanie ciał

Przepraszam tych, którzy nie spodziewali się takiego wpisu w tym miejscu, ale zaintrygowany kilkoma wydarzeniami ostatnich dni zdecydowałem się zapytać (a poza tym pod koniec tekstu, spróbuję uczynić z tego artykuł choć trochę o turystyce).

 

Pytanie brzmi:

Naprawdę wierzycie w zmartwychwstanie ciał?! Jak to sobie wyobrażacie?

 

Jedna rzecz zastanawia mnie najbardziej. PO CO nam zmartwychwstałe ciała?! Do czego nam one? Przecież tak naprawdę chodzi o duszę! O ducha, nie o ciało. To dusza jest nieśmiertelna!

 

Jakby się tak zastanowić… Po śmierci ciało ginie, rozkłada się i stapia z materią, staje się częścią Ziemi. Oddzielić je, odseparować ponownie, wydaje się zgoła niemożliwe – to po pierwsze, ale i  niepotrzebne – to po drugie. No chyba, że założymy iż dusza nie ma bytu bez ciała, że ciało jest potrzebne duszy do istnienia, albo, że ciało w ogóle duszy jest do czegoś POTRZEBNE. Do czego? (po śmierci, w życiu wiecznym?). Tego nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Niech będzie, że to może być niedostępna nam tajemnica. Niech będzie, że jesteśmy tak mali i ograniczeni. Niech będzie. Ale jeśli przyjmiemy to założenie, to w nieunikniony sposób pojawia nam się wymierna trudność. Jak to możliwe żeby dusza czegokolwiek potrzebowała? Jeszcze taka niedoskonała (zwana grzeszną) to rozumiem. Ale ta idealna, boska i zrealizowana (czytaj: idąca do nieba)? Przecież potrzeba czegokolwiek zakłada pewien brak, a więc niedoskonałość!

 

Delikatnie mówiąc, idea ponownego połączenia duszy i ciała w celu życia wiecznego, wydaje mi się niespójna. No chyba, że jest to zupełnie inne ciało. „Ciało” jako konstrukt czy specjalna funkcja bycia w wieczności. Wtedy tak, dałoby się to logicznie obronić. Ale w takim wypadku nie można mówić o „zmartwychwstaniu ciała” tylko o powstaniu jakiejś nowej jakości, nowego bytu.

 

Kościół Katolicki uważa, że dzięki Chrystusowi człowiek otrzyma „przemienione” ciało. Jak zawsze diabeł tkwi w szczegółach. Co to znaczy „przemienione”? Na pewno znaczy to inne (w sensie – zmienione). Ale czy będzie ono miało cokolwiek wspólnego z tym, w którym żyliśmy i umieraliśmy? Czy też będzie zupełnie inne (w sensie – nowe)?

 

Kościół stoi na stanowisku, że to „przemienione” ciało będzie pozbawione braków i niedoskonałości. Dlaczego tak? Nie wiem. Chyba ze względu na to, żeby tam było lepiej (idealnie). Jak inaczej można by kogoś kusić perspektywą raju.

 

Rozumiem, że chodzi raczej o jakieś nowe „duchowe” istnienie ciała. Aberracją byłoby oczekiwanie, że z grobu wstanie nasze ciało, tylko, na przykład, odmłodzone i upiększone (jak po serii operacji plastycznych i zabiegów SPA). Choć w dziejach Kościoła i takie poglądy się zdarzały. Głoszone były również przez papieży.

 

Jest jeszcze jedno intrygujące pytanie. Co się dzieje w okresie między śmiercią a zmartwychwstaniem? Przecież po śmierci kogoś tam, np. w 1234 roku, aż do końca świata i sądu ostatecznego, np. w roku 2234, ten ktoś jest jakby w zawieszeniu. Przez tysiąc lat czeka na zmartwychwstanie swego ciała. Co się z nim wtedy dzieje? Już jest osądzony (niebo, czyściec, piekło) czy czeka na powtórne przyjście Chrystusa i sąd ostateczny? Zdaniem Kościoła nie ma mowy o zmartwychwstaniu ciał przed końcem świata. Zatem co? Dusza istnieje sama, bez ciała? Czeka? Gdzie i w jakim stanie: uśpieniu czy w realnej samoświadomości?

 

Może są teolodzy, którzy byliby w stanie mi to wszystko wyjaśnić. Może są tacy, którzy się na mnie obruszą i powiedzą, że to takie podwórkowe dylematy, na które ktoś już dawno temu odpowiedział. Tak wiem. Z wykształcenia jestem historykiem wczesnego chrześcijaństwa, nadal zajmuję się gnostycyzmem, tłumaczę z koptyjskiego (wiem więc oczywiście jakie znaczenie dla powstania dogmatu zmartwychwstania ciał miał gnostycyzm).

 

Proszę mi więc wybaczyć pewną powierzchowność. Bowiem nie do specjalistów kieruję ten tekst. Jego adresatami są ludzie z mojego otoczenia. Bliscy mi. Myjący okna przed świętami. Kupujący wódkę na świąteczny obiad. Zaspani, śpieszący się na poranną mszę. Obchodzący kościół z procesją. Naprawdę wierzycie w zmartwychwstanie WASZYCH ciał?! Jak to sobie wyobrażacie? Myślicie o tym czy wolicie w to nie wnikać?

 

Można się nad tym zastanawiać czy jest to temat tabu?

 

Co tak naprawdę świętujemy? Króliczka, zajączka, śmigus dyngus, pisanki, nadejście wiosny?

 

Wysłuchałem ostatnio kilku kazań i pogadanek na temat Wielkanocy. Zastanawiałem się czy głoszący je duchowni sami do końca rozumieją to, co głoszą (a już na pewno mówili to w taki sposób, że nie tworzyli odczucia, że w to wierzą). Nie chcę ani szydzić, ani się naśmiewać. Taki stan rzeczy wcale mnie nie cieszy. Raczej smuci.

 

A co ten tekst ma wspólnego z podróżami? Długo pracowałem oprowadzając wycieczki po Jerozolimie. Wiem więc, że trochę ma.

 

  

Bazylika Grobu w Jerozolimie, Kamień Namaszczenia

 

Turystyka religijna to bardzo silna gałąź branży. Kolejne uczelnie uruchomiają nowe kierunki, kształcące kadry w obsłudze ruchu pielgrzymkowego. Brawo za oryginalne, ciekawe pomysły. Aha, i jeszcze rada. Wycieczka do Jerozolimy w święta, to nie jest najlepszy pomysł. Zdarzyć się może, że jedyne co zobaczymy to tłumy ludzi. Bywa, że bardzo trudno dotrzeć do najważniejszych miejsc. Czasami jest to wręcz niemożliwe. Kolejki są też na przejściach granicznych. No i najważniejsze. Bardziej tłoczne są święta prawosławne. Chrześcijan ortodoksyjnych jest tam znacznie więcej. W tym roku, podobnie jak w zeszłym, oba obrządki świętują w tym samym czasie. Po raz kolejny brawo! Tym razem kalendarzowi. Chciałoby się powiedzieć, że tu Bóg naprawia to, co człowiek popsuł.

 

Udanych Świąt (cokolwiek to znaczy)!

Strona 26 z 38

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén