Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Kategoria: Bez kategorii (Strona 19 z 32)

Polska, czyli co?

Wróciłem z Armenii. Kilka dni temu, na Placu Republiki, w samym centrum Erywania, dwaj turyści z mojej grupy, spotkali turystów z Iranu. Jedni i drudzy, młodzi ludzie, ciekawi świata, próbowali się czegoś o sobie dowiedzieć. Było miło i sympatycznie. Niestety pojawił się niespodziewany problem. Irańczycy w ogóle nie kojarzyli takiego kraju jak „Poland”. Nic, a nic.

 

Wcale nie czuli się z tym głupio. Wręcz odwrotnie, zaskoczeni informacją, niezrażeni sytuacją, próbowali zdefiniować ten nowy dla nich byt. Padły pytania pomocnicze.

 

Jedno, które szczególnie mi się spodobało, brzmiało: Jaki słynny budynek macie? Szeroko otwarte oczy polskich turystów świadczyły, że mają trudności z odpowiedzią. Irańczycy próbowali pomóc. Australia to budynek opery w Sydney; Paryż, to wiadomo; Rzym też; Moskwa – Kreml, itd. A u was? Nasi nie potrafili podać niczego godnego uwagi. Kiedy już było wiadomo, że dalsze próby identyfikacji kraju nic nie dadzą, chwycili się ostatniej deski ratunku. Padło słowo „papież”. Nie zadziałało! No to jeszcze jedna rozpaczliwa próba: „Jan Paweł II”. Też nic! Katastrofa! Rozstali się miło i sympatycznie, ale z dziwnym uczuciem, że mieszkają w państwie-nic. Kraju, które nie ma wizytówki. Ani architektury, ani znanej marki samochodu (komputera, odzieży, piwa, klubu piłkarskiego, etc.).

 

Z rozmowy i zadawanych pytań wynikało, że Irańczycy nie byli skończonymi głąbami. O świecie trochę wiedzieli. O Polsce nic.

 

Dla turystów z mojej grupy było to sporym zaskoczeniem. Jak można nie znać Polski? Jak można nie słyszeć o naszym papieżu?!

 

Przyzwyczaiłem się już do tego. Nie dziwi mnie to i nawet rozumiem. Co więcej, uważam, że winę za to ponosimy my sami! W naszej pięknej, polskiej megalomanii, wydaje się nam, że wystarczy Jan Paweł II by wszyscy nas znali i do tego jeszcze szanowali! To idiotyczne, ale tak właśnie myślimy. Jak się sami nie przekonamy, to nie uwierzymy, że są kraje i cywilizacje, gdzie hasło JPII nic nie mówi, a są i takie, gdzie znane jest, ale szacunkiem wielkim się nie cieszy.

 

Co robimy żeby promować nasz kraj?! Z czasów studiów na Uniwersytecie Kairskim pamiętam, że w tym ogromnym dwudziestomilionowym mieście nie było ani jedno kursu języka polskiego. Nie było żadnej promocji polskiej kultury! Dla porównania prężnie działał Czeski Instytut Kulturowy, a jeszcze lepsza promocję robiła bardzo popularna tam Skoda i Czeskie Linie Lotnicze, które nie wycofały się tak, jak nasz LOT.

 

Ile pieniędzy z publicznych funduszy wydaliśmy przez ostatnie lata na nową architekturę? Budowaliśmy gmachy, urzędy, kościoły. Czy powstał choć jeden obiekt, który mógłby stać się wizytówką kraju? Dlaczego nie?! Ponieważ nikt o tym nie myśli. Chyba wydaje nam się, że dwie osoby, Wałęsa i Karol Wojtyła, zapewnili nam już rozpoznawalność, splendor i szacunek na długie lata.

 

A swoją drogą, miło by było wracać do kraju ładnej architektury. Jak ląduję w Warszawie, siłą rzeczy porównuję ją do miast, w których przed chwilą byłem. Nasza stolica wypada słabo. Ładniejszy jest Erywań. Tbilisi też.

 

  

Wybudowany kilka lat temu most nad rzeką Mtkwarą. Otoczony wiekowymi zabytkami średniowiecznego Tbilisi, szybko stał się charakterystycznym punktem miasta i atrakcją turystyczną. Pięknie iluminowany, ciekawie wygląda również w nocy. Dobry przykład nowoczesnej architektury.

 

Zobacz również: „Łuk triumfalny”

 

11 września

Dziesięć lat temu całe lato spędziłem w Egipcie; 11 września byłem w drodze, wiozłem turystów z Kairu do Szarm el Szeikh. Skończyliśmy właśnie tygodniową wycieczkę dookoła kraju. Wczesnym wieczorem, po ośmiu czy dziewięciu godzinach spędzonych w autokarze, dojechaliśmy na miejsce i kwaterowałem grupę w hotelu. Stałem przy kontuarze recepcji, dopełniałem formalności, ale jednym okiem spoglądałem na stojący nieopodal telewizor. Zaciekawił mnie wyświetlany tam film. Nie widziałem tego wcześniej! Coś nowego i oryginalnego. Turyści rozeszli się już do pokoi, spytałem recepcjonistę: co to za film? To nie film – odpowiedział, to się dzieje naprawdę!

 

Następnego dnia rano musiałem być w Kairze. Czekał mnie nocny przejazd miejscowym autobusem. Skorzystałem z gościnności egipskich kolegów, chciałem odświeżyć się przed podróżą. Jedząc kolację, oczywiście oglądaliśmy telewizję. Jakie były reakcje? To właśnie jest niesamowite! Jeden z gospodarzy cieszył się jak dziecko. Dla niego to było święto. Tak jakby po zwycięskiej wojnie. Był to młody człowiek, pracujący w turystyce. Zdawał sobie sprawę, że za chwilę straci pracę. Oczywistym było, że wystraszeni ludzie Zachodu przestaną przyjeżdżać do Egiptu. Pytałem go o to. Mówił, że nic go to nie obchodzi. Najważniejsze, że Ameryka dostała za swoje!

 

Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy dokładnie kto i dlaczego. Ale część Egipcjan już świętowała. Widziałem symboliczne gesty podrzynania gardła i słyszałem okrzyki: America halas! (Koniec Ameryki!).

 

To oczywiście nie było tak, że wyszli na ulice i wiwatowali. Ci, którzy się cieszyli, raczej robili to w domowym zaciszu, a jak publicznie, to na mniejszą skalę; w pracy, wśród bliskich znajomych Z różnych powodów. Również dlatego, że Egipt był krajem totalitarnym i do bólu policyjnym. Łatwo można było się narazić. Rząd Mubaraka funkcjonował dzięki łaskawości Waszyngtonu. To zobowiązywało.

 

Radość z upokorzenia USA, w żadnym razie nie przełożyła się na stosunek do obcokrajowców. Ani 11 września, ani później nie spotkało mnie nic przykrego.

 

Noc spędziłem w autobusie. Rano wysiadłem na przystanku w centrum Kairu. Miałem odebrać grupę przyjeżdżającą z Hurghady. W programie jednodniowej wycieczki piramidy i Muzeum Kairskie. Zostało mi jeszcze trochę wolnego czasu, spędziłem go w kawiarni przy Midan Tahrir (główny plac egipskiej stolicy, słynny stanie się dziesięć lat później, w trakcie rewolty, która obali Mubaraka). Zdążyłem wypić dwie piekielnie mocne i do bólu słodkie herbaty. Uwielbiam je. W Egipcie stawiają mnie na nogi, zastępują śniadanie. Wypaliłem sziszę. Było spokojnie, jak zawsze.

 

Około 10. przyjeżdżają wycieczki z Hurghady. Wiele autokarów na raz. Odnalazłem swój, wsiadłem i… zobaczyłem kompletnie przerażonych ludzi. Bali się! A najbardziej młodziutki pilot. Przywiózł turystów, ale interesowało go tylko to, by jak najszybciej wrócić do Polski. Wiedzieli już, że to Osama bin Laden. W głowie mieli proste równanie: islam – terroryści – Egipt. Trzeba było to jakoś opanować. Strach był absurdalny. Samoloty uderzyły w USA. To dość daleko od Kairu! Dobrze wiedziałam na czym opiera się bezpieczeństwo w Egipcie. Wszędzie było pełno tajnej policji, a po takich wydarzeniach ogłoszono pewnie najwyższy alert. Jeśli teraz, gdzieś było bezpiecznie, to właśnie w Egipcie!

 

Zresztą zawsze czułem się tu komfortowo. Bez najmniejszej obawy, że coś mi zagraża.

 

Grupa się uspokoiła, zrealizowaliśmy program, zwiedziliśmy co trzeba. Razem z nimi wróciłem do Hurghady. Przez następne dni obserwowałem jak kurort się wyludnia. Wyjeżdżali ci, którym kończyły się turnusy, a nowi nie przyjeżdżali. Po dwóch tygodniach było pusto. Nigdy więcej nie widziałem czegoś takiego! Ani jednego turysty w całej Hurghadzie! Trwało to kilka miesięcy. Straty były olbrzymie. Większy ruch zaczął się dopiero na początku 2002 roku.

 

Gruzińska Droga Wojenna

Jak powszechnie wiadomo, Gruzja jest bardzo malowniczym krajem. A jednym z najładniejszych szlaków jest Droga Wojenna. Może nazwa nieszczególna, brzmi groźnie i straszy, ale na szczęście, od dawna, z wojną nie ma nic wspólnego. Jest cicho i spokojnie. Nawet latem 2008 r. nie było tu walk. Prezentuje się pięknie. Jeśli ktoś chciałby w ciągu jednego dnia, zobaczyć to, co najładniejsze, to, co można uznać za kwintesencję kraju, to powinien przejechać tą trasą. (Zobacz blog w całości poświęcony Gruzji).

Czternastowieczna cerkiew Cminda Sameba – jedna z największych atrakcji Gruzińskiej Drogi Wojennej. Zabytek położony jest na wysokości 2170 m n.p.m, u stóp góry Kazbek.


Rozpoczyna się w Tbilisi. Wiedzie na północ, do rosyjskiego Władykaukazu. Ma długość 208 km. Przecina góry, wykorzystywana była więc przez tysiąclecia; wędrowali tędy m.in. Scytowie, Hetyci i Mongołowie. W XIX wieku zmodernizowali ją Rosjanie. Po to, by łatwo i sprawnie przerzucać kolejne armie. Co ciekawe, było tam wtedy wielu Polaków. W krwawych i niesamowicie okrutnych wojnach bili się po dwóch stronach frontu. Wcielani do armii rosyjskiej zostawali w niej lub uciekali i dołączali do powstańczych oddziałów. Tworzyli, np. doborową formację kawalerzystów Szamila, bojownika o wolność Czeczenii i Dagestanu. Wielką rolę odegrali polscy inżynierowie. Do tego stopnia, że na Kaukazie jasnym było, iż specjalistami od budowy dróg, twierdz, mostów i fabryk, są właśnie Polacy. Jedni budowali, inni burzyli – znani artylerzyści to też nasi rodacy…

 

Władykaukaz założyli Rosjanie w drugiej połowie XVIII wieku. Miał być ich głównym ośrodkiem w tym regionie. Z tego miejsca mieli kontrolować wszystko dookoła  (stąd nazwa miasta). Kawałek dalej na północ jest znany nam wszystkim Biesłan (właśnie mija rocznica tragicznych wydarzeń w tamtejszej szkole), a trochę na wschód, Grozny.

Góra Kazbeg (5047 m n.p.m.). Zdjęcie zrobiono w październiku z okolic cerkwii Cminda (Tsminda) Sameba

Góra Kazbek (5047 m n.p.m.). Zdjęcie zrobiono w październiku z okolic cerkwi Cminda (Tsminda) Sameba.

 

W 1942 r. armia niemiecka zatrzymana został dopiero na przedmieściach Władykaukazu. Była o krok od ogromnych złóż ropy. To najdalej wysunięte na wschód miejsce, gdzie dotarły ich wojska. Później zaczęły się klęski i odwrót. Pojawili się niemieccy jeńcy. W nieludzkich warunkach rozbudowywali Drogę Wojenną. Głód, choroby i ciężki, górski klimat sprawiły, że wielu z nich zmarło. Są tu ich cmentarze.

 

Dziś, droga ta mogłaby spełniać rolę ważnego szlaku handlowego. Pewnie by tak było, gdyby nie spór rosyjsko-gruziński. W 2006 r. wymiana handlowa ustała. Rosja, jednostronnie, pod pretekstem rozbudowy przejścia, wstrzymała ruch. Chodziło o osłabienie Gruzji i rządzącego nią Saakaszwilego. Teraz, sąsiednia Armenia stara się o zezwolenie Tbilisi na tranzytowy przewóz swoich towarów. Zobaczymy, może wkrótce coś się zmieni.

Widok z okolic Przełęczy Krzyżowej.

Na razie, główne znaczenie tej drogi, opiera się na turystyce. Jest nie tylko malownicza, ale i bogata w znamienite zabytki. Monastyr Dżwari, wybudowany na przełomie VI i VII wieku, pochodząca z XI w. katedra w Mcchecie, twierdza Ananuri (XVI/XVII wiek) i wreszcie, leżący u stóp góry Kazbek (5047 m.n.p.m), piękny kościół św. Trójcy. A w międzyczasie Przełęcz Krzyżowa (2379 m n.p.m.) i kurort narciarski Gudauri. Jest tu kilka przyzwoitych hoteli. Ładne pokoje, sauna, dobra kuchnia, wyciągi i stoki narciarskie tuż za oknem. Może kiedyś w Polsce zrobią się modne ferie na Kaukazie. Chce ktoś coś oryginalnego? Zamiast we włoskie Dolomity, to na narty do Gruzji.

Ananuri.

 

PS. Jaki jest najwyższy szczyt Europy? W Polsce dzieci wiedzą, że Mont Blanc (4811 m). Ale sprawa jest dyskusyjna. Jeśli granica Europy przebiega przez Kaukaz, to wyższy jest nie tylko Elbrus (5642), ale i Kazbek. Zobacz też: Gdzie leży Gruzja?

Moje wycieczki do Gruzji.

Historia turystyki

Jak się przyjrzeć dzisiejszej turystyce, to trudno uwierzyć, że jej początki wzięły się z ruchu abstynentów. 170 lat temu Thomas Cook zorganizował pierwszą masową wycieczkę. W jego zamyśle miał to być sposób na odciągnięcie ludzi od alkoholu. Szukano pomysłów na naprawę rozpitego, brytyjskiego społeczeństwa. Cook był kaznodzieją i działaczem ruchu na rzecz trzeźwości.

 

Wbrew temu, co się dziś często powtarza, nie był przedsiębiorcą w pełnym tego słowa znaczeniu. Interesowała go socjalna strona turystyki. Nie zysk wyciągany z organizacji wycieczek, ale pozytywny wpływ na podupadłe moralnie społeczeństwo. Długo nie zarabiał większych pieniędzy, a kiedy w końcu zaczął, przeznaczał je na działalność charytatywną. Być może dziś, po traumie burd i rabunków, Wielka Brytania znowu potrzebuje podobnego pomysłu i podobnego działacza. Może w wyniku tego narodzi się jakaś nowa gałąź gospodarki, równie znacząca jak masowa turystyka.

 

Biznesmenem był natomiast jego syn, John Mason. To on dążył do intensyfikacji działań czysto zarobkowych. Kiedy, po śmierci ojca, przejął interes, firma nabrała rozpędu. Dziś Thomas Cook Group, to drugi pod względem wielkości, turystyczny koncern Europy. Każdego roku, z jego usług korzysta ponad 20 mln osób. W 2007 r. obrót grupy wyniósł równowartość 46 mld zł!

 

Co prawda, wszystkie podręczniki turystyki zaczynają się od opisu zjawiska grand tour (XVII-XVIII wiek), w którym upatruje się źródeł zjawiska, ale ten fenomen dotyczył tylko bogatych, arystokratycznych sfer. Miał charakter indywidualny. Najczęściej organizowany był samodzielne, a nie przez wykwalifikowane, specjalistyczne podmioty. W historii turystyki pamiętamy o nim jak o idei nauki poprzez podróże. Natomiast, początki turystyki masowej, bezsprzecznie wiążą się z działalnością Thomasa Cooka.

 

Zaczął latem 1841 roku, od jednodniowej wycieczki. Wynajął pociąg na trasie z Leicester do Loughborough. Udział wzięło około 500 osób, z czego większość złożyła przysięgę trzeźwości! Przejechali kilkadziesiąt kilometrów, dając początek branży, bez której ciężko wyobrazić sobie dzisiejszą gospodarkę.

 

Następnie zaczął organizować dalsze wyjazdy, do Liverpoolu, Szkocji i na Wystawę Światową w Londynie w 1851 r. – zabrał tam 150 tys. osób! Kluczem do sukcesu była cena. Dzięki umasowieniu, wycieczki były tanie i przez to dostępne tym grupom społecznym, które wcześniej o takim zbytku nie śmiały nawet pomarzyć. Wspólnie z synem rozszerzył ofertę o kraje Europy, Bliski Wschód (Palestyna, Egipt – rejsy po Nilu) i Amerykę. Pojawiła się nawet podróż dookoła świata (212 dni).

 

Obserwując branżę, mam wrażenie, że czekają nas zmiany. Rynek ewoluuje. Nie ma już tak prostej recepty na sukces, jak w czasach Thomasa Cooka. Zmienia się świadomość turystów. W krajach skandynawskich już stał się popularny ruch wypoczynku ekologicznego i prospołecznego. Wkrótce i do nas dotrze wiedza, że samoloty mają zły wpływ na środowisko, a olbrzymie kurorty z hotelami typu all inclusive, przynoszą gospodarzom tyleż dobrego, co i złego (trochę już o tym pisałem: Wakacje all inclusive). Z czasem nasycimy się „wypasionymi” resortami z „darmowym” piwem i frytkami i zaczniemy szukać innych form spędzania urlopu. A na plaże Egiptu przylecą Chińczycy.

 

Zawrotna kariera Thomasa Cooka zaczęła się od pociągu. Wyczarterował cały skład!

 

Kto dziś organizuje wycieczki koleją?! Jak procent zorganizowanego ruchu turystycznego stanowią? Może warto wrócić do tego pomysłu?

Autorskie biuro podróży

Bałtyk dla frajerów?

W ramach cyklu „Gorący temat” Onet zaproponował nam rozważania blogerów na temat wypoczynku nad polskim morzem. Na stronie głównej portalu rzecz była zaanonsowana: „Patriotyzm czy frajerstwo?” Zobacz >>>

 

Niektórzy wypoczywają nad Bałtykiem z przyzwyczajenia, inni bo lubią, a jeszcze inni z niewiedzy, że można inaczej; że za podobne pieniądze będzie gwarancja pogody, piękne słońce i ciepła woda; w Bułgarii, na Krecie czy w Tunezji.

 

Dlaczego jest tak drogo?

Branża tłumaczy to sezonowością.Turyści masowo przyjeżdżają nad Bałtyk tylko przez 2-3 miesiące w roku. I w tym okresie wszyscy chcą zarobić. To nie to, co Egipt, gdzie sezon trwa cały rok. Inaczej amortyzują się inwestycje.

 

Dlatego trzeba szukać pomysłów na pozostałe miesiące. Przykładem świeci Litwa. Nasi sąsiedzi wiedzą co robić. Wybudowany już jakiś czas temu aquapark w Druskiennikach spełnia pokładane nadzieje. Zapewnia przypływ turystów przez cały rok. Mało tego, właśnie wybudowano tam kryty stok narciarski. Podobnego nie ma w promieniu tysiąca km! Miałem okazję zwiedzić go jeszcze w trakcie budowy. Robi wrażenie. Na pewno będzie przebojem. Zapewni gości okolicznym hotelom, pensjonatom i kwaterom prywatnym. Będą miały obłożenie przez cały rok, a nie tylko w lipcu i sierpniu.Z pewnością wielu Polaków zostawi tam pieniądze. Na Litwie, a nie nad polskim Bałtykiem. I nie na Mazurach.

  

 Aquapark w Druskiennikach

Takie podejście umożliwia oferowanie konkurencyjnych cen. Robimy wiele wycieczek na Litwę. Szkoleń, konferencji, itd. Dlaczego tam? Odpowiedź jest prosta: gdzie w Polsce można zaproponować dobry hotel z aquaparkiem i centrum SPA w porównywalnej cenie?

 

Przez ostatnich kilka lat nadrabiamy zaległości dzięki dotacjom z UE. Ale warto spytać skąd wzięły się te braki w infrastrukturze? Dlaczego na małej i niby biednej Litwie mądrze inwestowano w turystykę, a u nas tylko o tym mówiono?!

 

Proszę popatrzeć na bardzo bliskie mi Podlasie. Nie mamy takich ośrodków, które mogłyby konkurować z Druskiennikami czy Trokami.

 

Nad Bałtykiem, turystyczne gminy powinny wspierać budowę dużych, krytych aquaparków. Takich, gdzie z dziećmi można spędzić kilka dni. Jesienią i zimą lub nawet latem, kiedy pogoda nie dopisuje.

W biurze mamy mnóstwo klientów, którzy wściekli wracają z naszego wybrzeża. Zmokli, zmarzli, wynudzili się siedząc na kwaterach za które słono zapłacili. Przychodzą do nas i kupują „cokolwiek byle było ciepło”. I lecą gdzieś na słoneczne południe. Uciekają bo polskie morze nie dało im alternatywy. Albo plaża (wiatr i deszcz) albo nic. To jest powód niepowodzeń. Dlatego pod koniec tego sezonu branża będzie narzekała.

 

Potrzebne są inwestycje. Duże, śmiałe, robiące wrażenie i przyciągające turystów. Co ważne, takie przedsięwzięcia przynoszą dochód. Sobie i wszystkim dookoła.

 

Ach jak pięknie by było, gdyby podobne środki, jak na Euro 2012, zostały skierowane w rozwój turystyki. Olbrzymie stadiony będą deficytowe i po zakończeniu Euro, gości hotelowych nie przyciągną. W przeciwieństwie do aquaparków, tropikalnych wysp i krytych torów narciarskich.

Polak w samolocie

Teraz Kręcina, wcześniej Rokita. Spełnili obowiązek działacza społecznego. Przyczynili się do nagłośnienia ważnego problemu. Wnieśli swój wkład w masową edukację. Pokazali jak nie należy zachowywać się na pokładzie samolotu.

Jeden z portali doniósł, że sekretarz PZPN, Zdzisław Kręcina, na prośbę współpasażerów został wyrzucony z pokładu samolotu lecącego z Wrocławia do Warszawy, bo był pijany i zachowywał się wulgarnie. Pan Zdzisio tłumaczył, że przecież nie był pilotem, więc mógł wypić sobie jedno piwko.

Jak zachowywać się w samolocie?! Polacy mają z tym kłopot.

Dlaczego? Moim zdaniem wynika to z faktu dość dużej tolerancji na niestandardowe poczynania pasażerów w polskich liniach lotniczych. Zakładamy coś w rodzaju dopuszczalnego marginesu. Skoro naród pije, to dlaczego ma nie pić w samolotach? Skoro, często pijani mężczyźni są wulgarni, to niby dlaczego wulgarni mają nie być na pokładzie samolotu? Pracujące w naszych liniach stewardesy są w stanie znieść znacznie więcej, niż ich koleżanki, np. w Lufthansie. Oczywiście, w Rosji czy na Ukrainie ta tolerancja może być jeszcze dalej posunięta. Jak podają branżowe anegdoty, tam i pilot czasem wypije.

Od kilkunastu lat pracuję w turystyce. Sporo latam. Zdarza mi się wstydzić za współobywateli. Nie tak dawno leciałem na długiej, międzykontynentalnej trasie. Potężny samolot KLM (holenderskie linie), kilkuset pasażerów. W trakcie wielogodzinnego lotu,załoga miała problemy tylko z Polakami. Pod wpływem alkoholu zachowywali się głośno i żadną miarą nie chcieli się uciszyć.

Pamiętam początki masowej turystyki czarterowej. Czasy kiedy nasze biura zaczęły wynajmować egipskie samoloty. Na początku, zanim turyści nie dowiedzieli się co może ich czekać, zdarzało się, że samolot do Hurghady startował w Warszawie, a w Katowicach już lądował. Przymusowo. Ponieważ na pokładzie były nadpobudliwe osoby pod wpływem alkoholu. Dla arabskiej załogi był to taki szok, że pilot, bez wahania zarządzał lądowanie.

Dla podróżujących jedno jest bardzo ważne. Kapitan samolotu zawsze ma rację! Nikt nie będzie go pytał czy słusznie lądował. Ma prawo, jeśli uzna, że tak trzeba. Cała procedura odbywa się oczywiście na koszt pasażera, który swoim zachowaniem doprowadził do podjęcia takiej decyzji. A koszty nie są małe! Samo paliwo, które trzeba zrzucić przed nieplanowanym lądowaniem, to z punktu widzenia prywatnej osoby, niemal fortuna.

Opowiadała mi jedna turystek, o przygodzie na trasie z Brazylii. W samolocie Lufthansy leciało kilku Polaków. Wracali do domu po zakończonym kontrakcie. Oczywiście postanowili to uczcić. Co ważne, nie zachowywali się jakoś karygodnie. Po prostu byli weseli i głośni. Stewardesa poprosiła o spokój. Nie posłuchali. Przyszła znowu i już bardziej stanowczo upomniała wesołków. Kiedy się odwróciła, jeden z nich zażartował,krzycząc za nią: Luftwaffe! To wystarczyło. Kapitan podjął decyzję o lądowaniu. Panów z samolotu wyprowadziła policja.

Jestem za twardymi regułami i ich konsekwentnym egzekwowaniem! W trosce o dobro pasażerów. Jak czują się podróżujący z dziećmi rodzice, jeśli dwa rzędy dalej siedzą pijani, wulgarni panowie. Co ma zrobić ojciec? Bić się z nimi,  czy zatykać dzieciom uszy? Nieraz widziałem w polskich liniach takie sytuacje. Bezradni rodzicie patrzyli wkoło szukając pomocy, a stewardesy udawały, że nic nie widzą. Dlaczego? Bo tak po prostu jest? Bo taki jest standard polskiego turysty? Reklamówka wódki ze strefy bezcłowej? Postuluję mniejszą tolerancję dla takich zachowań!

Dlatego wdzięczny jestem panu Kręcinie za nagłośnienie problemu.

Gra z Gruzją

Piłka nożna. Mecz Polska-Gruzja. Ciekawie wybrana data: 10 sierpnia. To dwa dni po rocznicy wybuchu wojny rosyjsko-gruzińskiej.

 

Trzy lata temu, w szczycie sezonu ogórkowego, wiadomość o walkach na Kaukazie zelektryzowała cały świat. Było to pierwsza od czasów zakończenia zimnej wojny, konfrontacja Moskwy z Zachodem! Rząd w Tbilisi wystąpił wtedy jako reprezentant naszej części świata. Jak twierdzą specjaliści (i tu się chyba nie mylą) bezpośrednią przyczyną wojny były deklaracja NATO o planach przyłączenia Gruzji do Paktu Północnoatlantyckiego. Rosja poczuła się zagrożona i upokorzona. Putin wykorzystał separatystyczne, będące w konflikcie z Tbilisi, republiki Osetii i Południowej Abchazji, by rozpocząć konflikt.

 

Dżwari. Wzgórze nad Mcchetą, dawną stolicą Gruzji

 

Cele były dwa. Po pierwsze, pokazać światu, że Gruzja jest krajem niestabilnym i nieobliczalnym, i że nie warto zapraszać jej ani do NATO, ani do Unii Europejskiej. Po drugie, w pokonanej i upokorzonej Gruzji, doprowadzić do upadku Saakaszwilego. Rzeczą powszechnie wiadomą jest jak bardzo Putin nie lubił prezydenta Gruzji. Rządy młodego, proamerykańskiego polityka, odsuwały kraj od Rosji, a kierowały w stronę Zachodu. Chodziło o wszystko. O ropę i gaz z Azerbejdżanu, która mogła popłynąć w stronę Europy. O niebezpieczny przykład, i to nie tylko na Kaukazie. Saakaszwili rządził mądrze, w ekspresowym tempie zmieniał kraj. Zlikwidował korupcję (w jakim innym postradzieckim kraju to się udało?), rozpoczął bardzo szybki wzrost gospodarczy. Nie bał się śmiałych posunięć, np. zwolnienia oficerów policji i zastąpienia ich zupełnie nowymi ludźmi – w efekcie tego, dziś drogówka w Gruzji nie bierze łapówek! Wybudował dobre drogi – jeździłem po nich miesiąc temu, robią wrażenie. Po latach destabilizacji i politycznej zawieruchy; wojen domowych i braku państwa (bandytyzm, rządy lokalnych watażków, brak prądu, wody i ogrzewania), kraj stanął na nogi. Można było normalnie i bezpiecznie żyć.

 

Z punktu widzenia Rosji, nie był to dobry przykład. Mógł zachęcić inne kraje do pójścia tą drogą.

 

  

Tbilisi, pałac prezydencki

Dzieje Gruzji przypominają naszą historię. Miejscami są zadziwiająco podobne. Oba kraje straciły niepodległość i wpadły w zależność od Moskwy w tym samym okresie, w końcówce XVIII wieku. Ostatni król Gruzji, podobnie jak nasz Staś, próbował romansów i inteligentnej gry z Kremlem. Przegrał tak samo, jak Poniatowski. Do niepodległości oba państwa wróciły na kanwie tych samych wydarzeń – po wojnie światowej i rosyjskiej rewolucji. I tu, znowu podobieństwo, niemal w tym sam momencie musiały o nią walczyć. Polska obroniła się w 1920, Gruzja, w 1921, niestety nie. Do upadku ZSRR pozostała jego częścią.

 

Kiedy przyjeżdżam do Gruzji, spotykam ludzi bardzo przyjaznych i gościnnych. Informacja, że jestem z Polski, otwiera drzwi i serca wielu osób. Z ogromnym szacunkiem odnoszą się do Lecha Kaczyńskiego. Pamiętają, że latem 2008 r., stanął po ich stronie. To był ważny gest. Być może zaważył o losie Gruzji. Warto o tym pamiętać.

Tu znajduje się dużo informacji o Gruzji.

Syria

Jaki to piękny kraj! Atrakcyjny turystycznie. Blisko, a już egzotycznie. Słabo znany; do tej pory nie był popularną destynacją. A nasza branża potrzebuje nowych kierunków. Syria jest jak znalazł. Najczęściej ujmowana w jedną wycieczkę z sąsiednim Libanem. Gdyby tylko nie trwająca od marca rewolucja…

 

Polityczna rewolta pochłonęła już około 2 tys. ofiar! Wyobrażacie to sobie?! Kilka godzin lotu z Warszawy! Damaszek nie leży na końcu świata. To Bliski Wschód. Zawsze tuż obok Europy. W części, to kolebka naszej cywilizacji (rozwój pisma) i chrześcijaństwa (św. Paweł). Miejsce gdzie Zachód uczył się od Wschodu (ostatnio na dużą skalę, w okresie wypraw krzyżowych – stąd Europejczycy przywieźli m.in. nowe odmiany roślin, kulturę agrarną i zwyczaj korzystania z kąpieli).

 

Dziedziczny prezydent Baszar al-Assad to nie Mubarak. Konsekwentnie broni władzy. Jest mu o tyle łatwiej, że murem stoi za nim cały klan. Ważniejsze funkcje w państwie rozdzielone są pomiędzy członków rodziny. Wszystko spaja sieć połączeń finansowych. Rządzący mają udziały w każdym większym biznesie i łatwo z tego nie zrezygnują. Czołgi otaczają protestujące miasta. Żołnierze strzelają do cywilów.

 

Uznanie i podziw należą się syryjskiemu społeczeństwu! Od marca trwają w tak trudnym położeniu. Trochę mnie zaskakuje, że bohaterowie Solidarności latają do Kairu by wspierać tamtejsze zmiany, ale nie wspominają ani słowem o tym, co dzieje się w Damaszku. Nie protestujemy, nie rwiemy szat. A przecież, nasz stan wojenny, przy tym co dziś ma miejsce w Syrii, to ledwie rozgrzewka. Zobacz: Egipska rewolucja.

 

Wygląda na to, że poświęcenie Syryjczyków może przynieść pewne zmiany. Na początku sierpnia Asad wydał dekret wprowadzający wielopartyjność. Zniósł tym samym rządzącej od pięćdziesięciu lat, partii Baas. (Formalnie niby jest dobrze, ale oczywiście decyduje praktyka. Póki co, niemal wszystkie argumenty ma rząd). Ostatnio drgnęło też coś w świecie. Eskalację przemocy potępiła Rada Bezpieczeństwa ONZ, a Unia Europejska wprowadziła sankcje, wymierzone w najważniejszych funkcjonariuszy syryjskich władz. Pojawiła się wypowiedź Hillary Clinton, że społeczność międzynarodowa powinna wywierać większą presję na rząd w Damaszku.

 

A jeszcze dzień wcześniej armia ostrzeliwała Hamę i Latakię. Pamiętam oba miasta .W Latakii siedzieliśmy w nadbrzeżnej kawiarni. Mimo ramadanu, w ciągu dnia, w lokalu było sporo młodych ludzi. Na ekranie dużego telewizora oglądaliśmy arabskie teledyski. Jak na tę część świata bardzo śmiałe, emanujące erotyką tancerki. To produkcje z Libanu, Bejrut jest europejski. Bogatszy, ładniejszy i weselszy niż Warszawa.

 

Do Hamy jedzie się żeby zobaczyć nurie – olbrzymie, drewniane, wiekowe i pracujące do dziś, koła wodne. Ładne miasto, wspaniała historia, piękne perspektywy. Gdyby tylko mogło normalnie się rozwijać… Według syryjskich obrońców praw człowieka, w ciągu ostatnich miesięcy, zginęło tu około 140 osób. Wojsko strzela do demonstrantów. Ciała grzebane są na miejskich skwerach.

 

Wycieczka do Libanu.

Wakacyjny terror

Jakoś nie mogę skupić się na pracy. Od rana zabieram się za różne rzeczy, ale słabo mi to wychodzi. Wiercę się za biurkiem i bez przekonania szukam czegoś w komputerze. Tak już od ładnych kilku dni. Znak to chyba, że potrzebny jest urlop. Może więc źle, że się upieram, siedząc w pustawym biurze. Rzucić to wszystko i wyjechać?!

 

Wyszedłem na obiad. W centrum miasta sennie i niemrawo. Znajomi marzną nad Bałtykiem lub mokną na Mazurach, więc i spotkać się nie bardzo jest z kim. Nawet internet jest jakoś mniej żwawy (tak na marginesie to irytuje mnie jak Word poprawia mi pisownię internet na Internet. Dlaczego z dużej litery? Czy to nazwa własna? Kiedyś nią była, ale dziś?! Chyba tak samo jak prąd, telefon czy telekomunikacja. Oczywiście wiem, że są znamienici zwolennicy pisania z dużej litery, np. prof. Bień, ale ja zdecydowanie wolę małą – tak mi lepiej wygląda).

 

Politycy na wakacjach, publicyści też. Z gazet wieje nudą. Ciekawe ile osób ten stan wpędzi w depresję. Nie ma ulubionych filmów i programów w TV. Nawet w radiu jakaś dziwna, letnia ramówka. Człowiek sobie normalnie żył, przyzwyczajony do konkretnych ram organizacyjnych, a tu nagle, z początkiem wakacji, wszystko się zawaliło. Sytuacja mocno stresogenna. Niezdrowa i niebezpieczna. Żeby jakoś sobie z tym poradzić, trzeba uciec. Zmienić otoczenie, zająć się czymś innym. W odmienny sposób zorganizować sobie czas. Nie ma wyboru. Chcesz czy nie, musisz jechać na wakacje.

 

Niby są jeszcze inne możliwości, ale tak mało ciekawe, że szkoda nawet o nich mówić. Najczęściej spotykana to remont mieszkania. Wszystko stawia na głowie, burzy dotychczasowe struktury, więc jakoś pomaga przetrwać okres wakacyjnej nudy, niepewności, pustki i strachu przed nicnierobieniem.

 

Ale dokąd jechać, ile wydać, itd.? Widziałem już mnóstwo par, które pokłóciły się o to. Mąż chce tu, a żona tam i, w efekcie, problem gotowy. Osoby pracujące w biurach podróży mogą opowiedzieć niejedną historię, kiedy przy wyborze wakacyjnej oferty dochodziło do kłótni między znajomymi. Przyjaciele przestawali nimi być, rozpadały się wieloletnie znajomości. Cóż, wakacje, to rozrywka dużego ryzyka.

 

Ale jak wiemy, jechać trzeba, taki mus.

 

PS

A gdzie na wakacje jeżdżą podróżnicy? Jeśli ich pracą jest podróżowanie, to co robią w ramach urlopu? Też jeżdżą?

Konduktor poliglota

Szczyt wakacyjnego sezonu. Pociąg Tour de Pologne z Katowic do Gdyni. Wsiadam w Białymstoku. Podróż miło płynie. Nigdzie mi się nie spieszy. Jedziemy powoli, kreśląc zygzaki po ślicznych Mazurach i pięknej Warmii. Żadnego stresu, po 5 godzinach docieramy do Olsztyna (samochodem byłoby to 240 km!).

 

Na jednej ze stacji wsiada grupa harcerzy. Młodzież w wieku około 17-20 lat. Francuskojęzyczni, są z Belgii. Kilku siada w moim przedziale. Rozmawiamy po angielsku. Mili, uśmiechnięci, sympatyczni. Nie piją, nie klną. Podróż idealna. Straż Ochrony Kolei nie miałaby tu nic do roboty.

 

Przychodzi pora na sprawdzenie biletów. Konduktor chce wiedzieć ilu ich jest. Pyta więc wyrzucając z siebie: How much? Pytaniu towarzyszy szeroki ruch ramion. Ręce wyraźnie wskazują na to, że chodzi o wielkość grupy. Belg idealnie zrozumiał specyfikę sytuacji, bo nawet nie próbował tłumaczyć w jakimkolwiek języku. Po prostu na palcach pokazał, że jest ich piętnastu.

 

Dumny pracownik kolei oznajmia koledze, który właśnie podszedł: Dogadałem się. Jest ich piętnastu.

 

W moim przedziale jeden zasnął. Nogi ma na fotelu naprzeciwko. Miły konduktor pochyla się i zdecydowanym ruchem ręki, zrzuca je na podłogę. Zdezorientowanemu, wyrwanemu ze snu młodzieńcowi oznajmia: No szue! [pisownia fonetyczna]. A następnie, już w zrozumiałym i pięknym języku polskim dodaje: Nie wolno! I pokazuje palcem na belgijskie buty.

 

Skauci byli już pod koniec dwutygodniowej wycieczki po Polsce. W planach mieli jeszcze Malbork i Gdańsk. Podróżowali sami, bez polskiego pilota. Zdani byli na siebie. Z dużą ciekawością pytałem o ich wrażenia, o to jak poradzili sobie kupując bilety, pytając o drogę czy zamawiając jedzenie. Zaskoczeni byli słabą znajomością języków obcych oraz czasem, jaki tracili na transport. Podróżowali pociągami lub autobusami. Doświadczyli więc dwóch szczególnie „mocnych” stron naszej infrastruktury. Z przejęciem pytali, czy my naprawdę chcemy zrobić Euro 2012. Z ich punktu widzenia, to trudne do wyobrażenia. Brak dróg i szybkiej, sprawnej kolei. A do tego problemy językowe. Wyobraźmy sobie tłumy kibiców z całego świata i konduktorów machających rękoma.

 

Rozumiem, że budowa nowych torów wymaga olbrzymich nakładów. Wymiana taboru też. Ale zmiana jakości pracy, już chyba nie jest tak kosmicznym wydatkiem.

 

Coś mi się obiło o uszy, że związki zawodowe myślą o strajku na kolei. Było nawet referendum w tej sprawie. Chcą zarabiać więcej. Proszę bardzo, niech zarabiają. A w zamian niech chociaż nauczą się angielskiego!

 

Przecież to środek wakacji. Trasa przez turystyczne Mazury nad wybitnie turystyczne Wybrzeże. Pociągiem może jechać każdy. Nawet Belg! I co? Siedzący obok pasażerowie mają robić za tłumacza? Jak to świadczy o polskiej kolei, o całym kraju, o decydentach, którzy powinni widzieć sytuację na lata do przodu i odważnie dokonywać zmian na lepsze?! Co miałem tłumaczyć zagranicznej młodzieży. Że to przez komunizm, przez Moskwę?!

 

Dyrekcjom kolejowych spółek podpowiadam strategię negocjacyjną ze związkami. Albo konduktorzy nauczą się przynajmniej podstaw angielskiego, albo stracą pracę. Do wzięcia są młodzi, znający po kilka języków, wykształceni i gotowi uczyć się dalej – chociażby właściwego stosunku do klienta.

Strona 19 z 32

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén