Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Tag: biura podróży (Strona 1 z 2)

Sytuacja w branży turystycznej

Turystyka znalazła się w tarapatach. Nie pierwszy raz co prawda, ale wcześniejsze kryzysy nie miały aż tak dużej skali. Z racji na fakt, że skupianie się na tym, z czym dziś mamy do czynienia nie bardzo ma sens, ponieważ jutro może być to nieaktualne, to postanowiłem przypomnieć wcześniejsze, najtrudniejsze przypadki.

W branży jestem od dwudziestu lat, kilku kryzysów więc już doświadczyłem. I co najważniejsze, przetrwaliśmy je, i ja, i branża, a to napawa optymizmem i pozwala mieć nadzieję, że i tym razem jakoś z tego wyjdziemy. Plusem może być to, że trzeba będzie zastanowić się nad nowymi rozwiązaniami, na przykład nad uruchomieniem czegoś w rodzaju towarzystwa asekuracji wzajemnych (o czym niżej).

W 2001 roku mieszkałem w Egipcie, pracowałem jako pilot i przewodnik na rejsach po Nilu. To były bardzo atrakcyjne wycieczki, wtedy cieszyły się wielką popularnością. W pracy wykorzystywałem wiedzę zdobytą w czasie studiów w Kairze, Egipt lubiłem, czułem się tam, jak u siebie w domu. To był piękny czas. Zupełnie niespodziewanie przerwany przez tragiczne wydarzenia z 11 września. Ten i kolejny dzień pamiętam dokładnie, byłem wtedy w Szarm el-Szejk, a następnie w Kairze, obserwowałem reakcję Egipcjan – z upokorzenia Ameryki cieszyli się również niektórzy z moich znajomych, młodzi i wykształceni ludzie. Sporo wtedy zrozumiałem, pojąłem siłę emocji i kulturowych uwarunkowań. Przydało się dziesięć lat później, gdy świat zachwycał się egipską rewolucją, ja pamiętałem o doświadczeniu sprzed lat, spodziewając się kłopotów. Co nieco opisałem na tym blogu, na przykład w artykule Tahrirowa demokracja.

Wtedy, we wrześniu 2001 roku, pomimo nakręcającej się atmosfery strachu czułem się bezpiecznie, nawet przez chwilę nie pojawiła się myśl, że w Egipcie mogłoby stać mi się coś złego. Nie uciekałem, zostałem i patrzyłem, jak wyludnia się Hurghada. Olbrzymi i prężny kurort, istna fabryka wakacji, z dnia na dzień przeszedł w stan uśpienia. Turyści wyjechali, hotele pozamykano, pracownicy wrócili do domów. To był przygnębiający widok. Na co dzień tysiące wesołych, cieszących się życiem ludzi, tworzyło w mieście specyficzną, rozrywkową atmosferę. Przywykłem do tego, traktowałem jak coś oczywistego, innej Hurghady nie znałem. Nagle, jakby świat zamarł. Oczywiste zniknęło, zostały puste ulice. Smutek. Trwało to kilka miesięcy. Na większa skalę, turyści zaczęli wracać w styczniu. Fabryka wakacji znowu ruszyła.

Od tamtej pory wiem, że turystyka jest bardzo niestabilną gałęzią gospodarki. Wisi na cienkim włosku. We współczesnym świecie przywykliśmy traktować spokój i dobrobyt, jako coś naturalnego. Wydaje się nam, że zawsze będą wakacje i zawsze będzie nas na nie stać.  Tymczasem doświadczenia historyczne nakazują znacznie bardziej racjonalne podejście. Trzeba się liczyć z większymi lub mniejszymi okresami zawirowań. Dla osób, które w branży pracują od niedawna i nie doświadczyły jeszcze poważniejszych kryzysów, obecna sytuacja może być sporym szokiem. Dla nas wszystkich będzie solidną szkołą przetrwania.

Spore perturbacje miały miejsce wiosną 2010 roku. Najpierw katastrofa smoleńska, a chwilę później wulkan, który unieruchomił samoloty nad Europą, przez co nie sposób było rozpocząć zaplanowaną wycieczkę (straty biur podróży) i przywieźć do kraju turystów, którym wycieczka właśnie się zakończyła (jeszcze większe straty). W najpoważniejsze tarapaty wpadły firmy, które akurat miały najwięcej klientów, głównie w Egipcie i Tunezji. Od tamtych wydarzeń zaczęły się problemy znanego, dużego biura Alfa Star, które w końcu zakończyły się jego upadkiem. Więcej o tym w artykule: Wulkanom już dziękujemy.

W międzyczasie było kilka momentów o mniejszym i lokalnym znaczeniu, na przykład latem 2006 roku w Izraelu, kiedy to ze względu na wojnę na Bliskim Wschodzie ruch turystyczny niemal zamarł. Niemal, bo jednak cześć wycieczek przyjeżdżała, w tym moje. Korzystaliśmy wtedy z łatwiejszego dostępu do zazwyczaj obleganych miejsc, wygodnie i bez kolejek zwiedzając najważniejsze obiekty z Jerozolimą i Betlejem na czele.

Bez wpływu na turystykę nie pozostała też sytuacja na Ukrainie. W 2014 roku ludzie rezygnowali z wyjazdów do Gruzji i Armenii „bo obok jest wojna”. Trzeba było wyjaśniać, tłumaczyć, uspokajać, pisać artykuły (zobacz np. Bezpieczne wycieczki do Gruzji i Armenii). Wtedy też, na kilka lat zrezygnowaliśmy z łączenia wycieczki do Mołdawii z Odessą.

Na przestrzeni dwudziestu lat bywało różnie. Rozwojowi turystyki opartemu na zaufaniu klientów nie sprzyjała fala bankructw biur podróży, w tym tych największych i najbardziej znanych, z Orbisem i Triadą na czele (zobacz: Dlaczego upadł Orbis Travel). Ponadto Polacy na tyle korzystali z różnych form zorganizowanego wypoczynku, na ile pozwalały im domowe budżety oraz poczucie komfortu finansowego, a z tamtych czasów pamiętamy, że szliśmy od kryzysu, do kryzysu, cały czas mając nadzieję, ze kiedyś będzie lepiej.

To „lepiej” zaczęło się w końcu realizować. Przez kilka ostatnich lat, mieliśmy w turystyce sytuację, jakiej nigdy wcześniej nie było. Dominował optymizm i chęć wydawania pieniędzy, rynek korzystał z zasobność portfeli Polaków. Nie narzekała też turystyka przyjazdowa, bijąc kolejne rekordy.

Rosła światowa turystyka, nawet o 7 proc. rocznie. Nie nadążano z budową niezbędnej infrastruktury, w tym m.in. lotnisk. W bardziej popularnych miejscach hotele trzeba było rezerwować z dużym, nawet rocznym wyprzedzeniem. Liniom lotniczym brakowała maszyn.

W dobie tego, z czym się dziś mierzymy, paradoksalnym wydaje się, że jeszcze kilka miesięcy temu miasta i regiony tworzyły programy ograniczania zbyt mocno rozwiniętego ruchu turystycznego. Na nadmiar turystów cierpiała m.in. Wenecja. Modne stawało się ograniczanie podróży lotniczych (zobacz artykuł: Wstyd z latania). Dziś brzmi to wręcz niewiarygodnie. Opustoszałe Włochy liczą straty, a z nią niemal cały świat, od największych linii lotniczych, przez hotele, po pilotów wycieczek i przewodników turystycznych.

To prawda, takiej sytuacji jeszcze nie było, co gorsza, nie wiadomo, jak będzie się rozwijać, ale nie jest to pierwszy poważny kryzys. Poprzednie czegoś nas nauczyły, niektórzy wyciągnęli wnioski zmieniając modele biznesowe, dostosowując się do nowych czasów. Ten też powinien przynieść jakąś naukę. Może będzie na przykład katalizatorem do powołania dodatkowego mechanizmu asekuracji w postaci czegoś w rodzaju towarzystwa ubezpieczeń wzajemnych. Działającego na zasadzie dobrowolnego zrzeszenia i składek gromadzonych na wypadek „nadzwyczajnych okoliczności”. Taki fundusz mógłby być również partnerem do rozmów z rządem w sytuacji podobnej do tego, z czym mamy do czynienia obecnie. Ewentualne dotacje z budżetu państwa również mogłyby iść za jego pośrednictwem.

Dziś dowiedzieliśmy się o zamknięciu na dwa tygodnie szkół, uczelni, kin, itp. Być może pomysł, żeby  „wszystko zamknąć” ma sens. Gdyby tak na cały marzec zawiesić ruch turystyczny i anulować wszystkie wycieczki, a jakiekolwiek podróże ograniczyć do minimum… Nie wiem, jak z medycznego punktu widzenia, ale z perspektywy branży turystycznej mogłoby to być jakieś rozwiązanie. Tracimy jeden miesiąc, koszty oczywiście będą, ale jeśli od kwietnia zaczniemy pracować, a w maju ruszymy pełną parą, to wyjdziemy na prostą. Gorzej, gdy problem będzie ciągnął się miesiącami, aż do lata, wtedy straty będą trudne do odrobienia, odczują je klienci oraz cała gospodarka.

Zobacz też: Koronawirus, ustawa o imprezach turystycznych a rezygnacja z wycieczki.

 

Po sezonie

Najbardziej intensywna część roku ma się ku końcowi. Za mną sporo wycieczek. Tych zorganizowanych i tych, które sam poprowadziłem jako pilot i przewodnik. Pracy było tak dużo, że jakoś zapomniałem o blogu. Co nie znaczy, że w ogóle nie powstawały teksty. Kilka pojawiło się w innych miejscach. Ostatnio krótka relacja ze święta wina w Mołdawii, chwilę wcześniej artykuł o Erywaniu. We wrześniu pisałem o Bajkale oraz o ważnej dla wszystkich zainteresowanych Kaukazem książce, czyli o wydanej właśnie „Ali i Nino”.

Bajkał, wyspa Olchon, wrzesień 2017 r.

Bajkał, wyspa Olchon, wrzesień 2017 r.

Czas jednak wrócić do bloga, na którym przez lata działo się najwięcej. Prowadzę go od siedmiu lat. Kawał czasu, dużo tekstów. Niektóre z nich lądowały na stronie głównej Onetu. Dzięki temu poszerzyłem grono znajomych, zrobiłem kilka fajnych rzeczy. Mam więc spory sentyment, ale też chęć, by miejsce żyło i przyciągało czytelników.

Jaki to był sezon? Jak zwykle w naszym biurze, z wielkim udziałem Gruzji – wiele grup, różne programy, na zamówienie, szyte na miarę, firmowe… Sporo też Armenii i Mołdawii. Gorąco polecam te dwa kraje! Ciągle jakoś są niedoceniane, niezbyt popularne, mimo oczywistych atutów. Hitem tego roku okazał się Uzbekistan i wygląda na to, że dalej tak będzie, na weekend majowy przyszłego roku nie mamy już wolnych miejsc! A jeśli można coś przewidywać, to wygląda na to, że będzie to również rok Albanii, tak wielkie jest zainteresowanie tym krajem. Nasze klasyczne, jak najbardziej godne polecenia wycieczki, to również Iran, Chiny i Etiopia. Od kilku lat widzimy wzmożone zainteresowanie Białorusią, tak, jakby Polacy nagle uzmysłowili sobie, że na wycieczki można również tam. Swoją drogą naprawdę warto! Propozycji jest oczywiście więcej, w tym cieszący się uznaniem turystów Bajkał. Pełna oferta jak zwykle na stronie internetowej Krzysztof Matys Travel.

Święto wina w Kiszyniowie, 7 października 2017 r.

Święto wina w Kiszyniowie, 7 października 2017 r.

Organizujemy też coraz więcej wycieczek, integracji i imprez firmowych na Podlasiu. To region Polski do tej pory słabo eksplorowany, mamy więc duże pole do popisu. Zainteresowanych zapraszamy! Czeka piękna przyroda, tradycje wielu kultur i religii, wyśmienita i oryginalna kuchnia oraz bardzo życzliwi ludzie. Kto był, ten wie. Kto nie był, musi spróbować! (Artykuł o turystycznych atrakcjach Polski Wschodniej). Kilkudniowy pobyt na Podlasiu lub Suwalszczyźnie można połączyć z wypadem na Białoruś lub Litwę. (Tu znajduje się przykładowy program: Suwalszczyzna i Litwa). Już teraz zapraszamy też na Sylwestra juliańskiego (13 stycznia!). To wyjątkowa okazja, żeby witać nowy rok po raz drugi!

Kolejne artykuły już wkrótce. Miłej lektury!

Turystyczny Fundusz Gwarancyjny z perspektywy biura podróży

Chcieliśmy to mamy. Tak można podsumować stan, w którym się znaleźliśmy. Od lat pomysł utworzenia Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego wspierała część branżowych środowisk, z Polską Izbą Turystyki na czele. Tyle, że teraz, kiedy po latach starań idea wchodzi w życie, jakoś nie widzę entuzjazmu. Branża nie odtrąbiła sukcesu. Dlaczego? Powód jest prosty. TFG będzie utrapieniem dla biur podróży.

Jak zawsze w tego typu przypadkach kłopotliwa jest biurokracja. Organizatorzy imprez turystycznych będą musieli składać miesięczne raporty zawierające wykaz zawartych umów, z tak szczegółowymi danymi jak: termin zawarcia umowy, termin imprezy turystycznej, liczbę osób, cenę, miejsce wykonania umowy, rodzaj środka transportu, terminy i wysokość dokonanych wpłat, termin i wysokość zwrotu wpłat w przypadku rozwiązania umowy.

Czy dzięki TFG Polacy chętniej wrócą do Tunezji, Egiptu i Turcji?

Czy dzięki TFG Polacy chętniej wrócą do Tunezji, Egiptu i Turcji?

Wypełnienie tego obowiązku wymaga dodatkowej pracy, co wiąże się ze wzrostem kosztów działalności biura. I wydaje się, że właśnie ten aspekt touroperatorzy odczują najbardziej. Jak zwykle w tego typu przypadkach, trudniej będą miały małe biura, które nie zawsze mogą pozwolić sobie na zwiększenie zatrudnienia.

Mniej doskwierać będzie składka na fundusz. Organizatorzy turystyki muszą odprowadzić opłatę naliczaną od każdego turysty. Kwotę kilku czy kilkunastu złotych biura podróży przerzucą oczywiście na klientów i tak naprawdę, w sensie finansowym, to klienci stworzą ten fundusz.

Przepisy dotyczące Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego wchodzą etapami, zaczynając od dziś. Najważniejszy dla biur podróży moment nastąpi 26 listopada, ponieważ od tego dnia każdy touroperator będzie musiał prowadzić szczegółową ewidencję. Pierwsze sprawozdanie do funduszu organizatorzy imprez turystycznych przekażą w grudniu, za listopad właśnie.

Jaki jest cel funduszu?

W idei powołania funduszu chodzi o pełne zabezpieczenie interesów klientów biur podróży. Każdy legalnie działający touroperator posiada gwarancję ubezpieczeniową (względnie gwarancję bankową), która na wypadek bankructwa biura podróży ma pokryć ewentualne roszczenia (ściągnięcie turystów z zagranicy oraz zwrot wpłaconych należności). Tyle, że dotychczas pieniędzy z gwarancji zazwyczaj nie wystarczało. Dlatego zdecydowano się na wprowadzenie dodatkowego filaru zabezpieczeń. Touroperatorzy przekazując do funduszu składki stworzą pulę pieniędzy, z której – na wypadek bankructwa jednego z biur – mają być pokryte roszczenia. Wszystkie! Zgodnie z tym klient, który opłacił wycieczkę, a nie zdążył wyjechać, bo w międzyczasie biuro ogłosiło upadłość, odzyska pełną kwotę.

Przewidywane skutki

Co do zasady, postulat, by klient był w pełni zabezpieczony wydaje się słuszny. Tyle, że tego typu rozwiązanie może stworzyć oczywiste zagrożenia. Wśród nich najbardziej niebezpiecznym wydaje się zmiana nastawienia klientów. Po serii bankructw sprzed kilku lat rynek ustabilizował się, a turyści zrozumieli, że do wyboru oferty podchodzić należy ostrożnie, biorąc pod uwagę nie tylko atrakcyjną  cenę, ale też dane dotyczące kondycji biura oraz opinie o nim. Takie zachowania premiują przedsiębiorstwa pewne, stabilne i zasługujące na zaufanie. Istnieje uzasadniona obawa, że na skutek działania funduszu może się to zmienić. Klienci posiadając gwarancję pełnych zwrotów poniesionych opłat nie będą już tak ostrożni. W naturalny sposób pojawi się przestrzeń dla przedsiębiorców skłonnych do większego ryzyka, mniej doświadczonych lub zwyczajnych oszustów, liczących na łatwe ściągnięcie pieniędzy z rynku. Sądzę, że jest duże prawdopodobieństwo pojawienia się biur oferujących produkt na granicy kosztów. Wszystko według zasady, że może się uda. A jak nie, to TFG pokryje straty. Pisałem o tym już cztery lata temu w artykule Fundusz Gwarancyjny.

Negatywnych skutków może być więcej. Tego typu rozwiązanie działa na korzyść turystyki wyjazdowej i wspiera przede wszystkim biura zajmujące się masową turystyką czarterową, bo to właśnie do nich w wyniku działania funduszu, klienci nabiorą większego zaufania. W praktyce oznaczać to może, że więcej Polaków wyjedzie na urlop za granicę i mniej pieniędzy zostanie u nas w kraju. Po świetnych tegorocznych wakacjach za rok może być już gorzej.

Niestety, wzmocni to dodatkowo szarą strefę. Już teraz osoby lub instytucje organizujące wycieczki nielegalnie, z pominięciem ustawy o usługach turystycznych, mają przewagę. Wykazują niższe koszty, nie ponoszą opłat związanych chociażby z gwarancją ubezpieczeniową i nie podlegają kontroli, bo ta skupia się wyłącznie na biurach zarejestrowanych. Teraz dysproporcja jeszcze się powiększy. Szara strefa nie będzie odprowadzać składek na TFG oraz uniknie obowiązku kłopotliwej biurokracji z tym związanej.

Jakieś plusy?

Charakter Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego powoduje, że trudno przesądzić jakie skutki wywoła jego wprowadzenie. W założeniu Polskiej Izby Turystyki, od lat lobbującej na rzecz pełnego zabezpieczenia klientów ma to spowodować większe zaufanie do biur podróży, owocujące wzrostem sprzedaży. Czy tak się stanie? Zobaczymy.  Równocześnie może pojawić się efekt psucia rynku przez touroperatorów, którzy uznają, że najlepszą metodą marketingową jest przedstawienie oferty najtańszej. Nabiorą się na to w pierwszym rzędzie klienci uznający TFG za czynnik znoszący wszelkie ryzyko.

Wycieczki dla koneserów

Ile gwiazdek, tyle szczęścia

Za chwilę pełną parą ruszy wakacyjny sezon. A wraz z nim faza na poszukiwanie „najlepszych ofert”. Klienci wezmą udział w intensywnym objeździe biur podróży. Od jednego do drugiego. Istne tour de oferta. W nadziei, że może w tym kolejnym mają coś bardziej atrakcyjnego. Raczej nie mają. W Polsce jest mnóstwo biur agencyjnych, tzn. takich, które są wyłącznie sklepami. Sprzedają produkty touroperatorów, głównie tych największych, powszechnie znanych, takich jak Itaka czy Rainbow. W ofercie prawie wszyscy mają te same produkty, identyczne wycieczki i wakacje. Co więcej, ceny też jednakowe, ponieważ agenci nie mogą udzielać rabatów. Zabraniają tego umowy z organizatorami. Za złamanie tych warunków grożą kary finansowe oraz zerwanie współpracy. Do tego agenci, w olbrzymiej większości, pracują na tym samym systemie informatycznym. Jest to program MerlinX, który porównuje oferty olbrzymiej większości polskich touroperatorów. Dlatego bieganie od agenta do agenta nie ma sensu.

Taka promocja

Taka promocja

Czym zatem mogą różnić się sklepy z wakacjami? Jakością obsługi, umiejętnościami kontaktu z klientem i wiedzą na temat krajów i hoteli. Dobry agent dobrze doradzi.

Właściwie to siadłem do pisania tego tekstu z inną myślą. Chodzi o kwestię postawioną w tytule postu. Od jakiegoś czasu fenomen poszukiwania „najlepszych ofert” zajmuje mnie na tyle, że wszedł w obręb dociekań natury niemal filozoficznej.

Mamy oto cały segment turystyki, w którym wybieramy i kupujemy szczęście. A przynajmniej jego obietnicę. Trzy gwiazdki – małe szczęście, pięć gwiazdek – wielkie szczęście. W równaniu tym są jeszcze fazy przejściowe, niepewności, odcienie, większe lub mniejsze przechylenia w jedną lub drugą stronę. I duża porcja stresu. Bo przecież, jeśli płacimy za coś tak istotnego jak szczęście, to wybieramy bardzo starannie, z uwagą, żeby to było szczęście możliwie największe. Są klienci, którzy podchodzą do wyboru wakacji, jak do kupna domu czy innej inwestycji na całe życie. Śmiertelnie poważnie.

Stać nas na pięć gwiazdek. Zatem przeprowadzamy casting wśród hoteli. Oceniamy co tylko się da. Nie tylko położenie, plażę, basen i jedzenie. Co jeszcze? W jakich godzinach jest all inclusive, jak duże są pokoje, jaki wystrój łazienek, jakie kanały w TV, animacje… Ostatnio jeden z klientów przyniósł kilkustronicowy elaborat w formie tabeli, w której według wykreślonych przez niego kryteriów pogrupowane były hotele. Ile czasu mu to zajęło? Kilka godzin. Po co? Taka forma rozrywki? Może.

Ale chyba bardziej prawdopodobny jest strach. Tyle, że nie przed skandalicznie słabym hotelem, paskudnym jedzeniem i zmarnowanymi wakacjami. Nie! Raczej obawa, że nasz sen o szczęściu się nie spełni. To byłoby zbyt bolesne. To ten specyficzny strach motywuje nas do poszukiwań. Do wędrówki od biura do biura i sprawdzania wszystkiego w internecie.

W takiej konstrukcji hotel nie jest miejscem, w którym mamy odpocząć po dniu pełnym wrażeń wynikłych z pobytu w kraju o ciekawej kulturze i historii. Nie jest jednym z elementów infrastruktury, której potrzebujemy do odbycia podróży (jak samolot, autokar, walizka i ubezpieczenie turystyczne). Nie jest środkiem prowadzącym do celu. Jest celem samym w sobie! Oto hotel stał się fetyszem. Obrazem szczęścia, synonimem realizacji, prestiżu i znaczenia.

Świadomie wybieram inną turystykę. Aktywną, kulturową, z jakimiś aspiracjami. Sensem podróży jest poznanie. Czegoś więcej niż hotelowy basen.

Jutro ruszam do Albanii.

 

Jak założyć biuro podróży?

Jak założyć agencję turystyczną? Co trzeba zrobić, żeby zostać touroperatorem? W ciągu kilku tygodni otrzymałem wiele pytań z tego zakresu. Jakaś kumulacja! Ludzie chcą otwierać biura podróży. Głównie agencyjne. Czyżby szykował się wysyp nowych podmiotów? Może to znak, że sytuacja w turystyce gwałtownie uległa poprawie? Według zasady, która mówi, że kiedy nastroje idą w górę, to otwierane są kolejne firmy.

biuro_podrozy

Biuro agencyjne

W tych pytaniach jest wszystko, od kwestii zupełnie podstawowych po szczegółowe rozwiązania. Dzwonią różne osoby. Urzędnicy i nauczyciele, którzy maja już dość tej pracy i myślą o czymś na własny rachunek. Albo bezrobotni i młodzi absolwenci zamierzający skorzystać z różnych aktywizujących programów i dotacji… Jest też trochę osób, które kiedyś miały coś wspólnego z turystyką, później odeszły z branży, a teraz chcą wrócić. Zmieniło się jednak tyle, że powrót wcale nie jest łatwy.

Potrzebują wiedzy, konkretnych umiejętności oraz kogoś w rodzaju przewodnika po zakamarkach uwarunkowań prawnych i biznesowych.

W ciągu kilku ostatnich lat szczególnego znaczenia nabrały regulacje dotyczące ochrony konsumentów. Działalność UOKiK i wysokie kary za niewłaściwie sformułowane umowy i warunki uczestnictwa (klauzule niedozwolone) wymuszają wysoką świadomość warunków prawnych wśród właścicieli i pracowników biur podróży. Dlatego też kwestie te znalazły się nawet w podstawowych szkoleniach branży turystycznej.

Teoretycznie łatwiej jest otworzyć biuro agencyjne. Czyli takie, które sprzedaje imprezy organizowane przez inne podmioty. Jest to po prostu sklep z podróżami i przy jego uruchomieniu nie są wymagane żadne koncesje, zezwolenia czy ubezpieczenia. Wystarczy założyć działalność gospodarczą. Inwestycje też nie są wielkie: wynajęcie lokalu, biurko, komputer, kasa fiskalna… Myliłby się jednak ktoś sądząc, że sprawa jest aż tak prosta! Trzeba mieć jeszcze klientów – to oczywiste i akurat o tym osoby zamierzające otworzyć agencję pamiętają. Natomiast często nie zdają sobie sprawy, że mogą zderzyć się z niemożnością zbudowaniem oferty. Trzeba mieć co sprzedawać, należy podpisać umowy z organizatorami wycieczek i w ich imieniu oferować je klientom. Tyle, że spora cześć touroperatorów wcale nie chce podpisywać nowych umów! Mają już wystarczającą ilość agentów i nie chcą się rozdrabniać. Przede wszystkim dotyczy to biur najlepiej znanych, takich jak Itaka, Neckermann, TUI i Rainbow. To trudność numer jeden. Jak ją pokonać? Wiele zależy od lokalizacji powstającego biura – ważne żeby nie było blisko do salonu firmowego touroperatora lub jego najlepszych agentów. Jest też kilka innych czynników, o których warto rozmawiać już w konkretnych przypadkach, ponieważ są to sprawy uzależnione od indywidualnych czynników.

Jak zostać touroperatorem, czyli biurem z prawem organizowania imprez turystycznych? Trochę trudniej niż w przypadku biura agencyjnego. Na szczęście nie ma już wymogów związanych z wykształceniem i doświadczeniem zawodowym. Organizatorem wycieczek może być każdy podmiot gospodarczy, który spełni dwa warunki:

a)      trzeba wykupić gwarancję ubezpieczeniową (ewentualnie gwarancję bankową lub rachunek powierniczy);

b)      na podstawie tej gwarancji uzyskać wpis do rejestru organizatorów – formalności tej dopełniamy w Urzędzie Marszałkowskim właściwym dla siedziby biura.

Nie ma więc już żadnych koncesji. Jest ustawowy wymóg uzyskania wpisu rejestrze organizatorów turystyki i pośredników turystycznych.

Problemy możemy napotkać starając się o gwarancję ubezpieczeniową. Wiosną zeszłego roku branża została zaskoczona rozporządzeniem ministra finansów w sprawie gwarancji ubezpieczeniowych. Wprowadzone zostało z tylko dwutygodniowym vacatio legis i to pokrywającym się z weekendem majowym. W trudnej sytuacji znalazły się biura, które właśnie odnawiały gwarancję – musiały ekspresowo renegocjować umowy z towarzystwami ubezpieczeniowymi (ale jak tego dokonać w dni wolne od pracy?!). Kwestię tę szeroko relacjonowały specjalistyczne media.

Rozporządzenie to najbardziej uderzyło w podmioty dopiero powstające. W myśl nowych przepisów biura podróży, które rozpoczynają swoją działalność i zamierzają organizować imprezy turystyczne z przeznaczeniem na wszystkie kraje świata, muszą wykupić gwarancję na sumę 90 tysięcy euro! (w przypadku biur, które będą wykorzystywać loty czarterowe gwarancja wynosi aż 250 tysięcy euro). Tak wysoka kwota wydaje się sumą zaporową, szczególnie w przypadku małych podmiotów. Tym bardziej, że progi te obowiązują aż przez pierwsze dwa lata działalności biura. Chciałbym wiedzieć ile osób właśnie ten wymóg zniechęcił do zarejestrowania legalnie działającego podmiotu. Część z nich działa w szarej strefie, organizując wycieczki pod przykrywką pielgrzymek, szkoleń, konferencji czy innych wyjazdów specjalistycznych.

Dla biur już istniejących wymogi te z reguły nie stanowią problemu. Od lat współpracujemy z towarzystwami ubezpieczeniowymi, znają nas i oferują dobre warunki wykupu gwarancji. Co innego nowe firmy, na dorobku, bez historii i bez kapitałowych zabezpieczeń.

O ile tak wysoka kwota zasadna jest w przypadku biur uprawiających turystykę czarterową  (ze względu na wysokie ryzyko jakie towarzyszy tej branży) o tyle nie rozumiem sensu zapór ustawionych innym biurom (nie generują wysokiego ryzyka; wszystkie głośne upadki biur dotyczyły turystyki czarterowej).

Ca zatem może zrobić osoba, która chce rozpocząć działalność touroperatora, ale ze względów finansowych nie da rady spełnić tych wymogów? Pewnym sposobem jest zawężenie działalności do Europy (50 tys. euro – jeśli nie ma czarterów) lub tylko Polski i krajów ościennych (7,5 tys. euro). Po to, by z czasem rozszerzyć ją na cały świat. Jest to jakaś metoda, tyle, że w tym przypadku przez 2 lata trzeba składać hołd urzędniczym fantazjom. Taki los przedsiębiorcy. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. I jak już się to wszystko spełni, to można zacząć myśleć o zdobywaniu klientów i zarabianiu pieniędzy. Powodzenia!

Szkolenie: Zostań właścicielem biura podróży

Turystyka w 2013 roku

W 2012 przekaz medialny zdominowany został przez kwestie związane z bankructwami biur podróży. Jednak ważnych spraw uzbierało się więcej. Niektóre z nich będą współdecydować o kondycji branży w roku 2013.

Do słabych nastrojów w turystyce już się przyzwyczailiśmy. Trwają od kilku lat. Nieciekawy obraz polskiej turystyki namalowała branża czarterowa. Jej kondycja decyduje o wizerunku wszystkich biur podróży, również tych, które z czarterami i masowym wypoczynkiem nie mają nic wspólnego.

Rok 2012 do łatwych nie należał. Zresztą kłopoty zaczęły się wcześniej. Chwilowa, dobra koniunktura trwająca w okolicach 2008 r. przegrzała rynek. Masowi touroperatorzy na wyścigi rezerwowali hotele i samoloty w przekonaniu, że sprzeda się wszystko, byle tylko mieć co sprzedawać. W efekcie, przy przewadze podaży nad popytem, sporą część oferty przehandlowano poniżej kosztów (słynne last minute). W ten sposób zepsuto również rynek. Klienci stracili zaufanie do ofert typu first minute, do ostatniej chwili czekając na lasty. A co najważniejsze, uwierzyli w wakacje typu: 5*, all inclusive za 1500 zł. Rynek zaczął przypominać ruletkę. Sytuację wzmocniły wydarzenia w Egipcie i Tunezji oraz nadciągający ogólnoświatowy kryzys.

Dlatego też wszystko to, co wydarzyło się w minionym roku nie mogło być zaskoczeniem. W grudniu 2011 pisałem, że sytuacja jest zła i należy się spodziewać upadków touroperatorów z branży czarterowej („Turystyka 2012”).

Jak to się ma do tego, co nas czeka? Jaki będzie rok 2013?

Touroperatorzy kontra agenci

Dla branży czarterowej, a za tym i dla turystów myślących o wypoczynku na ciepłych plażach, duże znaczenie będzie miał konflikt pomiędzy organizatorami a agentami. Symptomy cichej wojny dało się odczuć już wcześniej, ale przepychanka na dobre rozpoczęła się w minionym roku. Część touroperatorów chce podnieść rentowność kosztem biur agencyjnych, ograniczając ich rolę w systemie sprzedaży. Warunki finansowe, w których działają agenci są coraz gorsze. Niektórzy z nich będą mieli trudności by się utrzymać.

Łatwo to już było

Kryzys inspiruje do działań, do poszukiwań nowych rozwiązań. Agentom źle układa się współpraca z największymi organizatorami i część z nich zapewne przeniesie swoją sympatię na małe, również niszowe biura. A ten segment turystyki będzie się rozwijał. Biura butikowe, wycieczki w małych grupach, najlepsi piloci, rejsy, wycieczki na zamówienie… Warto też pomyśleć o wypoczynku w Polsce. Zamiast leżakowania na plażach Egiptu, może coś ciekawszego na Podlasiu! Branżę czeka wiele zmian. Biura agencyjne mniej będą miały masowej, prostej sprzedaży. Trzeba będzie starać się zaproponować klientom coś oryginalnego, ciekawego i bezpiecznego. W turystyce zaczął się czas alternatyw.

Ustawa, gwarancje i piloci

Spektakularne bankructwa jakie miały miejsce latem zeszłego roku, wymusiły reakcję Ministerstwa Sportu (i Turystki). Tematem nr jeden była kwestia pełnych zabezpieczeń klientów biur podróży. Stąd pomysł ze słynnym już funduszem gwarancyjnym. Z całą pewnością, wątek ten będzie kontynuowany w roku bieżącym. Tak samo jak konieczność poprawienia ustawy o usługach turystycznych. Wiceminister Katarzyna Sobierajska w końcu przyznała, że obowiązująca ustawa ma wiele błędów i należy ją zmienić. Po silnych i wzbudzających sporo emocji dyskusjach na temat deregulacji zawodów rzecz nabrała konkretnego kształtu. Wiele wskazuje na to, że już wiosną tego roku zniesione zostaną licencje pilotów wycieczek i przewodników turystycznych (o deregulacji czytaj: „Odpowiedzialność ministerstwa”).

Rok 2013 wcale nie musi być zły! Wręcz odwrotnie. Dla tych firm, które zrobią krok we właściwym kierunku może być szansą na rozwój. Mniejszy ruch w biurach to nie tylko efekt rosnącego strachu przed skutkami kryzysu. To także zmiana preferencji wśród części klientów. Trzeba zaproponować im coś nowego.

Wycieczka do Gruzji i Armenii – 12 dni pięknej przygody! Góry, wyśmienita kuchnia, wino i wyjątkowe zabytki. Kameralna grupa i bardzo dobry pilot-przewodnik. Wycieczka dla koneserów. Polecam!

Bankructwa biur podróży

W kapitalizmie bankructwa się zdarzają. To normalne. Ale zlikwidować działalność można na kilka sposobów. Warto to zrobić tak, żeby nie pozostawić jak najgorszego wrażenia. Nie potrafią tego właściciele upadających właśnie biur podróży. Ich „dokonania” obciążają całą branżę. I chyba nadszedł czas, żeby branża powiedziała jasno i wyraźnie: z takimi „specjalistami” nie chcemy mieć nic wspólnego!

 

Wczoraj upadło biuro Summerelse. Dziś pojawiło się oświadczenie. O ile wiem, to nie zostało podpisane konkretnym nazwiskiem, a szkoda. Ktoś mógłby wziąć odpowiedzialność za rzucone tam słowa. Szczególnie mocno chodzi mi o jedno zdanie: Dodatkowo niektórzy Agenci biura nie regulowali terminowo zobowiązań.

 

To jest styl i klasa! Zamknąć biuro, zostawić turystów w tarapatach, narobić problemów całej branży i jeszcze obciążyć winą swoich partnerów! Niezgodnie z prawdą, zresztą.

 

Summerelse, śladem innych touroperatorów czarterowych, zmienił zasady współpracy z agentami. Biuro agencyjne po podpisaniu umowy z klientem w imieniu Summerelsa nie mogło brać od turystów żadnych pieniędzy. Klienci sami, na podstawie umowy, mieli przesyłać całą należność za wycieczkę bezpośrednio do organizatora. Jakich więc zobowiązań, zdaniem Summerelsa, nie regulowali agenci?!

 

Rzecz się ma dokładnie odwrotnie. To Summerelse od jakiegoś już czasu zalegał z wypłatami prowizji dla biur agencyjnych!

 

Dzięki fatalnym posunięciom garstki ludzi wszyscy w Polsce poznali takie nazwy jak Sky Club, Alba Tour, Atena Travel… Czym błysnęły te biura? Stylem! Można przecież zakończyć działalność przez zwykłe wygaszenie. Ogłasza się zamknięcie biura z dużym wyprzedzeniem, przestaje się przyjmować zapisy i działa się tylko do czasu obsłużenia ostatnich, zakontraktowanych wcześniej klientów. Nie zostawia się wtedy turystów na lodzie. W ten sposób, po cichu i bez wyrządzania krzywdzenia komukolwiek, byt na polskim rynku zakończył chociażby Jet Touristic. A wcześniej duże, znane biuro Pegas Touristik Poland.

 

Gdyby właściciele Triady (i Sky Clubu jednocześnie) w porę podjęli rozsądną decyzję o zamknięciu nierentownej Triady, to dziś zostałby im chociaż dochodowa  spółka-córka, czyli Sky Club. A tak, próbowali sztuczek, chcieli być sprytniejsi od innych i w efekcie stracili wszystko. Nie tylko oba biura, ale też dobre imię.

 

Jeśli właściciel touroperatora do godz. 18.00 przyjmuje wpłaty za wycieczki, a o godz. 19.00 ogłasza upadłość, to jest to działalność polegająca na wyłudzaniu pieniędzy. I szkoda, że polskie prawo nie traktuje tego w ten sposób.

 

Ministerstwo Sportu (i Turystyki – ale kto pamięta o tym dodatku!) zostało wyrwane z uśpienia i urodziło pomysł: Turystyczny Fundusz Gwarancyjny. W niczym on jednak nie pomoże. Jeśli powstanie, to tylko uspokoi klientów i tym samym uśpi ich czujność. To stworzy jeszcze lepszy klimat dla tych, którzy chcą nagle i niespodziewanie zwinąć się z rynku z pieniędzmi turystów. Ale o tym już pisałem >>>
 

Środków zaradczych trzeba szukać gdzieś indziej. O tym też już trochę było na tym blogu. Może warto też zastanowić się nad ograniczeniami w przyjmowaniu pieniędzy z tak dużym wyprzedzeniem. Niektórzy touroperatorzy czarterowi chcą otrzymać pełną zapłatę za wycieczkę już na 30 dni przed rozpoczęciem imprezy. W jakim celu aż tak wcześnie?! Nie jest tajemnicą, że touroperatorzy o tym profilu, z bieżących wpłat klientów, finansują wycieczki znacznie wcześniej zapisanych turystów. Tworzy się w ten sposób piramida finansowa, która wcześniej czy później, musi runąć.

 

Oto pełen tekst oświadczenia biura Summerelse.

 

Szanowni Państwo,

Z ogromnym żalem pragniemy poinformować, że dn. 9 sierpnia 2012 r. zostaliśmy zmuszeni do zawieszenia działalności operacyjnej i złożyliśmy do Mazowieckiego Urzędu Marszałkowskiego pismo o utracie płynności finansowej. Od dn. 10 sierpnia 2012 r. wszystkie loty zostają zawieszone, a planowane operacje nie odbędą się. Bezpośrednią przyczyną było wycofanie się jednego z inwestorów, właściciela sieci hotelowej w Egipcie, który zaledwie kilka tygodni wcześniej deklarował wniesienie do spółki dużego kapitału. Zbiegło się to z upadkiem linii OLT w którym Summerelse miało zakontraktowane miejsca. Dodatkowo niektórzy Agenci biura nie regulowali terminowo zobowiązań.

Zespół Summerelse jednocześnie serdecznie dziękuje za 2-letnią współpracę.

W sprawie szczegółów powrotu klientów do Polski prosimy o kontakt z Mazowieckim Urzędem Marszałkowskim: tel. (22) 59 79 544.

 

Premier o turystyce

No to chyba premier Tusk wywoła niezłą burzę w naszym środowisku. Oto jego słowa (cytuję za „Rzeczpospolitą”):

Powiem brutalnie: ja się o wiele bardziej przejmuję losem turystów niż biur turystycznych. Biura turystyczne same w sobie to nie jest branża, od losu której zależy polska gospodarka czy losy polskiego podatnika.

Może przydałby mu się minister, który wiedziałby, że turystyka to jedna z ważniejszych gałęzi gospodarki dzisiejszego świata. W 2020 r. prognozowane wpływy z samej tylko turystyki zagranicznej sięgną 2 bilionów USD! Europa ma mieć aż 46 proc. udział w rynku! Ile będzie miała Polska?

U nas temat ten traktowany jest po macoszemu. Brakuje profesjonalizmu, wizji rozwoju i przede wszystkim decyzji, że jako kraj chcemy mocno zaistnieć na turystycznej mapie świata.

Dlaczego resort turystyki doczepiony został do Ministerstwa Sportu, a nie do Ministerstwa Rolnictwa na przykład? Pasowałby dokładnie tak samo! Więcej na ten temat tu >>>

Słowa premiera napawają mnie obawą, że przy okazji „robienia porządków” w obszarze biur zajmujących się masowym wysyłaniem klientów do Egiptu, Grecji i Turcji, ucierpią też inne gałęzie polskiej turystyki. A przecież powinno być dokładnie odwrotnie! Szczególnie sektor zajmujący się turystyką krajową wymaga wsparcia ze strony państwa. Byłoby to w interesie polskiej gospodarki.

Diagnoza obecnej sytuacji jest następująca:

1)      Problemy mają biura zajmujące się wyjazdową turystyką czarterową.

2)      Wynika to z niskiej rentowności i warunków panujących na rynku, w tym m.in. z nierealnych oczekiwań klientów traktujących ceny last minute jako coś standardowego. Do tego dochodzą nie do końca przemyślane regulacje prawne i dziurawy system nadzoru.

3)      Rzeczywiście ten sektor branży nie generuje specjalnie dużych dochodów do budżetu państwa. W przeciwieństwie do turystyki krajowej. I to w nią warto inwestować. Po pierwsze, w segment turystyki przyjazdowej (pomoc dla biur ściągających do nas turystów), po drugie w poszerzenie rynku lokalnego, czyli uruchomienie mechanizmów, które spowodują, że więcej osób będzie mogło skorzystać z wypoczynku w kraju, również poza ścisłym sezonem. I wreszcie, trzeba pomyśleć o kształtowaniu pożądanych postaw konsumenckich, gdzie wypoczynek niekoniecznie oznaczałby smażenie się na plaży w ramach formuły all inclusive.

 

Fundusz gwarancyjny

Ostatnie wydarzenia związane z upadkiem kolejnych biur podróży obudziły z letargu resort odpowiedzialny za turystykę. Przy okazji niektórzy dowiedzieli się, że w Polsce mamy przedziwną sytuację, w której olbrzymia i rozwojowa dziedzina gospodarki, sztucznie została doczepiona do Ministerstwa Sportu. Turystka ze sportem łączy się podobnie jak ze zdrowiem (turystyka medyczna) czy ze szkolnictwem (wyjazdy edukacyjne). Równie dobrze można by więc sprawy tego sektora powierzyć Ministerstwu Edukacji Narodowej, a nawet i podczepić pod resort rolnictwa, wszak jest coś takiego jak agroturystyka!

W sumie nieważne gdzie. Ważne, że pokazuje to, iż państwo polskie nie ma koncepcji na turystykę. Gdyby rządzący mieli świadomość ogromnych szans związanych z jej rozwojem, to zapewne potraktowaliby sprawę poważniej. W jakim celu przeniesiono sprawy turystyki z Ministerstwa Gospodarki do Sportu? Może warto się zastanowić czy nie byłoby zasadne utworzenie osobnego resortu turystyki? Taki krok pokazałby, że rząd traktuje sprawę poważnie i wiąże duże nadzieje z tym sektorem.

Dzisiejszy stan jest efektem długiej polskiej tradycji. Od odzyskania niepodległości w 1918 r., turystyka wędrowała z ministerstwa do ministerstwa aż 18 razy!

Kolejne bankructwa biur podróży, w wyniku których wiele tysięcy osób poniosło straty finansowe, dobitnie pokazały kilka faktów. Są to:

·        Błędy w regulacjach prawnych, zupełnie niedawno przeprowadzonych przez Ministerstwo Sportu i Turystyki. W trakcie procedowania zmian w ustawie o usługach turystycznych (2009 – 2010) zignorowano wiele postulatów płynących z branży, w tym propozycje Polskiej Izby Turystyki. W efekcie tego otrzymaliśmy wadliwą ustawę. Jeszcze gorzej rzecz wygląda z rozporządzeniami, które w niektórych obszarach wprowadziły kompletny bałagan. Przypadek Triady i Sky Clubu pokazał jak bardzo dziurawe jest prawo. W nowelizowanej ustawie nie przewidziano możliwości omijania wymogu gwarancji ubezpieczeniowych adekwatnych do rzeczywistego obrotu, w przypadku biur nowo powstających, łączenia firm oraz przejmowania klientów.

·        Słabość polskiego sektora turystyki czarterowej. Jest to szczególny segment branży, przez działalność na masową skalę, bardzo widoczny. Związany jest niestety również z dużym ryzykiem ekonomicznym i olbrzymią konkurencją cenową. W efekcie tego, jego rentowność jest bardzo niska. Za ostatnie trzy lata, wyliczona dla największych biur wynosi 1,3 proc.! To znacznie niżej niż zysk z obligacji! Kto zatem i po co prowadzi taką działalność, angażuje swój czas i pieniądze? Może warto bliżej przyjrzeć się temu zjawisku? W takiej sytuacji bankructwa należy traktować jako coś normalnego i nieuniknionego.

Lekarstwem na to, jak słyszymy w ciągu ostatnich dni, zdaniem Ministerstwa Sportu i Turystyki ma być utworzenie funduszu gwarancyjnego, który pokrywałby straty związane z upadkiem biur. W skrócie wyglądać ma to tak, że touroperatorzy składają się na taki fundusz i w wyniku tego powstaje awaryjna kwota, do użycia w przypadku kłopotów jednego z organizatorów. Jest to stary postulat części branży, wcześniej odrzucany przez ministerstwo. Pomysł niby dobry, ale… Koszty funduszu poniosą klienci ponieważ to oni zapłacą za to w cenie wycieczki. Wyobraźmy sobie, że takie zabezpieczenie już jest i pada duże biuro, tysiące turystów ponosi straty finansowe. Fundusz to pokryje. A za chwilę dowiadujemy się, że biuro upadło w niejasnych okolicznościach, ktoś wyprowadził pieniądze, itd. Czyli my wszyscy, i biura, i klienci, mamy składać się na koszty nieuczciwych, czynionych z rozmysłem działań.

Słyszałem dziś wypowiedź minister Muchy, w której zwraca uwagę, że fundusz dawałby „znacznie większą gwarancję klientom”, ale też wprowadzałby poczucie bezpieczeństwa dla biur. Oczywiście. Czyli, w zasadzie, stworzyć to może doskonały klimat do przekrętów. Klienci, jak już nabiorą zaufania, to będą kupować wszystko, nawet 5 gwiazdek all inclusive za 999 zł! Bo co tam, jest fundusz jakby co! Niektóre biura agencyjne będą sprzedawać jak leci, bo też jest zabezpieczenie, itd. Tylko dlaczego za to mają płacić firmy uczciwe oraz te, które rentowność mają znacznie wyższą niż 1 proc.?!

Rozwiązanie wydaje się możliwe dopiero wtedy, kiedy wyeliminuje się leżące u podstaw problemu przyczyny. Najpierw korekta stanu prawnego, usprawnienie nadzoru i refleksja nad priorytetami całej gospodarki turystycznej, a później można myśleć o funduszu. W przeciwnej sytuacji będzie to leczenie objawów, a nie przyczyn.

Trzeba jasno i wyraźnie powiedzieć. Mamy bałagan w polskiej turystyce! Od ministerstwa poczynając na zachowaniu klientów kończąc. Rynek dostał bzika na punkcie wypoczynku typu all inclusive i uwierzył w nierealne ceny. Sektor turystyki czarterowej nie jest zdrowy. Ostatnie bankructwa są tego efektem. Stan ten wymaga czegoś więcej niż szukanie prostych rozwiązań w postaci funduszu gwarancyjnego.

Więcej na temat kondycji turystyki czarterowej tu: Nic pewnego

Nic pewnego

Czy to biuro jest bezpieczne? – to najczęściej zadawane dziś pytanie. Klienci przychodzą, przecież to szczyt sezonu, wybierają wycieczki, kupują (a jakże!), ale bardzo chcieliby usłyszeć potwierdzenie typu – to biuro na pewno nie zbankrutuje. Ale nic z tego! Żaden agent nie ma mocy by udzielić takich gwarancji. Sądzę też, że po ostatnich doświadczeniach, nawet nie będzie próbował. Zbyt duże ryzyko.

 

Dla kogoś, kto analizuje branżę od dłuższego czasu, dzisiejszy stan nie jest żadnym zaskoczeniem. Wiadomo było, że tego typu biura będą bankrutować. I to właśnie w tym roku! Przypomnę tylko to, co napisałem już w grudniu:

 

Niezależnie od tego, co ogłaszają biura, ostatnie lata nie były łatwe, a najbliższy rok będzie jeszcze trudniejszy. Nie wszystkie czynniki da się przewidzieć i precyzyjnie określić, ale jedno na pewno wiadomo. Może to być bardzo ciężki rok! Owocujący w duże kłopoty finansowe, łącznie z plajtami. Całość: „Turystyka 2012”.
 

Bankructwa biur podróży wpisane są w logikę ich działania. Jak może być inaczej jeśli rentowność branży wynosi 1,3 proc.! A takie właśnie dane mamy za ostatnie trzy lata działalności największych polskich touroperatorów wyspecjalizowanych w turystyce czarterowej.

 

Może warto zadać jeszcze jedno pytanie. Kto i po co prowadzi przedsiębiorstwa o tak niskiej rentowności? Przecież lepszą inwestycją są obligacje. Bez ryzyka i bez wysiłku. Gdzie i z czego, w rzeczywistości czerpią dochód uzasadniający prowadzenie nierentownego biznesu? Trochę o tym już było na tym blogu. O powiązaniu polskich biur z kapitałem z takich krajów jak Tunezja czy Egipt, np. tu: „Prawda o biurach podróży”. Możliwości jest kilka:

 

Prowadzenie nawet przez lata, nawet bardzo dużego i nierentownego biura czarterowego, tylko po to, żeby zarabiać na dodatkowych usługach świadczonych swoim klientom. Przykłady?

 

Wycieczki fakultatywne, czyli system w którym zagraniczny partner (to on na miejscu organizuje takie wycieczki) płaci prowizję polskim właścicielom od każdej obsłużonej osoby. A właściciele mają drugą, niezależną firmę, zarejestrowaną np. na Cyprze. Polskie biuro upadnie zostawiając długi i wściekłych klientów, ale firma cypryjska przyniesie spory dochód. Analogicznie można robić z lotniczymi liniami czarterowymi i sprzedawać bilety samemu sobie.

 

Albo dopłaty do ostatniej doby. Wykwaterowanie o 12.00 (zgodnie z umową i systemem doby hotelowej), ale wylot o 23.00. Klienci chcą przedłużyć pobyt w hotelu. Nie mogą jednak  zrobić tego samodzielnie w recepcji hotelowej ponieważ biuro ma na to monopol. I zarabia na tym.

 

Jest jeszcze jedna możliwość, ostateczna. Doprowadzić firmę do bankructwa, wcześniej wyprowadzając z niej pieniądze. Jest to prosty sposób na podniesienie rentowności.

 

Wszystkie ostatnie wydarzenia może wreszcie obudzą odpowiednie organy państwowe. Jeśli masowa turystyka jest tak niebezpieczną i wrażliwą społecznie dziedziną, to może powinna znaleźć się pod nieco większym nadzorem. Jeśli ja wiedziałem, że właściciel Alba Tour niegodna zaufania postać, mająca problemy prawne w swoim kraju, to nie była to żadna wiedza tajemna. Może zawczasu trzeba było się temu przyjrzeć. Straty byłyby dużo niższe. Jest kilka słynnych w branży postaci, które od lat krążą wokół tematu, doprowadzając do upadku kolejne biura. Za ich „profesjonalizm” rachunki płaci cała branża, rzesze turystów i budżet państwa.

Strona 1 z 2

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén