Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Strona 28 z 38

Kydryński potępiony

Książki nie znałem. Choć wydaje mi się, że akurat o Afryce przeczytałem sporo, ta pozycja nie znalazła się na mojej półce. Może dlatego, że zawsze szukam raczej publikacji specjalistycznych, literatury przedmiotu…

 

Marcin Kydryński, Chwila przed zmierzchem, Prószyński & Ska, Warszawa 1995. Nakład od dawna wyczerpany. Autor twierdzi, że konsekwentnie odmawia wznowienia.

 

Przytoczone w internecie fragmenty szokują. Znajdziecie je na stronie afryka.org, portalu, który pierwszy przypomniał wszystkim o tej książce.

Przytoczę tylko jeden z nich:

Prawdę mówiąc od pierwszej mojej wyprawy do północnej Afryki mam pewną słabość do małych Arabek. „Czarodziejki”… – powiedziało nich Adam rano przy promie, kiedy dziewczynka może dwunastoletnia, z figlarnie opartą na biodrze ręką patrzyła na niego z żarem, przed którym nie ma ucieczki. To dobre słowo, czarodziejki. W Dajr al-Madinie odnalazłem wśród oblepiających mnie dzieci takie śliczne małe zwierzątka. Miałem w portfelu kilka banknotów. Może trzy funty. W hotelu dwudziestopięciofuntówki. Je uszczęśliwia funt, nawet dwadzieścia pięć piastrów. Przychodziły mi do głowy myśli występne, że za dwudziestkę mógłbym taką pachnącą miodem, śniadą dziewczynkę wziąć do swojego hotelu i pieścić przez wiele godzin. Świństwo, ale potworną miałem na to wówczas ochotę.

 

Ciężko było mi w to uwierzyć. Albo dwudziestopięcioletni autor był tak nieuważny by pozwolić sobie na opublikowanie takich rzeczy (i wydawca!) albo aż tyle zmieniło się w Polsce przez ostatnich 15 lat. Wtedy nie szokowało, dziś powala z nóg?! Nie wiem, nie potrafię powiedzieć, nigdy nie zajmowałem się tą tematyką. Zastanawiające są jednak słowa Kydryńskiego, że w 1995 roku książka była czytana i omawiana na antenie Trójki i nikt się nie obruszał! Jak to możliwe?! Znalazłem też opinie internautów sprzed kilku lat; chwalą książkę, piszą, że jest piękna, magiczna, niesamowita…

 

Z zainteresowaniem przeczytałem oświadczenie autora. Cytuję jego część:

Trudno mi dziś odnieść się do przytaczanych fragmentów, ponieważ dwudziestopięcioletni chłopak, który je pisał, nie żyje już od dawna. Zastąpił go mężczyzna w średnim wieku, starszy o blisko dwie dekady, z żoną której wówczas jeszcze nie znał, z dwójką dokazujących synów.Także dlatego systematycznie odmawiałem wznowienia tej książki, choć wielokrotnie mnie o nie proszono w wielu wydawnictwach. Od lat była już dla mnie słowami zupełnie kogoś innego.

 

Moim zdaniem to wystarczy by rozgrzeszyć. Jeśli Kydryński zdecydowanie odcina się od tamtych rzeczy, to tego się trzymajmy. No chyba, że ktoś chce go zniszczyć, upokorzyć kolejnymi publikacjami, zaszkodzić jemu i rodzinie. To proszę bardzo, można ciągnąć temat… Ale czy będzie w tym dobra wola?

 

Nie ma co pastwić się nad człowiekiem. Za to koniecznie trzeba pochylić się nad tematem. Skąd wziął się taki język, taki sposób postrzegania rzeczywistości? Jakby żywcem wyjęty z epoki kolonialnej. Czy to nie jest wykładnia, według której kręci się paskudny biznes seksturystyki, na przykład w Tajlandii, gdzie Europejczycy bezkarnie robią rzeczy za które u siebie w kraju, wylądowaliby w więzieniu?

Jeśli czegoś zabrakło w  oświadczeniu Kydryńskiego, to mocnego potępienia rasistowskiego i seksistowskiego sposobu myślenia. Deklaracji ze strony autora, że absolutnie nie wolno traktować ludzi w ten sposób! Strefa klimatyczna i kolor skóry nie mają tu nic do rzeczy! Dziecko, to dziecko. Nieważne, polskie czy arabskie!

 

Krążące po sieci fragmenty, składają się w nieciekawy obraz. Ot pojechał sobie biały panicz poużywać wśród czarnych. Brak szacunku do drugiego człowieka, do kogoś innego… To, z czego Europejczycy słynęli tam przez dziesięciolecia. Niestety. Nasze grzechy, ich cierpienie.

 

Źle się stało. A jeśli ktoś przetłumaczy to na arabski i wrzuci w internet? Jeśli w jakiś sposób dotrze to do masowego odbiorcy w północnej Afryce? Dumni nie będziemy!

Tahrirowa demokracja

Paradoks związany z dzisiejszą sytuacja w Egipcie, polega miedzy innymi na tym, że nie wiemy, czy stało się dobrze, czy źle! Z jednej strony jest wielkie hura – obalono dyktatora, masy upomniały się o swoje prawa, niech żyje głos ludu! Z drugiej potężna obawa o szanse choćby namiastki demokracji w tej części świata. Gdybym musiał nakreślić najbardziej prawdopodobny scenariusz rozwoju sytuacji, powiedziałbym, że samoczynne zaistnienie demokracji byłoby czystym cudem.

Nie ten czas, nie to miejsce, nie ta kultura. Oczywiście mogę się mylić, wszak cuda się zdarzają. I bardzo bym chciał aby teraz się zdarzył.

Łatwo posądzić zachodnich analityków o rasizm. Przecież przez lata odmawiali Arabom realnych szans na demokrację. Tak, jakby ci byli ludźmi innej kategorii. Takie podejście pomagało uzasadnić poparcia USA i Europy dla tutejszych reżimów. Skoro społeczeństwa nie nadają się do demokracji, to lepiej niech rządzi nimi ktoś twardą ręką, przynajmniej jest porządek.

Bazar Chan al-Chalili w Kairze

Bazar Chan al-Chalili w Kairze

Ale dziś nie o rasizm tu chodzi, tylko o społeczne realia. Każdy, kto zna Egipt nieco bardziej, musi niepokoić się o jego przyszłość. Czy możliwa jest realna demokracja w kraju gdzie jedna trzecia ludzi nie potrafi czytać, gdzie jest potężny problem ubóstwa i idąca z tym w parze podatność na skrajne demagogie? Pytania można by mnożyć. Kto ma rząd dusz i czy znajdziemy tu demokratyczną wykładnię islamu? Nikt chyba nie zakłada, że możliwa jest demokracja wbrew islamowi. Co jest głównym czynnikiem jednoczącym ten naród? Czy przypadkiem nie wrogość wobec Izraela? Z czego są dumni? Ku czemu chcą dążyć?

Teraz, z każdym kolejnym dniem, sytuacja będzie się zmieniała. W newsach coraz mniej upokorzonego Mubaraka, coraz więcej bohatera masowego jakim staną się egipskie problemy. Niektóre zdarzenia będą nas śmieszyć inne wprawiać w zdumienie. Jeszcze inne będziemy piętnować. Ot, społeczeństwo pokaże swoje oblicze. No chyba, ze armia szybko zaprowadzi żołnierski porządek.

„Korespondentka amerykańskiej sieci radiowo-telewizyjnej CBS Lara Logan została pobita i była napastowana na tle seksualnym podczas relacjonowania wydarzeń na placu Tahrir w Kairze”. Oto bardziej pikantne oblicze tak zwanej rewolucji. Ktoś na forum napisał, że trudno się dziwić tłumowi, tak atrakcyjnie wygląda owa gwiazda TV (do zobaczenia tu). Szczerze powiedziawszy, ja kobiety bym tam nie wysłał, a już na pewno nie w takim stroju. CBS może sobie pogratulować.

Do czasu rewolucji prezydent Mubarak był niemal wszędzie

Do czasu rewolucji prezydent Mubarak był niemal wszędzie

Waszyngton zmienił zdanie. Tak jak do tej pory pomagał reżimom, tak teraz zachęca do ich obalania. Piękne to! Takie oczywiste, że aż dziw bierze, że dopiero teraz Biały Dom na to wpadł.

Tyle, że w tę logikę wpisany jest prosty schemat: obalajcie, obalajcie, aż obalicie reżim w Iranie! Oto cel. Największy problem amerykańskiej polityki zagranicznej może rozwiązać się sam. Na ulicach Teheranu zamiast na polu atomowej bitwy. Znowu piękne to.

Wyobraźmy sobie. Za kilka lat nikt nie chce jeździć na wakacje do Hiszpanii. Bo dlaczego tam kiedy są tak fantastyczne miejsca jak Libia, Arabia Saudyjska, Jemen, cała Zatoka Perska łącznie z Iranem? Wszędzie ciepło i piękne plaże. Kurorty jak w Europie. Ludzie kulturalni, otwarci, mili i uprzejmi, nikt nie chwyta za rękaw, nie wciąga do sklepu, nie napastuje turystek… To będą piękne czasy. Już nie mogę się doczekać. Cóż może jednak USA mają rację? Po raz kolejny…

PS. Póki co, upadł Mubarak. Egipcjanie tak go znienawidzili również za to, że wbrew społeczeństwu prowadził proamerykańska politykę.

Egipt po przejściach

Zainteresowanie polskich mediów Egiptem jest tak duże, iż można by wyciągnąć wniosek, że kraj ten to nasz sąsiad, albo przynajmniej partner strategiczny. Łukaszenka musiałby się teraz mocno postarać by mówiono o nim więcej niż o Mubaraku. Dziwne to. Egipt leży przecież tak daleko. Co łączy go z Polską?

Dla nas, Egipt to nie jest kraj w północno-wschodniej Afryce, o strategicznym, wręcz kluczowym znaczeniu dla całego Bliskiego Wschodu. To nie jest największy wśród państw arabskich odbiorca amerykańskiej pomocy. To nie jest gwarant stabilizacji w regionie.Wreszcie to nie jest reżim i prześladowania. Dla nas Egipt to 7 dni all inclusive w pięciogwiazdkowym hotelu za 2 tys. złotych!

 

Co się zmieniło przez ostatnie 3tygodnie? Być może nic. Plaże są jak były, hotele też. Piramidy stoją, rafy czekają na nurków. Za miesiąc zrobi się jeszcze cieplej, a od kwietnia to już w ogóle, pełna tropikalna rozkosz. Całkiem możliwe, że zaraz tam wrócimy, i nie będzie dla nas miało żadnego znaczenia, że Mubarak oddał władzę, że w Kairze były wielkie demonstracje. Każdy turysta odwiedzający stolicę kraju zobaczy słynny już Midan Tahrir, a to dlatego, że tuż przy nim ulokowane jest najważniejsze egipskie muzeum. To w nim ogląda się, na przykład, skarby z grobowca Tutenchamona. Każda wycieczka ma go w swoim programie. Teraz dojdzie nowa atrakcja. Przewodnicy będą mówić: „Proszę państwa, to właśnie na tym placu rozgrywały się znane wszystkim wydarzenia…”

Dla turysty to będzie taki kraj jak był. Trudno wyobrazić sobie coś innego. Co stałoby się z tą ogromną ilością hoteli? Z czego mieliby żyć związani z turystyką ludzie? To lobby jest zbyt silne by zignorowano jego potrzeby.

Ale czy w Egipcie w ogóle coś się zmieni? Czy ludzie, którzy wrócili właśnie do domów po tygodniach protestów na Midan Tahrir, będą świętować również za rok, za pięć lat? Nie wydaje mi się.Zmieni się niewiele. Dlaczego? Bo potencjalne zmiany mogłyby być zbyt niebezpieczne. Egipt ma Kanał Sueski. Wyobraźmy sobie, że wstrzymany zostaje cały transport morski odbywający się tą drogą. Ile kosztowałaby wtedy ropa?Którędy wędrowałyby towary z Chin? Egipt to też gwarant amerykańskich interesów w tym regionie. To dlatego reżim Mubaraka był tak hojnie dotowany przez USA. O dobre stosunki z Kairem opiera się względnie pokojowe współistnienie Izraela i otaczających go państw arabskich.

To sprawy międzynarodowe, alej est jeszcze temat stosunków wewnętrznych. Egipt ugina się pod ciężarem potężnych problemów. Od lat demografowie ostrzegają przed gigantycznym przyrostem naturalnym. Około 40 proc. społeczeństwa żyje za mniej niż 2 dolary dziennie, a 35 proc. to analfabeci. Widzicie gdzieś siłę polityczną, która chciałaby się zmierzyć z tymi problemami? Taką, która miałaby na to pomysł i umiejętność reformowania? A przede wszystkim taką, która zyskałaby potrzebne,długookresowe poparcie społeczne?! Mnie wydaje się to zupełnie niemożliwe.

Dziś Egipcjanie są w euforii.Ukarali znienawidzonego prezydenta. Tyle, że po odejściu Mubaraka problemy nie znikną. Od tego nie podniosą się pensje minimalne, a masy bezrobotnych nie otrzymają pracy. Przykro mi to mówić bo lubię Egipt, lubię Egipcjan, ale czekają ich trudne czasy. Tropienie po całym świecie 70 mld ukrytych przez Mubaraka dolarów da pewną satysfakcję, ale nie naprawi kraju.

To wszystko wiemy my,komentatorzy z zewnątrz. Ale czy wiedzą to Egipcjanie?

PS.

Pamiętam jak w 1999 roku na ulicach Kairu dzieci pytały mnie czy kocham Mubaraka. Jedyną słuszną odpowiedzią było, że oczywiście kocham. Dziś, faraon odszedł w niesławie, przez co podobno cierpi na depresję. Moi egipscy przyjaciele, pełni nadziei, cieszą się i wiwatują. A ja, jakoś dziwnie chłodny mam do tego stosunek. Nie wiem dlaczego, chyba w obawie przed rozczarowaniem. Najbardziej prawdopodobny scenariusz: zagraniczni turyści wrócą do luksusowych kurortów, a krajowi kontestatorzy do więzień. Biedni dalej będą klepać biedę.

Walentynki w Indiach

Przed chwilą w radiu usłyszałem krótką informację o tym, że tegoroczne walentynki w Indiach mają przebiegać w spokojnej atmosferze, bo policja zadba, by nikt nie nękał zakochanych par. O co chodzi?! Otóż w poprzednich latach hinduscy radykaliści zapowiadali zorganizowane akcje wymierzone święto zakochanych. Bojówki miały wyszukiwać osoby zbyt mocno okazujące sobie czułość w miejscach publicznych. Grożono pobiciem lub natychmiastowym doprowadzeniem do świątyni w celu zawarcia małżeństwa. Skąd takie pomysły? Walentynki przez niektórych traktowane są nie tylko jako coś obcego, ale też rażąco szkodliwego. To coś jak sabotowanie indyjskiego porządku społecznego.

Pełne erotyki przedstawienia z Kadźuraho

Celuje w tym populistyczna i nacjonalistyczna Indyjska Partia Ludowa (Bharatiya Janata Party). To jej młodzieżówka miała wystawiać patrole pilnujące „hinduskiej moralności”. Czy to rzeczywisty problem? Chyba nie. Jest to raczej fakt medialny. Chętnie podnoszony przez indyjskie i zachodnie media, ale raczej daleki od szarego dnia przeciętnego Indusa.

Zobacz też: Waranasi – święte piekło hindusów

Z jednej strony Partia Ludowa wykorzystuje wszelkie radykalne hasła, z drugiej, oczywiście widać pewne zmiany w indyjskim społeczeństwie. Szczególnie młodzi ludzie w dużych miastach śmielej okazują swoje uczucia. Ale czy ma to związek z walentynkami?

Tadź Mahal zaliczony został do grona siedmiu nowych cudów świata. Przypisano mu takie atrybuty, jak miłość i pasja

Parę dni temu wróciłem z Indii. Skromne przygotowania do święta zakochanych widziałem tylko w nowoczesnych centrach handlowych (ledwie w kilku sklepach). Nijak ma się to do tego, co dzieje się u nas. Trochę reklam w gazetach, jakieś promocje i ogłoszenia o skuteczności afrodyzjaków – oczywiście ajurwedycznych. Rok wcześniej byłem też o tej porze (wracałem 15 lutego), nie pamiętam właściwie żadnych oznak celebrowania walentynek. No może z wyjątkiem telewizji. Na kanale muzycznym królowały indyjskie piosenki o miłości, a tło stanowiły smsy z życzeniami.

Temat walentynek nie pojawiał się też w moich rozmowach z miejscowymi. Mam wrażenie, że w Indiach święto to ma minimalne znaczenie. Może próbuje się przebić w nieco hałaśliwy sposób (zawsze to temat dla mediów) i zaistnieć na rynku (marketing kocha takie okazje), ale –jeśli już jest – to dotyczy głównie tej części klasy średniej, która z uwielbieniem spogląda na naszą część świata.

Indie. Dziewczyna z plakatu

Jest jednak powód, dla którego warto napisać o walentynkach w Indiach. Otóż sam pomysł celebrowania tego dnia może być wyzwaniem dla hinduskiej mentalności. Nam, ludziom Zachodu, trudno dziwić się, że młodzi szukają kontaktu, że chcą się spotykać i spędzać razem czas. A święto to dobra okazja (na Zachodzie raczej obowiązkowa). Tyle, że to, co nam wydaje się oczywiste i naturalne, w innej tradycji wcale takie być nie musi.

W Indiach ciągle pokaźna większość małżeństw aranżowana jest przez rodziny młodych ludzi. Niektórzy twierdzą, że aż 98 proc. związków zawierana jest w ten sposób. Stąd mówi się tu, że lepiej pokochać kogoś, kogo się poślubiło, niż poślubić tę osobę, którą się pokochało. Ogromne znaczenie w doborze partnerów odgrywają profesjonalne, indywidualnie pisane horoskopy. Już we wczesnym dzieciństwie rodzice sprawiają swoim pociechom coś takiego. Na ich podstawie często oceniają czy dana osoba pasuje do ich dziecka czy nie. Analiza astrologiczna stawiana jest też potencjalnej przyszłej parze. Bywa, że to od jej wyniku zależy decyzja rodziców. Jak kiedyś powiedział mi pewien bardzo dobrze wykształcony Indus: „W Europie jest tak wiele rozwodów ponieważ zawieracie małżeństwa na chybił trafił. To loteria bez żadnej mądrości”.

Boska para

Jeszcze jedna rzecz odgrywa tu kolosalne znaczenie. W hinduskich wierzeniach reinkarnacja jest czymś oczywistym. Oczywiste również jest to, że małżeństwa trwają przez wiele inkarnacji. Aby para stworzyła naprawdę udany związek musi uczyć się tego w trakcie kolejnych wcieleń. Zatem dobrane małżeństwo ma za sobą setki, a może i tysiące lat praktyki. Trzeba uważać, by tego nie zepsuć. By przez niekontrolowany impuls nie połączyć się z kimś nowym i nieodpowiednim, z kimś, kto zniszczy nasz związek kształtowany przez kolejne ziemskie wcielenia. Tego właśnie pilnują rodzice, całe rodziny i… całe społeczeństwo! I jak tu do czegoś takiego zaadoptować walentynki?!

Randka

Ale jest też druga strona medalu. Indie zawsze były przesiąknięte erotyką. Piękna i zmysłowa sztuka wzbudzania i zaspakajania pragnień była tu czymś zupełnie oczywistym, a seks nie stanowił tematu tabu i nie był spychany w ciemne mroki wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie, przyjemność erotyczna traktowana była jako jedna z dróg doświadczenia boskości. Kobiety ubierały się zmysłowo (sari, bransoletki…), sypialnie zdobione były malunkami śmiałych scen. Najpierw cios temu sposobowi pojmowania pożądania zadali władający Indiami muzułmanie, a dzieła zniszczenia dopełnili Brytyjczycy. Dlatego dzisiejsze Indie oficjalnie są purytańskie. Ale prywatnie, kipią erotyką. Wysublimowaną, piękną i kobiecą. Między innymi, dzięki temu, mam wrażenie, że walentynki są tu przez cały rok. Nie tak hałaśliwe, nie tak skomercjalizowane i funkcjonujące niemal wyłącznie w obrębie par małżeńskich, ale są. Indusi uwielbiają temat miłości. Wystarczy przyjrzeć się ich literaturze, filmom i muzyce.

Zobacz też: Świątynie seksu

Wycieczki do Indii

Słonie. Indie i Nepal

Zwierzę to, obok Tadź Mahal, jest jedną z ikon indyjskiej turystyki. Wszystkie dłuższe programy zawierają przejażdżkę na słoniach. Niemal każdy turysta zwiedzający północną część kraju zalicza wjazd na grzbiecie elefanta do Fortu Amber. Podobnie jest w sąsiednim Nepalu. Tu największą atrakcją jest safari w Parku Narodowym Chitwan.

Jakie jest to zwierzę, niby każdy widzi, ale jednak…

Jeden z popularniejszych indyjskich motywów

 

Słonie indyjskie różnią się od swoich afrykańskich kuzynów. Mają mniejsze uszy, wklęsły kark, stanowiący idealne miejsca dla powożącego nim kornaka oraz krótszą trąbę. Wysokość w kłębie to 3 m, waga do 5 ton. Żyje do 70 lat. Chodzą na czubkach palców zakończonych paznokciami. Są zgrabne i delikatne, poruszają się cicho i bez śladów.

Porozumiewają się niskim, niesłyszalnym dla człowieka dźwiękiem, nawet na odległość 2 km. Są reliktem długiego procesu ewolucji, ogniwem pomiędzy życiem wodnym i lądowym. Dlatego bardzo dobrze pływają, traktując trąbę jak fajkę do snurkowania.

 

Safari w parku narodowym Chitwan

 

W historii, najbardziej znane były jako zwierzęta bojowe. Udanie pełniły rolę dzisiejszego czołgu. Służyły do rozbijania szyków nieprzyjaciela i wzniecania paniki. Na ich grzbietach mocowano stanowiska dla łuczników, oszczepników i małych katapult. Na starożytnych Europejczykach wywierały piorunujące wrażenie. Hannibal czy Persowie dysponowali niewielką ilością tych zwierząt (kilkadziesiąt sztuk), zbyt mało by stanowiły realną siłę. Co innego Indie. Szacuje się, że cesarz Ćandragupta, władający sporą częścią subkontynentu indyjskiego w IV w.p.n.e., w swojej ponad 600-tys. armii miał 36 tys. żołnierzy na słoniach!

Pierwsze, notowane w historii użycie słoni bojowych pochodzi z Indii (ok. 1100 p.n.e.), ostatnie też – miało miejsce w XVIII wieku!

Turystyczna atrakcja

 

Śladem tego jest figura wieży w szachach. Grę tę wymyślono w Indiach (choć nazwę ma perską), więc nic dziwnego, że wieża się porusza, i to na grzbiecie słonia.

Słoń jest częstym bohaterem lokalnych mediów. W Nepalu newsem w grudniu 2008 roku był fakt narodzin pary słoniątek. Bliźniaki u tego gatunku zdarzają się bardzo rzadko i traktowane są jako pozytywna wróżba. Byłem tam kilka dni temu. Gazety nadal o nich  piszą. Systematycznie donoszą o tym jak słoniątka rosną, czy są zdrowe i w jakiej kondycji jest ich trzydziestoletnia mama.

Media informowały też o zaginięciu największego znanego słonia azjatyckiego (mierzył 3,5 metra i przewyższał innych przedstawicieli gatunku aż o około 60 cm) oraz o grasującym dzikim słoniu, który zabić miał kilkanaście osób. Donosiły również o strajku opiekunów słoni.

Zwierzę to jest stałym elementem krajobrazu. W Nepalu żyje około 250 słoni, w tym część na wolności. Ich naturalnym środowiskiem jest niewielki pas nizin przy granicy z Indiami. Tu ulokowany jest park narodowy Chitwan, w którym turyści odbywają bardzo interesujące safari. Z grzbietu słonia tropi się nosorożce i tygrysy. Jedne i drugie zwierzęta są płochliwe i niebezpieczne. Słoni natomiast się nie boją, ani nie atakują. Turystyka nauczyła się to wykorzystywać. O ile spotkanie tygrysa wymaga szczęścia i większego wysiłku, o tyle nosorożce oglądamy niemal za każdym razem. I to z bliska! Bywało, że nasze słonie podchodziły nawet na odległość mniejszą niż 10 metrów. Nie chciałbym znaleźć się w takiej sytuacji stojąc na własnych nogach!

Zobacz też: Nepal, Himalaje.

 

Powrót

Wyjeżdżamy również po to, by cieszyć się chwilą powrotu. Ja zawsze celebruję ten moment. Czekam, a kiedy już nadchodzi świadomie przeżywam. Nie tylko z tego powodu, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Również dlatego, że miło i przyjemnie (a na pewno ciekawie) jest spojrzeć na dom świeżym okiem. Niektóre rzeczy wydają się trochę inne, mniejsze lub większe, mniej lub bardziej istotne…

 

Cieszę się chwilą powrotu mimo pewnych, logistycznych niedoskonałości. Mieszkam w mieście, które nie ma lotniska. Bywa, że przejechanie 200 kilometrów z warszawskiego Okęcia zajmuje więcej czasu i zachodu niż wcześniejszy przylot do Polski. Wczoraj z Indii wracałem Finnairem. Lot z Helsinek trwa 1,5 godz., bus z Warszawy do Białegostoku prawie 4! A nawet te 7 godzin w samolocie z Delhi do Helsinek mija jakoś szybciej i bardziej komfortowo. Zjadłem, napiłem się dobrego wina i obejrzałem dwa filmy, w tym całkiem nowy „Jedz, módl się, kochaj”. Przy okazji tego kinowego przeboju przyszła mi do głowy pewna myśl. Fabuła jest tak skomplikowana, że gdybym nawet oglądał go w fińskiej wersji językowej, to i tak nadążyłbym za akcją. Oj kultura masowa…

 

To była piękna wyprawa! Indie i Nepal. Robiłem tę trasę już chyba piąty raz. Są takie kierunki, które szybko tracą swoją atrakcyjność, na które pilot i przewodnik patrzy rutynowo i bez większego zainteresowania. Ale nie Indie! Te zawsze są ciekawe. Wciągają i uwodzą! Przynajmniej mnie!

 

Arti, wieczorna ceremonia nad Gangesem

 

Była to też wyjątkowa wycieczka. Pierwszy raz pojechałem do Indii na… pielgrzymkę! Katolicką, religijną wyprawę. Dwaj księża, msze, codzienne modlitwy w autokarze, kazania. Przyznam, przed wyjazdem nieco się obawiałem. Dziś, szczęśliwy jestem, że było mi to dane. Bardzo ciekawe doświadczenie. Dookoła hinduska codzienna i powszechna religijność, widoczna tam na każdym kroku. W swej zewnętrznej formie tak różna od naszej. Bogowie z głową małpy lub słonia, święte krowy, joga, wegetarianizm, stosy kremacyjne i świątynie z erotycznymi przedstawieniami… A w tym wszystkim nasza grupa z polską, kościelną pieśnią na ustach! Coś niesamowitego! Pielgrzymi wzbudzali duży szacunek. Indyjski przewodnik, podróżujący z nami przez część trasy był szczerze wzruszony. Do tej pory myślał, że cały Zachód zapomniał już o duchowości, że w Europie nikt się już żarliwie nie modli. Nasza grupa pokazała mu, że jest inaczej.

  

Jeden ze stosów kremacyjnych

 

Z tego też powodu była to piękna ekumeniczna wyprawa. Zderzenie tak różnych światopoglądów religijnych zawsze może spowodować różne, nawet ekstremalne reakcje. Tu było pięknie i tak, jak trzeba. Nasi pielgrzymi odnosili się z szacunkiem i nawet chyba czerpali inspirację z wyjątkowego, hinduskiego klimatu. O szczegółach napiszę później. Jest o czym, chociażby o wizycie w domu Matki Teresy w Kalkucie.

 

Póki co, cieszę się pierwszym dniem po powrocie. I już zaczynam myśleć o kolejnej wyprawie…

Indie, Indie…

Za kilka dni znowu ruszam w trasę. Tym razem północne Indie i Nepal. Byłem tam już wcześniej. Bardzo lubię ten rejon świata i chętnie tam wracam. Wyjątkowo, program jest nieco zmodyfikowany, po raz pierwszy zobaczę Kalkutę. To wspaniale! Od dawna chciałem. Postrzegam Kalkutę jako ciekawe, rozbuchane kulturowo miasto. U nas kojarzy się wyłącznie z biedą i Matką Teresą, ale to tylko ułamek prawdy, może nawet nieco wypaczony.

 

A poza tym oczywiście standardowe miejsca: Delhi, Agra, Orcia, Gwalior, Kadźuraho, Waranasi…

 

Muszę przyznać się do jednego. W Indiach nie lubię zabytków mogolskich. Czerwony Fort w Delhi i niemal identyczny w Agrze, Tadź Mahal, itd. Wszystkie te islamskie zabytki, będące świadectwem okupacji i niszczenia Indii przez obcą dynastię, sprawiają na mnie jakieś przygnębiające wrażenie. Wolę to, co prawdziwie indyjskie…

 

„Jadę do Indii”. Co to właściwie znaczy? W domyśle, to coś więcej niż zwykła podróż. Wybierać się do Indii, to tyle, co chcieć doświadczyć czegoś naprawdę innego. Ludzie jadą tam nie tylko po to by zobaczyć. Niektórzy podróżują w poszukiwaniu siebie, sensu, duchowości…

 

Wielu ludzi nie poradziło sobie z Indiami. Mieli trudności z twórczą interpretacją tego co zobaczyli. Niektórzy mimo chęci i talentu nie potrafili ich opisać. Tak było z Kapuścińskim. Inni, mimo trudności ze zrozumieniem, pisali.

 

Indie są trudne. Indie są wymagające. Ktoś mądrze powiedział, że kraj ten już został odkryty, ale nadal czeka na zrozumienie.

 

Indie zachwycają lub odpychają. Im bardziej ktoś jest przywiązany do Zachodu i wszystkiego, co reprezentuje nasza cywilizacja, tym trudniej wniknąć mu w indyjską mentalność. Obserwuję to u turystów z którymi zwiedzam kraj. Niektórzy prześlizgują się tylko, nawet nie próbują zrozumieć. Na wstępie już odrzucają. Przyjechali żeby zobaczyć, odhaczyć na liście odwiedzonych miejsc, i tyle.

 

Tymczasem konieczna jest chęć i wysiłek. Za darmo, w intelektualnym sensie, nic tu nie dostaniemy.

 

Dawno temu Carl Gustaw Jung napisał:

Podróż do Indii, jeśli możecie sobie na nią pozwolić, jest w sumie, moim zdaniem, wielce budująca i z psychologicznego punktu widzenia bardzo wskazana, chociaż może ona podróżnika przyprawić o silny ból głowy.

 

Zdaniem Junga, jeśli uczciwie i pracowicie podejdziemy do tej wycieczki, to dowiemy się takich rzeczy o sobie samym i białym człowieku w ogóle, jakich dotąd nie usłyszeliśmy od nikogo.

 

Czy to nie jest najlepsza rzecz, jaka może wyniknąć z podróży?

Wycieczki do Indii

Polska choroba

Zabieram głos ponieważ mam wrażenie, że za chwilę ponownie obrazimy się na Rosję. Premier, genialnie wyczuwając nastroje społeczne (jak zwykle zresztą) przerywa urlop, a ze strony dziennikarzy, publicystów i niejednego polityka słychać pobrzmiewające antyrosyjsko wypowiedzi. Co na to „ulica”? Wiadomo: „Ruscy na nas wszystko zwalili”.

 

Mam wrażenie, że nie do końca zrozumieliśmy to, co się stało. We wczorajszym raporcie komisja taktownie pominęła błędy strony rosyjskiej. Ale czego się spodziewaliśmy?! Że uwypukli swoje mankamenty, a ukryje nasze? Chcieliśmy faktów? Oto mamy! MAK obnażył skandaliczną organizację i realizację przelotu. Po pierwsze, ze względu na pogodę samolot w ogóle nie powinien wystartować. Po drugie nie było żadnych planów awaryjnych (lądowanie na innym lotnisku). Po trzecie piloci popełniali oczywiste błędy. Kto z nas mając wiedzę o tym, że tak wygląda przygotowanie i obsługa lotu, wsiadłby do samolotu?

 

I do kogo w takiej sytuacji mamy mieć pretensje?

 

Słyszałem wypowiedź brata jednej z ofiar katastrowy. W emocjonalny sposób mówił, że przez Rosjan śmieje się z nas cała Europa. Czy na pewno przez Rosjan? To przez nich generał miał we krwi alkohol?!

 

Szczegóły nie są teraz już tak ważne. W świat poszedł prosty i atrakcyjny przekaz. Piloci byli pod presją dowódcy, a ten był pod wpływem alkoholu. Trzeba czegoś więcej?

 

Taka pompa! Uroczystość iście propagandowa. Etos, patos i celebra. Cześć polskim oficerom pomordowanym w Katyniu. A tymczasem jeden z kilku najważniejszych oficerów, lecąc na tę uroczystość, jest pod wpływem. Jeśli ta informacja jest prawdziwa (wolałbym żeby nie była!), to powinniśmy przemyśleć wiele rzeczy; nie tylko organizację lotów.

 

Zawsze jest ktoś winny. Niemcy, Żydzi, Sowieci… Wszyscy tylko nie my. Dlaczego? Bo tak jest łatwiej! Po co naprawiać to co złe, po co ponosić trud. A przecież i konsekwencje powinny być. Ktoś powinien się przyznać i wziąć odpowiedzialność za wręcz nieprawdopodobnie skandaliczny stan. Już nie tylko samej organizacji lotu, ale też braków w szkoleniu, „elitarności” elitarnej jednostki, rezygnacji z liderów, itd…

 

Oczywiście, wiadomo, że były błędy, braki i niedociągnięcia po stronie rosyjskiej. Ale, po pierwsze, czy nigdy wcześniej nie leciał tam polski samolot? Nie było wiadomo jak się tam pracuje i jak beznadziejne jest to lotnisko? A po drugie, Rosjan nie zmienimy; siebie możemy.

 

Pytanie, w co pójdzie teraz nasza energia? W pisanie uwag do uwag? W dociekanie, drążenie, obalanie argumentów drugiej strony czy w wysiłek naprawy tego, co u nas źle działa?

 

Społeczeństwo ma być dumne! Z tego, że mamy najlepszych pilotów, najlepszych żołnierzy i najlepszych generałów… Bez względu na fakty! Tak wygląda nasz duma narodowa. Taka polityka we wrześniu 1939 roku doprowadziła Polskę do tragedii liczonej w milionach ofiar. Niech się ktoś wreszcie opamięta! Skończmy z tymi romantycznymi uniesieniami. Niestety, nie będzie to takie proste. Bo do tego potrzebni są odważni politycy.

 

Pisząc „polska choroba” mam na myśli naszą chorobę. Nas, ludzi wychowanych na takich, a nie innych lekturach, filmach i lekcjach historii. Widzę symptomy również u siebie. Szczególnie wtedy, gdy podróżuję, gdy zderzam się z odmiennymi stylami patrzenia na siebie i świat. Niebawem znowu lecę (Indie, Nepal). Porozmawiam z miejscowymi. Dowiem się co zapamiętali z przekazów o katastrofie pod Smoleńskiem, ale obawiam się, że nie będą to miłe dla nas rzeczy.

 

Zobacz też: Moje spotkanie z prezydentem Kaczyńskim

Głosowanie na Blog Roku

Zapraszam do wzięcia udziału w głosowaniu na Blog Roku. Moja kategoria to Podróże i szeroki świat. Jak zagłosować na mój blog? Wystarczy wysłać SMS o treści D00036 na numer 7122. Koszt SMS, to 1,23 zł brutto. Dochód z SMSów przeznaczony zostanie na turnusy rehabilitacyjne dla osób niepełnosprawnych.

 

Więcej informacji >>>

 

Kochani, za wszystkie głosy pięknie dziękuję!
W zamian obiecuję być lepszym człowiekiem:)

  

Krwawa Tunezja

Ostatnie, tragiczne wydarzenia mające miejsce w Tunezji, obudziły zapewne tysiące polskich turystów. Jak to, to ten kraj w którym byliśmy?! Przecież było tam tak pięknie i spokojnie! Wiele osób myśli sobie pewnie coś podobnego.

Takie państwa jak Tunezja umiejętnie tworzą wizerunek turystycznego raju. W nadmorskich kurortach wszystko wygląda pięknie. Turysta jest świętą krową, policja nic złego mu nie zrobi. Miejscowi na takie względy liczyć już nie mogą. Prawdziwe życie zaczyna się poza kurortem. Bywa brutalne i srogie.  Dzięki nagłośnieniu tego, co właśnie się dzieje, większość z nas, po raz pierwszy dowie się jaka naprawdę jest Tunezja.

 

Przyzwyczailiśmy się jeździć do pozaeuropejskich krajów i nie pytać czy przypadkiem nie rządzi tam krwawy reżim. Na wakacjach w Egipcie myślimy o rafach, piramidach i o tym jak nie złapać „zemsty faraona”. Nie zastanawiamy się nad wolnościami obywatelskimi, nad prześladowaniami opozycji, więźniami politycznymi, itd. Wolimy nie pamiętać, że już od 30 lat jest tam stan wyjątkowy, że może wystarczyć jedno złe słowo na temat prezydenta by wylądować w więzieniu.

 

A co robimy wybierając inne wakacyjne kierunki? Roztkliwiamy się nad Kubańczykami? Myślimy o doli obywateli Maroka czy Tajlandii? Przebojem tej zimy miała być Kenia. O czym myśli przeciętny turysta kupujący wycieczkę do tego kraju? O tym czy będzie tam bezpieczny, czy potrzebne są szczepienia, czy zobaczy lwy i żyrafy, o tym jaka będzie pogoda. Przed wyjazdem nie przeczyta niczego na temat polityki i społeczeństwa. A nawet jak się co nieco przez przypadek dowie, to raczej nie będzie miało to żadnego znaczenia dla jego decyzji o wyborze wakacyjnego kierunku.

 

Czy to źle? Nie wiem, pewnie tak. Ale potępiać za to nie sposób. Chociażby dlatego, że taka jest norma. Wystąpić w pojedynkę przeciw powszechnie przyjętej praktyce to byłby heroizm. Nie ten powód jest jednak najważniejszy. Bo przecież, co możemy zaproponować w zamian?! Bojkot tych krajów? Jeśli nie będziemy tam jeździć zaszkodzimy głównie ludziom,a nie rządom. Premierom, prezydentom czy innym dyktatorom krzywdy w ten sposób nie uczynimy. Rząd sam się wyżywi, jak powiedział klasyk, a nawet jeśli nie, to dostanie pomoc z Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego, USA czy Unii Europejskiej, i jakoś tam na przyszłość swoich dzieci i wnuków, w szwajcarskim banku, parę dolarów odłoży.

 

Przemysł turystyczny ma ten walor, że duża część kręcących się tam pieniędzy, trafia do ludzi, również najuboższych pracowników niższego szczebla. Dla przykładu, turystyka wcale nie jest największym czy jedynym źródłem dochodu Egiptu. Fortunę kraj zarabia na opłatach za korzystanie z Kanału Sueskiego. Ale gdzie są te pieniądze? Dobre pytanie. Niejeden Egipcjanin chciałby je zadać swojemu prezydentowi. W podróżach aż takiego drenażu zrobić się nie da. Tu do obsługi potrzeba wielu ludzi. Dlatego ta gałąź gospodarki jest tak istotna i czuła na wszelkie zmiany.

 

Co nam zatem zostaje? Każdy chyba musi sam odpowiedzieć sobie na to pytanie.

 

Co zrobić by cieszyć się dobrym hotelem, plażą i słońcem wiedząc, że za tym wszystkim jest jeszcze druga prawda o kraju, składająca się z cenzury, więzień i wszechwładnej policji politycznej?

 

No cóż, nikt nie obiecywał, że turystyka to łatwa i wyłącznie przyjemna sprawa. Jej efektem może być też trudna i wymagająca wysiłku konfrontacja ze światem. I oby była.

Strona 28 z 38

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén