Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Tag: indie (Strona 1 z 2)

Pierogi w różnych kuchniach świata

Uznajemy je za nasze narodowe danie. Tyle, że wielu z moich zagranicznych znajomych zna pierogi i wcale z Polską ich nie kojarzy. Próbowali ich choćby u naszych wschodnich sąsiadów. Tak sobie myślę, że trzeba poszukać nieco głębiej w narodowej kuchni, żeby znaleźć coś naprawdę wyjątkowego. Mam jakieś typy, opisałem je kilka lat temu w artykule Kulinarne przeboje.

Autor ze smakiem zajadający chinkali

Gdzie znajdziemy „pierogi”, w jakich krajach i kuchniach świata? Nazwa jest w cudzysłowie ponieważ traktujemy ją jako szeroką kategorię, niekoniecznie będą to te potrawy, które w Polsce jednoznacznie by się z pierogami kojarzyły.

Chinakli

Chinkali

Gruzińskie pierogi

Ostatnio stały się popularne.  Podobnie jak cała Gruzja. Zna je chyba każdy turysta wracający z Sakartwelo. Swego czasu znalazły się również w programie Magdy Gessler. Choć pani Magda nie potrafiła ich jeść. Wzięła się za nie za pomocą noża i widelca, a to rażący błąd! Chinkali je się rękoma. Nie można ich rozkrajać, ponieważ wtedy ucieknie nam najsmaczniejszy element, czyli znajdujący się w środku pieroga rosół.

Jak więc je jeść? Bierzemy chinkali w dłoń, nadgryzamy jeden rąbek i wysączamy rosół. Chodzi o to, żeby nie uciekła nawet kropelka.

Klasyką chinkali jest nadzienie mięsne (wieprzowo-wołowe). Wszystko pysznie przyprawione – cechą kuchni Południowego Kaukazu jest duża ilość ziół, z obowiązkowym udziałem kolendry. Zresztą chinkali to cały rytuał. Ich lepienie wymaga sporej wprawy i jest jednym z czynników poprzez które teściowa ocenia synową. Mocny element kultury narodowej. Więcej w artykule Gruzińska kuchnia.

Momo

Znam je gównie z Nepalu. Są tam chyba najbardziej popularnym daniem. Przy ulicach miast stoją charakterystyczne duże aluminiowe kotły. W nich to, na parze gotowane są niewielkie pierożki w kształcie sakiewek. Proste pierogowe ciasto (mąka, woda, odrobina oleju i soli) wycinane jest w formę kółek. Do każdego kółeczka wkładana jest łyżka farszu z mięsa jaka, bawołu, kozy lub kurczaka. Lepimy po środku w kształt torebki. Znajdziemy też odmiany wegetariańskie, z warzywami bądź serem.

Autor w nepalskiej kuchni

W nepalskiej kuchni

Samosy

Kojarzą je wszyscy zainteresowani kuchnią indyjską. Popularne wśród wegetarian na całym świecie. Większe od naszych pierogów, smażone na głębokim tłuszczu. Nadzienie może być różne, ale w klasycznej formie stanowi je bezmięsny farsz z soczewicy, dobrze przyprawionych warzyw lub sera panir. Kto choć raz jadł prawdziwe samosy wie, że mają charakterystyczny smak. Jego tajemnica kryje się w przyprawach (kumin, kolendra, kozieradka). W Indiach spotkamy je w ulicznych jadłodajniach, ale też w luksusowych restauracjach. Klasyka tutejszej kuchni.

Na samosy trafiłem też w Etiopii. We wschodniej części kraju. Widać musiały dotrzeć tu przez Ocean Indyjski. Duże jak pięść, pękate, wypełnione soczewicą. Artykuł: Etiopia od kuchni.

Uzbeckie manty

Samosy dzięki smażeniu na głębokim tłuszczu są stosunkowo bezpieczną potrawą nawet w tak egzotycznych krajach jak Indie i Etiopia.

Manty

Pierożki podobne do nepalskich momo, ale trochę większe. Klasyczne danie Azji Centralnej, powszechne w Uzbekistanie i Kirgistanie. W podstawowej formie nadzienie stanowi grubo siekana baranina, cebula i przyprawy. Pyszne! Zresztą baranina to klasyka tamtejszej kuchni. Znajdziemy ją w zupie (rewelacyjna siorba) i szaszłykach (najlepsze w Samarkandzie). Ale też w samsach – to, przekąska, lokalny fast food, który z nazwy przypomina indyjskie samosy. Wypiekane w tradycyjnych tondirach (podobne piece spotkamy od Indii po Armenię). Mięso otoczone ciastem francuskim. Jeśli ktoś nie lubi baraniny każdą z potraw może zamówić w wersji z wołowiną lub drobiem.

Pozy (buzy) – buriackie pierogi nad Bajkałem. Zobacz: Bajkał od kuchni

Kołduny

No właśnie, jak zakwalifikować to danie? Potrawa moich rodzinnych stron, pogranicza Litwy, Białorusi i Rzeczpospolitej. Utożsamione z Wileńszczyzną i tamtejsza szlachtą. W rzeczywistości na te tereny kołduny przywędrowały z Tatarami.  Nadzieniem jest mięso baranie, wołowe lub wołowo-jagnięce. Obowiązkowo w rosole. Zapraszam na Podlasie, na Szlak Tatarski, tu podadzą najlepsze!

Polecam też artykuł: Supra – zabawa w gruzińskim stylu.

Gwałt w Indiach

Przez kilka dni medialne doniesienia z Indii zdominowane były przez jeden temat. W reakcji na okrutny gwałt, dokonany na 23-letniej studentce, wybuchły silne demonstracje w stołecznym Delhi. Domagano się zaostrzenia kar za przestępstwa na tle seksualnym oraz sprawniejszego działania wymiaru sprawiedliwości. Temat powrócił za przyczyną smutnej informacji o śmierci ofiary. Policja na wypadek zamieszek zabezpieczyła wiele miejsc w Delhi, w tym okolice Bramy Indii – punktu chętnie odwiedzanego przez zagranicznych turystów. Głos zabrał premier Manmohan Singh, próbując uspokoić nastroje.

Wiadomo, że w Indiach  często nie ma woli ścigania sprawców takich przestępstw. Wiele zgłoszeń jest przez policję bagatelizowanych. Kilka dni temu agencje donosiły o samobójstwie 17-latki z północno-zachodnich rejonów kraju. Dziewczyna zdecydowała się na tak desperacki krok po tym jak miejscowa policja nie przyjęła zgłoszenia o gwałcie, w zamian namawiając ją do wyjścia za mąż za jednego z gwałcicieli. Te dwa przypadki to jednostkowe sytuacje, które odnotowały media. Za nimi skrywają się tysiące anonimowych tragedii.

Do Indii jeżdżę od lat. Wożę tam turystów, oprowadzam wycieczki. Miałem okazję zobaczyć różne oblicza kraju. W międzyczasie oczywiście czytam, śledzę doniesienia agencyjne. Interesuje mnie cały obraz, a nie tylko wyidealizowany wizerunek duchowego centrum świata czy egzotycznego kraju maharadżów. Przechodziłem kolejne fazy, od zafascynowania po chłodną analizę. Patrzę na Indie jak na kraj, w którym czynnikiem determinującym jest skala. Ponad 1,2 mld ludzi (w 2050 r. może być już o 400 mln więcej!) i niepoliczalna wielkość problemów, których przedmiot i rozmiar przerastają możliwości rządu.

Jednym z nich jest sytuacja kobiet. Bardzo złożona zresztą, daleka od wizerunku spopularyzowanego przez filmy z Bollywood.

Nie ma jednych Indii. Jest tak jak już kilkanaście lat temu napisała Arundhati Roy:

Indie żyją w kilku wiekach naraz. (…) Jest tak, jakby spędzono ludność Indii i załadowano na dwa konwoje ciężarówek (jeden olbrzymi, drugi maleńki), by wysłać je w dwóch zdecydowanie różnych kierunkach.

Kobiety obecne są w polityce, pełnią ważne urzędy i robią zawrotne kariery. Poprzednim prezydentem kraju była Pratibha Patil, druga z pań rządziła największym stanem Indii (Uttar Pradeś liczący sobie 190 mln ludzi). Sonia Gandhi od lat rozdaje karty w sprawującej władzę Partii Kongresowej. Premier Manmohan Singh zawdzięcza stanowisko jej decyzji.

Równolegle jest druga rzeczywistość. Indie, w których kobiety są dyskryminowane, torturowane, gwałcone i mordowane. W wielu środowiskach zachowania takie mają miejsce przy milczącej, społecznej aprobacie. I wcale nie jest tak, że najgorzej sytuacja wygląda wśród najuboższych. Każda z warstw społecznych ma swoje rodzaje dyskryminacji.

Wobec bezmiaru okrucieństwa jesteśmy bezradni. Tak bardzo stało się codzienne, że prawie niezauważalne. Zbiorowy gwałt na 23-letniej studentce i jej późniejsza śmierć spowodowała coś czego do tej pory w Indiach nie było. Masowe protesty budzą kraj i zmuszają premiera do reakcji. Może spowodują też szerszą, społeczną dyskusję. Może zaczną zmianę w obszarze tradycyjnych uwarunkowań. W Indiach wiele spraw jest precyzyjnie przez prawo uregulowanych. Przepisy zabraniają nagannych czynów. Tyle, że często, życie toczy się swoim własnym, niezależnym torem. Nie można żądać od rodziców panny młodej posagu (od 1961 r.), a mimo to zjawisko funkcjonuje na masową skalę. W ciągu roku ma miejsce ok. 25 tys. morderstw na tym tle! Giną młode żony, oblane łatwopalnym płynem i podpalone w kuchni przez teściową lub innych członków rodziny męża. Umierają bo posag był zbyt niski. Lekarz prowadzący ciążę nie ma prawa poinformować rodziców o płci płodu. Za coś takiego grożą mu surowe kary. Wszystko po to by ograniczyć selektywną aborcję. Ale każdego dnia w Indiach usuwa się 7 tys. żeńskich płodów! Nielegalnie, pod groźbą kary kilku lat więzienia dla lekarza dokonującego zabiegu. Zabójstwa żeńskich noworodków przez prawo traktowane są tak jak wszystkie inne morderstwa. Tyle, że w wielu miejscach kraju jest na nie ciche przyzwolenie. Nie zauważają ich sąsiedzi, rodzina, ani lokalni policjanci.

Smucą mnie hasła sporej część demonstrantów. Żądają wyższych kar i śmierci dla sprawców gwałtu. Kary można podnieść i kilku okrutników przykładnie ukarać. To najprostsze zadanie dla rządu. Łatwe do wykonania. Uspokoi protestujących, ale nie rozwiąże problemu. By coś rzeczywiście zmienić, Indie muszą zmierzyć się z kwestią tradycyjnych, społecznych uwarunkowań. Może studenci z Delhi siłą swojego protestu rozpoczną taki proces.

BMW Isetta

Jeździmy po świecie po to by oglądać różne rzeczy. Czasami staranie to planujemy, ale bywa też, że trafimy na coś z zaskoczenia. Zwiedzając zamieniony w muzeum pałac maharadży Gwalioru (Dźaj Vilas) spodziewałem się zobaczyć różne rzeczy. Wiedziałem, że największą atrakcją jest słynna, srebrna kolejka, rozwożąca trunki i cygara po olbrzymich rozmiarów stole. Uwagę turystów zwracały tez najcięższe na świcie żyrandole (3,5 tony każdy). Ale nie miałem pojęcia, że zobaczę coś takiego!

  W powozowni, obok karet, lektyk oraz siodeł na wielbłądy i słonie, jak gdyby nigdy nic, ustawiono samochód. A właściwie coś, jakby samochód. Dziwny, zabawny i śliczny. Patrzę na niego z boku i widzę, że auto nie ma drzwi! Jak się wsiada? Aha, są, ale tylko jedne – z przodu. Ciekawe rozwiązanie.

 

Nazywany był kropelką albo jajkiem na kółkach. Dziś wcale nie kojarzy się już z marką BMW, ale swego czasu pomógł jej wydobyć się z ekonomicznych tarapatów. Po zakończeniu wojny, monachijski koncern nie potrafił znaleźć się w nowych czasach. Nie udawały mu się kolejne projekty. Malał też rynek na motocykle, flagowy produkt BMW. Niemcy chcieli jeździć samochodami. Rozumiejąc te okoliczności zakupiono włoską licencję na niewielkie autko, przypominające trójkołowy motocykl. Był to strzał w dziesiątkę! W latach 1955-1962 sprzedano 160 tys. tych samochodzików. Zyski z tego przedsięwzięcia pozwoliły firmie na opracowanie nowych rozwiązań technologicznych i udane wejście na rynek, chociażby z pierwszym silnikiem V8 wykonanym ze stopów aluminium.

 

Przyczyną sukcesu była atrakcyjna cena. Samochód kosztował ok. 2,5 tys. marek, czylbmw_isetta_indie_gwalior_fot_krzysztofmatysi około 10 średnich, robotniczych pensji!

 

Produkowano też lepiej wyposażoną wersję na rynek amerykański, a także jednoosobowe furgonetki dla listonoszy, samochody policyjne, kabriolety i pikapy.

 

Początkowo cudo techniki wyposażone było w dwusuwowy, włoski silnik o pojemności 250 cm i mocy 12 KM. Niemcy jednak szybko zastąpili go swoją, nieco większą jednostką. Tylne koła ustawione były blisko siebie i napędzane dwoma łańcuchami. Wszystko oparte zostało na trójkątnej ramie. Dlatego też w niektórych krajach auto sprzedawane było jako motocykl, dzięki czemu kierowcy nie potrzebowali prawa jazdy.

 

Okres lat 50. XX wieku obfitował w takie projekty. W Polsce mieliśmy Mikrusa. Nie była to jednak tak oryginalna konstrukcja jak w przypadku Isetty. No i sprzedaż dużo niższa (polskie autko kosztowało ok. 50 średnich pensji). Wyprodukowano tylko 1,7 tys. Mikrusów, czyli prawie sto razy mniej niż „maluchów” BMW.

 

 Więcej ciekawostek z Indii.

Świątynie seksu

Są w Indiach miejsca, które zaskakują. Niektóre z nich stwarzają problemy interpretacyjne. Patrzymy i pytamy: jak wytłumaczyć coś takiego? Przecież sens gdzieś tu musi być. Niemożliwe by człowiek tworzył coś, bez poczucia użyteczności, bez przekonania, że czemuś to służy.

Jednym z takich miejsc jest Kadźuraho (Khajuraho), znane ze słynnych erotycznych przedstawień. Cały kompleks pięknych, zbudowanych z kamienia świątyń, sprawia imponujące wrażenie. Ściany zewnętrzne są bogato zdobione, a jednym z tematów jest już nawet nie erotyka, ale po prostu seks. Sceny przedstawione są bez żadnych ogródek (jakby ktoś celowo nimi epatował) i bez zahamowań. Znajdziemy tu rzeźby z tematami miłości lesbijskiej i seksu grupowego. W największe zakłopotanie, turystów wprowadza, scena zoofilii.

Przedstawienie zoofilii w Kadźuraho

Dla Europejczyka to trudny temat. W naszej kulturze, świątynię od erotyki odgradza światopoglądowy kordon. Od czasu Starego Testamentu radykalnie rozdzielamy te dwa obszary. Płciowość stała się czymś podejrzanym, zepchniętym w mrok, wstydliwym i dalekim od ołtarzy. Wcześniej, w starożytnych cywilizacjach basenu Morza Śródziemnego było inaczej. Erotyzm stanowił oczywisty i naturalny, a często również uświęcony, element życia. To wyrosła z religii księgi cywilizacja europejska, stworzyła dziwne nowum. Pewną rolę odegrała tu też, narzucona kobiecie, upośledzona pozycja. Standardy tworzyli mężczyźni. Seks (z kobietą, z natury niebezpieczną i wodzącą na pokuszenie – patrz historia Adama i Ewy) nie mógł być czymś dobrym. Został więc zarezerwowany tylko do celów prokreacyjnych.

Zewnętrzne ściany świątyń zdobione są kunsztownymi rzeźbami. Jednym z motywów jest erotyka i piękno kobiecego ciała

Dziwnie się to zmienia. Mam wrażenie, że w niektórych aspektach Zachód się miota. Jeszcze nie tak dawno (a dla niektórych nadal) na duchowej skali, seks znajdował się na osi ujemnej. Był definiowany religijnie. Teraz, dla odmiany, zupełnie stracił kontakt z religijnością. Jest niezależny. Zerwał się i krąży jak wolny elektron. Chaotycznie wpada to tu, to tam. Zobacz też: Waranasi – święte piekło hindusów.

Wesołe reliefy z Kadźuraho

W Indiach było inaczej. Erotyka ani się od religii nie odrywała, ani nie miała negatywnych konotacji. Podobnie wyglądała pozycja kobiety. Kobiecość ze wszystkimi jej aspektami nie miała pejoratywnych skojarzeń. Wręcz odwrotnie!

Hinduska świątynia odzwierciedla damskie ciało. Schody do świątyni to kobiece nogi, wejście natomiast odpowiada żeńskim narządom płciowym. Oto wyzwanie dla umysłu Europejczyka!

Wiele tu pięknej symboliki. Najważniejsze miejsce świątyni, odpowiednik naszego ołtarza, to macica. Tu rośnie i dojrzewa nowy człowiek. Kiedy jest już odpowiednio ukształtowany i może wyjść na świat, następuje poród. Dlatego wejście do świątyni odpowiada miejscu na ciele kobiety, w którym pojawia się główka nowonarodzonego dziecka.

Detal ze ściany świątyni w Kadźuraho

Detal ze ściany świątyni

Kiedy w XIX  wieku, angielski oficer dotarł do zapomnianego wtedy, porośniętego przez dżunglę Kadźuraho, nic z tego nie zrozumiał. W oczach purytańskiego Brytyjczyka, świątynie te raczej wzbudzały odrazę, niż zachęcały do intelektualnych poszukiwań. Dziś na szczęście jest już inaczej.

Rzeźby w Kadźuraho nie są ilustracją do Kamasutry. Nie ma tu prostego przełożenia. Kamasutra, w dawnych Indiach, była instruktarzem dla osób z wyższych sfer. Uczyła jak wzbudzać i rozładowywać pożądanie. Mówiła jak osiągnąć radość w związku. W erotycznych przedstawieniach wykutych w kamieniu musi być coś więcej! Co? Odpowiedzi trzeba szukać. Za każdym razem, gdy tam jestem, zastanawiam się nad tym.

Zobacz więcej informacji i zdjęć z Kadźuraho.  Pozostałe artykuły o Indiach.

Waranasi

Dla większości ludzi z Zachodu wizyta tu dostarcza zbyt intensywnych wrażeń. Turysta z mojej grupy powtarzał wielokrotnie, że do głowy mu nie przyszło, iż na świecie może istnieć coś równie okropnego. Choć był już tu i tam, twierdzi, że nigdzie nie widział takiej biedy i takiego poniżenia ludzkiej godności. Szokiem było wszystko. Czterdziestominutowa przejażdżka rikszami przez wąskie ulice starej części miasta, gdzie nie obowiązują żadne reguły i gdzie niemożliwe zdarza się średnio co trzydzieści sekund. Widok żebraków, kalek i osób niewiadomego autoramentu, śpiących na ulicy, na chodniku, właśnie tam, gdzie jest największy ruch i największy hałas. Leżą na gołym betonie, przykryci tylko grubą warstwą brudu i pyłu.

Ulica w Waranasi

Do eleganckiego sklepu z biżuterią weszła krowa, spokojnie ułożyła się na podłodze. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Sprzedawca stał za ladą, klienci oglądali towar.

Zabrakło miejsca w hotelu, turystów jakoś ułożyliśmy, ale ja śpię w hostelu nad sama rzeką. Idąc do niego przez boczne, ciemne zaułki, brodziłem w brei z krowiego łajna. Rano, gdy wracałem, ktoś zawiesił mi na szyi wieniec ze świeżych kwiatów.

Przejazd rikszą może być ciekawym doznaniem

Nawet nie trzeba dojeżdżać do gathów nad Gangesem. Nie ma konieczności pokazywania turystom stosów kremacyjnych, rozbijania kijami niedopalonych ludzkich szczątków, wrzucania do wody prochów i resztek materii stanowiących pogrzebowy całun. Nie trzeba, wystarczą wrażenia z samej ulicy miasta. Ale jeśli już ktoś tam dotrze, zobaczy coś jeszcze. Jeśli będzie tam o świcie, ujrzy pobożnych hindusów dokonujących religijnych kąpieli. Zanurzają się w potwornie brudnej wodzie, płuczą usta! Sto metrów dalej, inni wrzucają do rzeki, to, co nie dopaliło się na stosie kremacyjnym.

Oblucje religijne

Fenomen tej wody od dawna budził zainteresowanie Europejczyków. Jak to możliwe, że nie zabija rzeka, w której ląduje tyle niebezpiecznych biologicznie materiałów (prochy, niedopalone ciała i całe zwłoki – nie kremuje się dzieci, kobiet w ciąży i świętych mężów sadhu)?! Wiadomo było, że giną w niej zarazki cholery. Próbowano tłumaczyć to zawartością minerałów, w tym srebra i arszeniku. Nikt jednak nie wie, jakim cudem woda nie powoduje chorób i epidemii również dziś, w czasach, kiedy jest olbrzymim ściekiem! Zanieczyszcza ją przemysł, rolnictwo i kanalizacje wielkich miast (w dolinie Gangesu żyje 500 mln ludzi!). Normy Światowej Organizacji Zdrowia przekroczone są 3 tys. razy! Mimo to, można się w niej wykąpać, zanurkować z nabożną powagą, wypłukać gardło. I nic! Bez żadnych zdrowotnych konsekwencji! Każdego dnia religijnych oblucji dokonują w niej 2 mln hindusów.

Ganges w Waranasi

Rzeka jest święta. Spada z nieba z ogromną mocą. Świat przed zagładą ratuje Śiwa. Potężny bóg łagodzi  moc wody, biorąc jej impet na swoje zmierzwione włosy. Z dredów Śiwy rzeka spływa już spokojnym nurtem, a z nią… słodkowodne delfiny. Z racji na gwałtowny rozwój przemysłu, grozi im dziś wymarcie, ale jest szansa, że przetrwają. Hindusi darzą je szczególnym szacunkiem, są atrybutami boga. Kilka lat temu głośna była historia. Całe społeczności rybaków zaniechały swojego zawodu. Przestawili się na uprawy mango. Zadecydowała opinia braminów, że delfiny są święte i trzeba je chronić. Na tych prostych ludzi nie zadziałały wcześniejsze, świeckie programy rządowe. Dopiero odwołanie się do argumentacji religijnej przyniosło efekt.

Poranek

Rzeka jest kobietą. Nazywa się Ganga, w mitologii hinduskiej przedstawiana jako dziewczyna z dzbanem. Uosabia zdolność oczyszczania (dlatego wrzuca się tu prochy zmarłych). Nie wiem dlaczego w języku polskim przyjęła się męska forma Ganges.

„Święte piekło hindusów”, tak w ślad za Arthurem Koestlerem, wielu ludzi Zachodu przywykło określać Waranasi. Jeśli nie jesteśmy przygotowani, by wniknąć za zasłonę indyjskiej mentalności, w ten właśnie sposób zapamiętamy to miasto. Jako coś okropnego. Zobaczymy tylko kotłujący się żywioł ludzki, skupiony wokół niezrozumiałych dla nas wartości. Czy wyniesiemy z tego coś poza kilkoma szokującymi fotografiami? Może tak, może nie. To zależy; trochę od nas samych, ale chyba nie tylko od nas. Mam wrażenie, że to Waranasi decyduje, czy odsłoni coś więcej.

 Ceremonia arti nad Gangesem

Jeśli ktoś woli zachować bajkowe wyobrażenie Indii, pięknych i przyjemnych, to raczej nie powinien tu przyjeżdżać. Jeśli zaś, chce dotknąć prawdziwego Hindustanu, koniecznie musi się tu pofatygować!

Zobacz też: Świątynie seksu w Kadźuraho.

 

AIDS, seksturystyka i prezerwatywy

Wchodząc dziś do budynku Uniwersytetu w Białymstoku, otrzymałem opakowanie prezerwatyw i ulotkę informującą o zagrożeniu wirusem HIV. Dużo tam o profilaktyce. To akcja jednej z partii. Brawo! Wreszcie bliżej ludzi. Mam wrażenie, że w Polsce, ciągle jeszcze postrzega się politykę przez pryzmat smutnych panów w garniturach, wygłaszających mądre i poprawne rzeczy na tzw. salonach. Więc nie zdziwię się jak dziś jeszcze, w wieczornych wiadomościach, pojawią się komentarze typu: „partia co rozdaje kondomy”. I dobrze, niech rozdaje. Dobrze, że ma odwagę.

A poza tym, u nas jakoś cicho o Światowym Dniu Walki z AIDS. Media oczywiście obowiązkowo odhaczają temat, ale bez szczególnego entuzjazmu. Szkoda.

Problem znam z zagranicznych podróży. Są na świecie miejsca, gdzie o roli i znaczeniu prezerwatyw, informuje się dzieci już w pierwszej klasie szkoły podstawowej! Odwiedzamy szkołę w Etiopii. Ubogo. Budynek składa się z kilku prostych, murowanych baraków. Pomoce naukowe, to głównie obrazki namalowane na zewnętrznych ścianach. Jest budowa oka i układ okresowy pierwiastków. Dobry sposób, żadnych kosztów, po prostu, ktoś ze zdolniejszych nauczycieli namaluje, i już jest. Dzieci uczą się nawet w czasie przerwy, biegając między barakami. Jedyna nowoczesna, przywieziona z zewnątrz „pomoc naukowa” jaką dostrzegam, to wisząca na ścianie, przy biurku nauczyciela, tablica informująca o profilaktyce AIDS. Może dzięki temu wskaźnik nosicieli wirusa HIV w Etiopii, jak na miejscowe warunki, nie jest duży. Według statystyk to rząd wielkości od 4 do 5 proc. Jeżdżąc po kraju da się też zobaczyć bilbordy zachęcające do używania prezerwatyw. Niektóre są szczególnie urokliwe, stare, metalowe, w połowie zardzewiałe, swoje już zrobiły.

Fragment tablicy ze szkoły podstawowej (Etiopia).

W niejednym kraju z publicznych pieniędzy prowadzi się akcje zachęcające do używania prezerwatyw. Od lat tak jest w Indiach. Ma to również związek, z trwającą dziesięciolecia, polityką ograniczania przyrostu naturalnego. Długo zastanawiano się dlaczego Indusi nie polubili prezerwatyw. Nie cieszyły się one większą popularnością, a powód nie był znany. Zrobiono wreszcie szerokie badania społeczne. Okazało się, że te produkowane za granicą lub na zachodnich maszynach są po prostu zbyt duże i niewygodne w użyciu.

W indyjskiej klasie średniej wytworzył się też ciekawy obyczaj zaręczynowy. Z tej okazji, narzeczeni wręczają sobie wyniki testu na obecność wirusa HIV.

Zmienia się struktura zakażeń. Tak, jak kiedyś dochodziło do nich głównie poprzez kontakty homoseksualne i wstrzykiwanie narkotyków, tak dziś dominują przygodne kontakty seksualne u osób heteroseksualnych! I wcale nie jest tak, że Polski to nie dotyczy! Moja branża, czyli turystyka, niestety, ma tu coś do powiedzenia. Panie wyjeżdżające w poszukiwaniu przygód do Egiptu czy Tunezji, to już nie jest margines, to powszechne zjawisko. Podobnie panowie gustujący w Tajlandii.  Ile z tych osób nawet nie ma świadomości, że jest nosicielem wirusa HIV?!

Kusząca turystyka

Oczywiście, że najlepsza i pożądana jest wierność i ograniczenie do jednego partnera. Ale pokażcie mi kraj i społeczeństwo, gdzie to działa! Rządy bogatych, skandynawskich krajów mogą wprowadzać kary za korzystanie z usług prostytutek i chwalić się, że w ten sposób zlikwidowały domy publiczne. Tyle, że to fikcja, ponieważ ich zamożnych obywateli stać na wyjazdy do Tajlandii, Estonii czy Polski. Korzystają na tym biura podróży. To zresztą temat na oddzielną opowieść. Z czasem kraje europejskie będą musiały pomyśleć co z tym zrobić. Bo przecież to absurdalne, że obywatel Niemiec, u siebie w kraj karany jest (i słusznie) za najmniejszy przejaw dziecięcej pornografii, ale wystarczy, że wykupi wycieczkę do jednego z państw żyjących z seksturystyki, by mógł robić, co tylko zechce. Taka polityka jest i niemoralna, i nieskuteczna.

Było groźnie i smutno, więc na zakończenie, nieco żartobliwe pytanie: Ciekawe kiedy Unia Europejska wprowadzi takie prawo, że każda wylatująca na wakacje osoba, będzie otrzymywała paczkę prezerwatyw i ulotkę informacyjną? Mogliby wręczać je urzędnicy lub oficerowie sprawdzający paszporty. Albo byłby to dodatek do karty pokładowej. Zobacz też: Seks i turystyka.

 

Indie to nie Indonezja

Właśnie wróciłem z Indii. Może dlatego tak bardzo rozbawił mnie podpis pod znajdującą się niżej fotografią. W kupionym dziś tygodniku „Przegląd” (nr 48 z datą 4 grudnia 2011), na stronie 63, znajduje się zdjęcie Manmohana Singha i Baracka Obamy. Singh, już drugą kadencję jest premierem Indii. To ceniona i znana w świecie postać. Charakterystyczny, starszy pan w okularach i turbanie sikha, jest do rozpoznania na pierwszy rzut oka. Tym bardziej rozwesela podpis pod fotografią:

Czasem łatwiej porozumieć się słowem niż gestem, o czym przekonał się prezydent Barack Obama podczas spotkania z premierem Indonezji.

 

Żeby było ciekawiej, za plecami obu panów widać flagę Indii.

 

Myślę, że omyłkę gazety należy włożyć raczej między zwykłe literówki, autor nie mógł być aż tak niedoinformowany. Ot, taki lapsus. Każdemu może się zdarzyć.

Po co zatem o tym piszę? Ponieważ to zdjęcie jest symptomatyczne. Dobrze oddaje to, z czym mamy dziś do czynienia. O co chodzi? O to, że Stany Zjednoczone są w roli petenta i potrzebują Indii. Waszyngton nie jest już tak silny jak 10 lat temu. Zapracowali na to dwaj prezydenci. Najpierw Bush junior, później Obama. Oczywiście, dołożyła się do tego ogólnoświatowa sytuacja.

Fotografia zapewne została zrobiona na Bali, w trakcie listopadowego szczytu ASEAN (Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej). Obaj przywódcy rozmawiali tam o zaciśnięciu współpracy. Waszyngton potrzebuje Delhi jako sojusznika w rywalizacji z Chinami. Jeszcze kilka lat temu bywało różnie. USA strofowały Indie, nakładały sankcje, teraz wyciągają rękę.

Na arenie międzynarodowej wygląda to tak, jakby potęga Stanów malała z miesiąca na miesiąc. Wcale mnie to nie cieszy. Są regiony świata, gdzie Biały Dom występował w roli pełniącego porządku żandarma, są takie, gdzie bronił praw mniejszości. Dziś po cichu się wycofuje.

 

Nepal. Himalaje

Nagle, na trasie wiodącej w północne rejony Nepalu, pojawiają się one. Białe, olbrzymie i zaskakująco bliskie. W pierwszym momencie sprawiają wrażenie jakby były sztuczne, przyklejone lub namalowane. W tym miejscu, z uśmiechem mówię turystom: Moi drodzy, to nie fototapeta, to naprawdę są Himalaje.

 
Maćhapućhare, widok z Pokhary

Stoimy w słońcu, jest ciepło, nawet upalnie. Dookoła subtropikalna roślinność, wszędzie rosną banany. A tuż za nimi, wydaje się, że na wyciągnięcie ręki, ośnieżone szczyty najwyższych gór świata. Jeden z ciekawszych widoków jaki dane mi było zobaczyć.

Idziemy w pole. Wychodzimy za wieś i stajemy jak wryci. Obrazek z innej epoki, z nierzeczywistego świata. Właśnie trwają ryżowe żniwa. Wszyscy pracują ręcznie. Pochyleni nad ścierniskiem ludzie, żadnych maszyn, żadnych linii elektrycznych. Kompozycje krajobrazu uzupełniają pasące się obok krowy. A nad tym wszystkim góry. Białe ośmiotysięczniki.

W tle Annapurna

Jedziemy do Pokhary. To najlepsze, najbliżej położone miejsce, z którego można oglądać Himalaje. Przez kilka dni będziemy je widzieć rano i wieczorem; z okna hotelu, z widokowego tarasu, ale też z każdej uliczki miasta. Jakby tego było mało, wypłyniemy na jezioro. Annapurna będzie odbijać się w jego tafli.

Himalaje to „dom śniegu”. Tak właśnie należałoby przetłumaczyć tę nazwę. Powstały ze zderzenia kontynentów. Jakieś 130 mln lat temu, Indie oderwały się od Antarktydy i z zawrotną prędkością 18-20 cm na rok, ruszyły na północ. Po 80 mln lat uderzyły w Azję wypiętrzając potężne szczyty. Wiemy to dziś dzięki skomplikowanym badaniom naukowym, ale opowieść o tym znajdziemy również w znacznie wcześniejszej, hinduskiej mitologii.

Dwie słynne góry przyciągają turystów do Pokhary. Jedna to Annapurna, pierwszy zdobyty ośmiotysięcznik. Drugi to Maćhapućhare, nieco niższa, ale zupełnie dziewicza, jeszcze nigdy nikt na nią nie wszedł.

Annapurna jest dziesiątym co do wielkości szczytem Ziemi. Ma 8091 m wysokości. To ją, w 1950 r. zdobyli Herzog i Lachenal, przypłacając to amputacją palców. Dziś nadal jest niebezpieczna, ma wysoki wskaźnik śmiertelności (38 proc.!) Do 2005 r. były 103 wejścia i 56 przypadków śmierci! Jako pierwsi zimą, zdobyli ją Artur Hajzer i Jerzy Kukuczka (1987 r.). Będąc w Pokharze oglądamy cały masyw, składający się z siedmiu szczytów: od Annapurny I do Annapurny IV i Annapurny Południowej, plus Gangapurna i Maćhupućhare.

I właśnie ta ostatnia jest najbardziej charakterystyczna. Uważa się ją za najpiękniejszą górę świata. Choć niższa (6993), to dzięki temu, że leży bliżej Pokhary (25 km), zajmuje dominującą pozycję w krajobrazie. Maćhupućhare znaczy „rybi ogon”. Taki kształt ma jej wierzchołek. Uroku i sławy dodaje fakt, że nikt, nigdy na nią nie wszedł. Rząd Nepalu wydał zakaz już dawno temu. Podobno dlatego, że to święta góra. Inni twierdzą, że ze względu na ochronę specyficznej formy szczytu, w trosce o to, by rybi ogon nie został zadeptany. Tak czy inaczej, posunięcie to okazało się skutecznym zagraniem marketingowym. Dziś każdy chce zobaczyć górę, której nikt nie zdobył.

W jednym kadrze liście bananowca i białe ośmiotysięczniki

A co się dzieje z Monut Everestem? A, jakoś słabo. Rozmawiam z Nepalczykiem, specjalistą od oprowadzania turystów po wysokich górach. Mówi, że ostatnio wspinał się tam miesiąc temu. Było pustawo. Podobno w październiku nikt nie wchodził. Liczba amatorów najwyższej góry świata spada. W 2010 r. od strony Nepalu weszło ok. 450 osób. W tym roku będzie mniej. Dlaczego? Szczyt zaczął cieszyć się złą sławą. Wdarła się tam bezwzględna komercja. Radykalnym krytykiem takiego stanu rzeczy, był zmarły niedawno, pierwszy zdobywca Everestu, sir Edmund Hillary. Mówił, że to już nie jest himalaizm. W bazach przejściowych jest wszystko, bary, muzyka i prostytutki. Czynnikiem zniechęcającym może być też cena. Opłata rządowa za wejście to 25 tys. dolarów. Do tego dodać należy koszty ekspedycji. Trzeba wydać ok. 40 tys. USD. Kto ma, może wchodzić.

Więcej informacji o Himalajach.

Zobacz też: Everest, turystyka i prostytutki.

 

Orcia. Prawdziwe Indie

Jadąc przez północne Indie odliczam dni do momentu, gdy dotrę do Orci (ang. Orchha). Jestem tu już po raz kolejny, jak zawsze z grupą turystów. Po przylocie najpierw jest Delhi, potem Dźajpur, później Agra. Żadne z tych miast, w turystycznym sensie nie jest hinduskie. Dominują w nich zabytki islamskie. Ogląda się Czerwony Fort, Meczet Piątkowy, Mauzoleum Humajuna, Sikandrę, Fatehpur Sikri i słynny Tadź Mahal. Wszystkie obiekty zostały zbudowane przez dynastię Wielkich Mogołów, islamskich okupantów, którzy rządzili sporą częścią Indii, od początku XVI do połowy XIX wieku. Miasta położone niedaleko siebie, tworzą tak zwany Złoty Trójkąt. Jeśli ktoś przyjeżdża na tydzień, widzi tylko to. Jakby w ogóle nie był w Indiach! Prawdziwy Hindustan zaczyna się nieco dalej.

Dżahangir (Jahangir) Mahal

 Orcia to „ukryte miejsce”. Niewielka wieś, otoczona dżunglą, odizolowana od reszty świata  trudnymi do przebycia drogami stanowi miłą odmianę po hałaśliwych miastach Złotego Trójkąta.  Liczy około 10 tys. mieszkańców (inna sprawa, że w Indiach wszystko poniżej miliona jest niewielkie). Ludzie żyją spokojnie, głównie z rolnictwa. Nikt tu nie wariuje na widok turystów. Nie ma natarczywie żebrzących dzieci i nachalnych handlarzy. Pozbawiona jest wszelkich negatywnych cech dużego miasta. (Możliwe, że Mahatma Gandhi miał rację twierdząc, że miasto to wszystko co najgorsze, a najlepszą strukturą społeczną jest wieś).

Trasa Gwalior – Orcia, widok z naszego autokaru.

Drogi są takie sobie. Asfaltowe, ale bardzo wąskie i pełne dziur. Ruch „uatrakcyjniają” wszędobylskie, najważniejsze na jezdni krowy, riksze, ciężarówki, traktory i piesi. Efekt jest taki, że autokar, 120 km pokonuje w 5 godzin. Mocno trzęsie, głowa puchnie od ciągłego trąbienia (kierowca częściej używa klaksonu, niż dźwigni zmiany biegów – musi, inaczej nigdzie byśmy nie dojechali!), ale za to obrazki za oknem – bezcenne!

Autor w Orci, przed świątynią Lakszmi.

Orcia była stolicą lokalnego księstwa między XVI a XVIII wiekiem. Wtedy władcy wznosili wspaniałe pałace i typowe hinduskie świątynie. Później została opuszczona. Pewnie dlatego zabytki przetrwały w tak dobrym stanie. W północnych rejonach Indii dżungla pełniła rolę najlepszego konserwatora. Co pokrył las, tego nie znaleźli najeźdźcy i nie zniszczyli.

Przyjeżdżamy wieczorem i od razu idziemy do najważniejszej tu świątyni boga Ramy. Przed wejściem trzeba zostawić wszystkie przedmioty ze skóry. W podręcznej przechowalni lądują paski, portfele i zegarki. Hinduizm jest wegetariański. Do niedawna w Orci nie można było dostać żadnych mięsnych potraw. Dziś w najlepszym hotelu już bywają. Na kolację mamy szwedzki stół. Dużo różnych, smacznych dań z jarzyn i tylko jedno mięsne –kurczak w curry.

W lobby hotelowym wita nas motto, w języku hindi, ale zapisane czcionką angielską: Gość jest Bogiem!

Tam, gdzie krowy mogą więcej.

Hotel ma formę pałacu, w pokojach meble i wystrój jak w czasach maharadży. Otoczony jest zadbanym ogrodem, a na głównym dziedzińcu, przez cały wieczór muzyka na żywo. Dookoła, w którą stronę nie spojrzeć, wznoszą się XVII-wieczne świątynie. Wiem, że trzeba uważać, ponieważ w turystycznych opisać mocno nadużywa się słowa „piękne”, ale cóż mam począć; tu naprawdę jest uroczo!

Rano wycieczka. Poruszamy się motorikszami. W każdej 3 osoby plus kierowca. Produkowane na licencji Piaggio, stały się źródłem ogromnego sukcesu indyjskiej firmy Bajaj. Wypuszcza ich ponad milion rocznie! Jeździ nimi pół Indii, ale też popularne są w wielu rejonach Afryki. W niektórych miastach Etiopii, jak ktoś mówi o motorikszy, to używa właśnie słowa „bajaj” (badźadź).  Trudno wyobrazić sobie Indie bez tego środka komunikacji. Motoriksze przewożą ludzi i towary. Bez nich, kraj by zamarł.

Jedna ze świątyń w Orci

Zwiedzamy Dżahangir Mahal, pałac z pierwszej połowy XVII wieku. Na turystach zawsze robi wrażenie. Moim zdaniem jest ciekawszy, niż wszystkie inne zabytki Złotego Trójkąta razem wzięte. Jest hinduski, architektonicznie bogaty. Zdobią go śliczne ornamenty. Celowo, zwiedzamy go rano. W ciepłym kolorystycznie, budzącym się słońcu, robienie zdjęć daje dużo przyjemności.

Kolorowe indyjskie drogi. Zdjęcie z naszego Instagrama.

Później jeszcze świątynia Lakszmi i wizyta w jednym z domostw, po to by zobaczyć jak naprawdę żyją miejscowi. Zaczynamy się spieszyć, bo jeszcze dziś musimy dojechać do  Kadźuraho. Czekają świątynie, w szokujący sposób  zdobione erotycznymi rzeźbami. A później do Waranasi. Między tymi dwoma miastami jest około 400 km. Pokonamy je w 12-14 godzin. Jak pójdzie dobrze! Jeśli trafimy na większy ruch, może zająć to nawet kilka godzin więcej (znany mi rekord to 17, daje to średnią 24 km na godzinę). Takie właśnie są Indie. Szerokiej drogi!

Zobacz też: Waranasi – święte piekło hindusów.

Indyjski Dzień Dziecka

W Indiach Dzień Dziecka obchodzony jest 14 listopada.

Mam przed sobą dzisiejszy” Hindustan Times”, a w nim duże, modułowe ogłoszenia. Szczęśliwego Dnia Dziecka życzą przedsiębiorstwa i politycy. Są i bardziej dyskretne formy reklamy. Oto koncern Tata promuje swój program budowy Indii przez edukację. Firma znana u nas głównie z przemysłu motoryzacyjnego (najtańszy samochód świata – Nano) inwestuje również w inne obszary, jest na przykład właścicielem herbaty Tetley. Tak się właśnie teraz dzieje na tym świecie. Indyjska firma kupuje takie marki jak Jaguar czy Land Rover. I nie da się już tego zatrzymać, przyszłość należy do Indii. A właściwie do indyjskich dzieci. Dlatego Tata inwestuje również w naukę. Jak informuje czytelników gazety, ma już 2 miliony studentów i  500 szkół!

 

Wycieczka szkolna, 14 listopada 2011 r., Sikandra koło Agry, Indie.

Jak ciekawie ujął to Amartya Sen, indyjski ekonomista i laureat Nagrody Nobla: „trudność w zrozumieniu Indii polega na tym, że jeśli jakaś opinia o tym kraju jest słuszna, to prawdziwe jest również jej zaprzeczenie”.

Fakt jest taki, że Indie mają z jednej strony olbrzymie problemy, a z drugiej wielkie osiągnięcia. Dotyczy to również dzieci. Można podać kilka danych.

·      Jest tu sześć razy więcej studentów niż w Chinach! Kilka dziesiątków lat temu, rząd w Delhi postawił na szkolnictwo wyższe na najlepszym poziomie. Głównie w tworzących rozwój branżach, jak chociażby informatyka – kształcą najwięcej i jednych z najlepszych na świecie specjalistów. Dziś tylko w Bangalore pracuje ich więcej niż w słynnej Dolinie Krzemowej. Dzięki temu Indie zabierają wykwalifikowane miejsca pracy Zachodowi. Ocenia się, że każdego roku z USA ucieka ich tu około 200 tys.!

·      Indie są bardzo młodym społeczeństwem. Średnia wieku poniżej 30 lat! Dla porównania w Chinach ponad 40 – polityka radykalnego ograniczania przyrostu przyniosła tu niebezpieczne skutki, społeczeństwo Chin starzeje się, za 20 lat będą problemy. A wtedy na światowy rynek wejdą miliony dobrze wyedukowanych Indusów. Rozleniwione społeczeństwa Zachodu nie sprostają konkurencji.

·     W tym roku Indie wypuściły najtańszy tablet na świecie. Cena? Tylko 35 $! Działający, nowy, sprawny! Na razie jest program pilotażowy, rząd zakupił próbną partię 100 tys. Do rozdania w szkołach. Jak wszystko pójdzie dobrze, to cel jest prosty – tablet dla każdego ucznia!

Na ulicy Starego Delhi

·      A z drugiej strony:  ciągle aż 30 proc. społeczeństwa to analfabeci; wiele państwowych wiejskich szkół jest niedofinansowana, a dzieci kończą naukę po kilku latach (tylko 15 proc. kontynuuje naukę w szkole średniej, a 7 proc. na studiach).

·     100 mln dzieci poniżej 14 roku życia pracuje.

·       5 mln dzieci jest wykorzystywana do pracy niewolniczej!

·      50 tys. dzieci pracuje w ekstremalnie toksycznych manufakturach zapałek. Pracują już 3-letnie maluchy!  W wieku lat 6, mają zrujnowane zdrowie.

Najgorzej mają dziewczynki. W hinduskiej tradycji bardziej pożądani są synowie (ma to swoje religijne i społeczne uzasadnienie). Dlatego w Indiach rodzi się za mało kobiet. Średnia dla całego kraju wynosi (w zależności od roku) od 914 do 933 dziewczynek na tysiąc chłopców. Podczas gdy naturalny wskaźnik demograficzny wynosi 106 do 104. Są regiony Indii, gdzie jest jeszcze gorzej, na tysiąc chłopców przypada poniżej 800 dziewczynek!

W Orci. Tu zaczynają się prawdziwe Indie

Od lat zakazana jest tu selektywna aborcja, a lekarz nie ma prawa poinformować kobiety w ciąży o płci dziecka (grozi mu za to do 3 lat więzienia!). Mimo to usuwanie ciąży ze względu na płeć jest praktykowane na dużą skalę.  Szacuje się, że w ciągu ostatnich 10 lat przeprowadzono 6 mln takich aborcji. Często zdarza się też niestety, że dziewczynki tuż po urodzeniu są uśmiercane. Lokalne władze Radżastanu wprowadziły becikowe; 1,8 tys. rupii (nieco ponad 100 zł) jeśli urodzi się córka. W biednych wiejskich społecznościach rodzice najpierw odbierają te pieniądze, a później zabijają dziecko. Sposobów jest kilka. Najczęściej wsypuje się noworodkom do ust i nosa piasek lub tytoń. Bywa też, że są zakopywanie żywcem.

Władze w różnych rejonach kraju próbują wszelakich sposobów by sytuację zmienić. Są, na przykład, dodatkowe zachęty dla dziewczynek chodzących do szkoły. Intensywną działalność prowadzi, powołane w tym celu, Ministerstwo Kobiet i Rozwoju Dzieci.

W zeszłym roku rząd centralny, w całych Indiach wprowadził Dzień Dziewczynki. Obchodzony jest 24 stycznia. Może to coś zmieni.

Zobacz też: Tadź Mahal oraz: Waranasi – święte piekło hindusów.

PS
Problem nie dotyczy tylko Indii. Na świecie brakuje około 160 mln kobiet!

Więcej informacji o Indiach.

Strona 1 z 2

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén