Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Autor: Krzysztof Matys (Strona 11 z 38)

Iran. Relacja z wycieczki

Z moim wyjazdem do Iranu było mniej więcej tak, jak z historią Artura Orzecha, opowiedzianą w niedawno wydanej książce*. Nie wiedziałem czy dostanę wizę. To znaczy, żadnych szczególnych przeciwwskazań nie było, po prostu, procedura dłużyła się niemiłosiernie. Najpierw były długie święta Nou Ruz, czyli irański Nowy Rok, później do Teheranu jakimś trafem nie docierały moje maile z dodatkowymi danymi, o które poprosiło tamtejsze Ministerstwo Spraw Zagranicznych. W końcu rzecz była na dobrej drodze, ale wymagała cierpliwości. Na Wschodzie uczymy się szacunku wobec czasu. Jest on tam inaczej pojmowany. Człowiek Zachodu próbuje zawładnąć wszystkim, nawet czasem. Człowiek Wschodu poddaje się jego biegowi.

Wycieczka szkolna w mieście Kosh

Wycieczka szkolna w mieście Kaszan

Dla przykładu, tekst ten piszę w autobusie do Isfahanu. Kiedy wsiadałem do niego o 6 rano na dużym dworcu w Szirazie, nie wiedziałem kiedy wysiądę. Pytałem dzień wcześniej, kupując bilet, o to jak długo trwa podróż. Chciałem wiedzieć na którą będę w Isfahanie? W odpowiedzi słyszałem, że może 6, a może 7 godzin. Lub trochę dłużej. Nikt dokładnie nie wiedział. Jadę więc teraz, oglądam migającą za oknem irańską wiosnę i nie mam żadnych oczekiwań względem czasu. W Isfahanie będę zapewne około godziny trzynastej, ale nawet jeśli  przyjedziemy dużo później, to i tak przecież nic strasznego się nie stanie.

Rożne można mieć wyobrażenia o podróży publicznym autobusem w Iranie. Czy aby nie strach? Czy nie brudno? Jak zachowują się pozostali pasażerowie? W aucie na 50 osób jestem jedynym obcokrajowcem. Wszyscy są dla mnie mili. To znaczy mili na migi, ponieważ nikt nie mówi po angielsku. Więc uśmiechamy się do siebie. Częstują mnie miejscowymi przysmakami. Samochód jest w dobrym stanie, nowoczesny i wygodny. Właściwie, to sam sobie muszę przypominać, że jestem w Iranie. Tym groźnym państwie na osi zła, którym straszą nas z telewizora.

Mogę tylko powtórzyć to, co mówią i piszą wszyscy odwiedzający Iran. Jest bezpiecznie! Śmiało można jechać. Wycieczka do Iranu.

Isfahan

Isfahan

A wracając do tematu wizy. Niepokoiłem się, bo zaraz wyjeżdżałem na ponad dwa tygodnie do Armenii. Do Iranu chciałem lecieć bezpośrednio z Erywania. A wizy dalej nie było. Z Polski wylatywałem więc bez większych nadziei. A tymczasem, pod koniec pobytu w Armenii odebrałem maila z informacją, że wiza czeka na mnie na lotnisku w Teheranie. Hura! Zaczęło się więc szukanie biletu na samolot. O tyle trudne, że akurat wypadł długi weekend i wszystkie biura były pozamykane. W końcu udało się. Mam bilet. Lecę.

Tak na marginesie warto wspomnieć o dobrych relacjach chrześcijańskiej Armenii z islamskim Iranem. Komentując sytuację w tej części świata, zazwyczaj mocno akcentujemy rolę religii. Tymczasem polityka jest ważniejsza. Iran ma napiętą sytuację z muzułmańskim Azerbejdżanem, ale przyzwoite kontakty z rządem w Erywaniu. Zaskakujące? Niekoniecznie. Oba kraje po prostu nie mają innego wyjścia. Są na siebie skazane. Armenia nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych z dwoma z czterech sąsiadów (z Turcją i Azerbejdżanem). Zwyczajnie nie może sobie pozwolić na złe relacje z Iranem. W podobnej sytuacji są władze w Teheranie. Poddane izolacji przez Zachód, wykorzystują granicę z Armenią do kontaktów ze światem (na drogach Armenii spotkacie mnóstwo irańskich ciężarówek). Za pośrednictwem Erywania coraz lepsze relacje z Teheranem wypracowuje również Moskwa. Więcej na ten temat w artykule: Armenia z Iranem.

Płot dawnej ambasady USA w Teheranie

Płot dawnej ambasady USA w Teheranie

Jak powszechnie wiadomo, stolica Iranu nie jest najatrakcyjniejszym turystycznie miejscem. Dlatego wycieczki po przylocie do Teheranu, uciekają stąd jak najszybciej. Zbyt wiele pięknych zabytków rozsianych jest po tym wielkim kraju, by tracić czas na zakorkowany i hałaśliwy Teheran. Można zobaczyć jedno czy dwa muzea (szczególnie to, w którym eksponowane są słynne perskie klejnoty) i powałęsać się po olbrzymim targu. Zabytkowej architektury tu mało, dla wielu największą atrakcją jest płot otaczający dawną amerykańską ambasadę. Każdy, kto choć trochę interesuje się Iranem, zna temat i koniecznie chce zobaczyć znane na całym świecie graffiti z karykaturą Statuy Wolności.

Co dalej? Minimum to Sziraz (zazwyczaj leci się tam samolotem, ponieważ z Teheranu, to prawie tysiąc kilometrów), Isfahan (piękne miasto, bogate w interesujące zabytki), znany z zoroastryjskich świątyń Jazd i oczywiście Persepolis, centrum starożytnej Persji.

Mieszkałem w dobrych, ale również w bardzo słabych hotelach. Obsługa może nie ze wszystkim sobie radzi, ale nadrabia uczynnością. W jednym z hoteli miałem pokój z centralnie sterowana klimatyzacją. Nie lubię jak wieje zimnym, więc spytałem czy nie da się czegoś zrobić. Przyszedł pan recepcjonista i okleił klimatyzator gazetą. Już nie wiało. A przy okazji ucięliśmy sobie pogawędkę o filozofii życia. Żałował, że ożenił się dopiero w wieku trzydziestu lat. Mówił, że powinien to zrobić osiem lat wcześniej. Żal mu było straconego czasu.

Persepolis

Persepolis

Pozostając przy temacie hoteli. Jeśli ktoś chce mieć gwarancję czystości w pokoju, zdecydowanie powinien brać cztery gwiazdki. W obiektach trzygwiazdkowych bywa różnie.

Leciałem lokalnymi samolotami (wcale nie są tak straszne jak wieść niesie), jeździłem autobusami i taksówkami. Wędrowałem ulicami miast, również nocą. Odniosłem wrażenie pełnego bezpieczeństwa.

Podróży nie ułatwiają trudności w komunikacji. Słabo tam z językami obcymi. Z Isfahanu do Teheranu przejechałem z kierowcą, który nie znał ani jednego słowa po angielsku. To jakieś 400 km. Po drodze zwiedziliśmy jeszcze urokliwy Kaszan, słynny z zabytkowych irańskich domów. Zjedliśmy razem śniadanie. I wszystko na migi. Nie wymieniliśmy ani słowa. No może jedno – dziękuję! Irańczycy powszechnie używają „merci”. Miał dowieźć mnie na lotnisko w Teheranie. Oczywiście tak, żebym nie spóźnił się na samolot. Więc cały czas pokazywałem mu zegarek. Kiwał głową, że rozumie. Oczywiście przyjechaliśmy z opóźnieniem. Biegiem wpadłem na halę odlotów.

Sziraz

Sziraz

Czekając przy wejściu do samolotu zastanawiałem się nad tym, jak to wszystko się udało. Że mimo wszystko zdążyłem, że nie zgubiłem się gdzieś tam, daleko, na irańskiej pustyni. Już się cieszyłem, gdy usłyszałem komunikat: „Z powodów technicznych lot jest opóźniony”! Powody techniczne, w irańskiej linii lotniczej, która przez międzynarodowe sankcje ma olbrzymie trudności z serwisowaniem i naprawą maszyn! Bać się?! Jak ogłoszą, że naprawili, to wsiąść czy nie? Po półgodzinie wejściem dla pasażerów wyszła ekipa mechaników. Młodzi mężczyźni, roześmiani, szli obok nas głośno sobie dowcipkując. E tam, pomyślałem, zapewne jakiś błahy problem. Wsiadłem i po 90 minutach lotu bezpiecznie wylądowałem w Erywaniu.

*A. Orzech, Wiza do Iranu, Warszawa 2014.

Zobacz także: Iran się zmienia oraz Iran – notatki z podróży.

Rafał Lemkin

Mówi się o nim, że to wielki zapomniany. Chyba trudno o lepsze określenie. Przynajmniej w Polsce. Ledwie o nim pamiętamy. Co innego w Armenii i USA. Materiały prasowe Duke University, uczelni, na której pracował po wyemigrowaniu do Ameryki, określają go mianem człowieka, który ukarał ludobójstwo.

Rafał Lemkin, fot. Duke University

Rafał Lemkin, fot. Duke University

Przypominam jego postać w setną rocznicę zagłady Ormian. Dlaczego teraz? Ponieważ to właśnie Rafał Lemkin stworzył pojęcie „ludobójstwo” i doprowadził do jego penalizacji. Dla Ormian jest ważną postacią. A ja pierwszy raz usłyszałem o nim w Erywaniu. Więcej na ten temat w artykule: Stulecie zagłady Ormian.

Urodził się w 1900 roku na Grodzieńszczyźnie, podobno skończył gimnazjum w Białymstoku, ale nie udało mi się potwierdzić tej informacji. Ojciec prowadził dzierżawione gospodarstwo rolne. Duży wpływ na karierę syna miała matka, Bella z domu Pomerantz. Wszechstronnie wykształcona, studiowała filozofię, zajmowała się językoznawstwem, malarstwem oraz literaturą. Dzięki jej staraniom, Rafał Lemkin wcześnie rozpoczął edukację. Już jako dziecko posługiwał się już biegle kilkoma językami. Studiował prawo na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Naukę kontynuował w Heidelbergu, Berlinie i Paryżu, zajmując się między innymi filozofią. Doktorat zrobił z prawa.

Być może o zawodowej drodze Lemkina przesądziły doświadczenia z młodości. Najpierw inspirowany przez rosyjskie władze, pogrom Żydów w Białymstoku (1906 rok), później dochodzące z Turcji echa zagłady Ormian (1915-1917).

Po ukończonych studiach rozpoczął prace w warszawskiej prokuraturze. Posadę stracił w latach 30. w wyniku interwencji samego ministra Becka. Lemkin naraził się polskim władzom krytyczną analizą hitlerowskiego prawa karnego (był to czas zbliżenia między Polską i Niemcami).

Tablica poświęcona Lemkinowi w muzeum Cicernakaberd w Erywaniu

W 1933 roku został zaproszony na prestiżową konferencję karnistów do Madrytu. Po naciskach polskiego MSZ zrezygnował z wyjazdu, ale  wysłał swój odczyt. Analizując zagładę Ormian oraz późniejsze pogromy chrześcijan w brytyjskim Iraku, doszedł do wniosku, że w prawie międzynarodowym brakuje regulacji pozwalającej ścigać sprawców tego typu zbrodni. Wtedy nazywał ją jeszcze „barbarzyństwem”. Chodziło mu o to, by takie czyny były karane niezależnie od tego, gdzie zostały popełnione i bez względu na to, gdzie znajdują się ich sprawcy. Było to całkowicie nowatorskie spojrzenie. Zbyt śmiałe jak na ówczesną Europę. Jeszcze nie rozumiano, że zbrodnie popełnione gdzieś daleko na wschodzie mogą odbić się echem również w centrum świata zachodniego. Trzeba było jeszcze dziesięciu lat i strasznych doświadczeń II wojny światowej, żeby politycy zauważyli konieczność penalizacji „barbarzyństwa”.

Lemkin przedstawił spójny opis tej kategorii prawnej. Wyszedł z założenia, że nie są to tylko skutki uboczne wojny (rząd turecki do dziś w ten sposób tłumaczy krwawe wydarzenia sprzed stu lat). Pisał o zaplanowanych i konsekwentnie realizowanych działaniach, które mają na celu nie tylko fizyczną eksterminację narodu, ale też zniszczenie dóbr kultury i zlikwidowanie ekonomicznych podstaw bytu. Znając tezy Lemkina, łatwiej zrozumieć dlaczego w trakcie madryckiego wykładu niemiecka delegacja wyszła z sali. Polski prawnik ostrzegał świat przed nadchodzącą katastrofą.

Osiem lat później, w 1941 roku Churchill, to, co czynili hitlerowscy, nazwał „zbrodnią, która nie ma nazwy”. Lemkin był już wtedy w USA. W 1939 roku udało mu się uciec przez Litwę do Szwecji, a stamtąd do Ameryki. Z całej rodziny uratował się tylko on.

Wieczny ogień. Erywań, Cicernakaberd

Zatrudniono go w dziale prawnym Departamentu Wojny. W wydanej w 1944 roku książce zaproponował zupełnie nowy termin: genocyd (ang. genocide) od greckiego słowa genos – „rasa”, „plemię” i łacińskiego caedere – „zabijać”. W języku polskim przyjął się w formie „ludobójstwo”.

Lemkin był doradcą amerykańskiego oskarżyciela w Trybunale Norymberskim. To właśnie w tam po raz pierwszy w praktyce zastosowano koncepcje polskiego prawnika.

W grudniu 1948 roku, według jego projektu, Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło Konwencję o zapobieganiu i karaniu zbrodni ludobójstwa. Na jej podstawie utworzono Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze oraz sądzono zbrodnie dokonane m.in. na terenie byłej Jugosławii oraz w Rwandzie.

W latach 50. XX wieku Lemkin był aż siedmiokrotnie zgłaszany do Pokojowej Nagrody Nobla. Zmarł w 1959 roku. Światu znany jest jako Raphael Lemkin, amerykańskie prawnik polskiego pochodzenia.

Zobacz artykuły na temat Armenii.

Stulecie zagłady Ormian

W kwietniu 2015 roku przypada ważna dla Ormian rocznica. Sto lat temu doszło do najtragiczniejszych w dziejach tego narodu wydarzeń. Zaczęło się w Stambule, gdzie aresztowano i wymordowano całą ormiańską inteligencję. To był początek największej fali ludobójstwa na terytorium Imperium Tureckiego. W ciągu dwóch lat zginęło około 1,5 mln osób!

Pamięć strasznych chwil pełni dziś ważną rolę. Na niej budowane jest poczucie więzi narodowej. Zaplanowano duże uroczystości, zaproszeni zostali przywódcy państw, przewidziano sporo wydarzeń z obszaru historii i kultury. 23 kwietnia na głównym placu Erywania wystąpi znany ormiański zespół System of a Down.

Armenia przechodziła różne koleje losu. W starożytności była wielkim i silnym państwem. W okresie największej potęgi kraj rozciągał się od Morza Kaspijskiego do Morza Śródziemnego! W średniowieczu Ormianie stworzyli państwo na terenie pogranicza dzisiejszej Turcji, Syrii i Libanu (Armenia Cylicyjska). Później utracili niepodległość. Naród bez państwa przetrwał 600 lat!

Katedra w Eczmiadzynie. Tu zaplanowano główne uroczystości religijne

Katedra w Eczmiadzynie. Tu zaplanowano główne uroczystości religijne

W drugiej połowie XIX wieku większość zamieszkałych przez nich terenów należała do Turcji. Odróżniali się od dominującej części społeczeństwa religią, językiem i kulturą. Bywało, że razili bogactwem. Ormianie zawsze byli cenionymi fachowcami. Zajmowali się handlem i rzemiosłem, wykonywali też wolne zawody.

Ludobójstwo

Jak to się zaczęło? Trudno wskazać jeden powód. Zadecydował raczej cały ich splot. Nie bez znaczenia były wewnętrzne animozje i uprzedzenia. Obok siebie muzułmanie (sunnici i szyici) jezydzi, Ormianie, Kurdowie, nestorianie i wierni Kościoła chaldejskiego. Nałożyły się na to kolejne wojny w trójkącie Rosja, Turcja i Persja. Chrześcijańskim Ormianom bliżej było do prawosławnych Rosjan, u nich szukali ratunku. W efekcie tego, przez Turków byli traktowani jak piąta kolumna.

Pogromy na dużą skalę rozpoczęły się już w końcówce XIX wieku. W latach 1894 – 1896 zginęło około 300 tys. Ormian. Największa fala okrucieństwa miała miejsce pomiędzy 1915, a 1917 rokiem, ale rzezie ludności cywilnej trwały aż do roku 1923. W sumie, przez te wszystkie lata, zginąć mogło około 2 mln ludzi! Historycy uważają te wydarzenia za pierwszą tak dużą, zaplanowaną akcję unicestwienia całego narodu. Powołał się na nie Hitler w przededniu ataku na Polskę. Nakazując okrucieństwo swoim dowódcom stwierdził, że świat nie pamięta już tego, co zrobiono Ormianom. Miał to być dowód na to, że można bezkarnie mordować.

Uratowali się ci, którym udało się uciec na północ, do Rosji. Przeżyło też trochę dzieci i kobiet. Maluchy były kupowane z rąk tureckich oficerów i odsyłane do Europy. Ocalenie zawdzięczają obcokrajowcom, w tym europejskim misjonarzom, którzy utworzyli w ten sposób niejeden sierociniec. Kobiety stawały się brankami, zmuszane do małżeństwa z oprawcami, cierpiały do końca swych dni.

Pod koniec XIX wieku na terenie Turcji mieszkało około 2,1 mln Ormian. Do 1923 roku przeżyło ledwie 150 tysięcy! Niszczono również materialne ślady ich bytności, w tym bezcenne zabytki.

Tekst Konwencji ONZ w języku ormiańskim i angielskim

Tekst Konwencji ONZ w języku ormiańskim i angielskim

Nie było gdzie szukać sprawiedliwości. Świat biernie się przyglądał. I choć zachodnia prasa pełna była straszliwych doniesień, niewiele zrobiono, by powstrzymać hekatombę. Część zdesperowanych Ormian próbowała ukarać winnych na własną rękę. Tajna organizacja o nazwie Komandosi Sprawiedliwości dokonywała zamachów na wysokich urzędników odpowiedzialnych za zaplanowanie i przeprowadzenie akcji eksterminacyjnej. W 1921 r. w Berlinie zastrzelono Talaata Paszę, byłego ministra spraw wewnętrznych, uważanego za architekta rzezi.

Genocyd

Zabójca z Berlina, złapany przez policję, stanął przed sądem. Groziła mu kara śmierci. Wydarzenie to zwróciło uwagę Rafała Lemkina, młodego studenta prawa Uniwersytetu Lwowskiego. Lemkin pytał, jak to możliwe, że politycy, którzy odpowiadają za śmierć setek tysięcy są bezkarni i mogą spokojnie podróżować po świecie, a zamachowiec za zastrzelenie jednego z nich najpewniej otrzyma najsurowszą karę. Odpowiedź była prosta. Prawo międzynarodowe nie znało jeszcze takiej kategorii jak ludobójstwo. Nie było podstaw by aresztować i osądzić byłych przywódców Turcji.

Od tej pory Rafał Lemkin poświęcił się tej kwestii. Zwieńczeniem jego prawniczej kariery było doprowadzenie do przyjęcia przez ONZ Konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa. Lemkin był jej autorem. On też stworzył termin „ludobójstwo” – po angielsku genocide (od gr. genos – rasa i łac. caedere – zabijać).

Tekst Konwencji znajduje się tuż przy wejściu do muzeum na terenie Cicernakaberdu w Erywaniu. Pamiętają tam, że Raphael Lemkin był z pochodzenia Polakiem. Informację tę zamieszczono również na oficjalnej stronie Genocydu.

Pamięć

Do 1991 roku Ormianie pozbawieni byli państwowości. Armenia stanowiła część ZSRR, a władzom w Moskwie wcale nie zależało na upamiętnianiu tamtych wydarzeń i drażnieniu południowego sąsiada (to Lenin przehandlował świętą dla Ormian górę Ararat, przekazując ją Turcji).

Wieczny ogień upamiętnia ofiary Genocydu. Erywań

Udało się dopiero w 1965 roku. Zbliżająca się pięćdziesiąta rocznica zagłady sprowokowała olbrzymie demonstracje, pierwsze tego typu w ZSRR. Ludzie wyszli na ulice, stanął cały Erywań. Domagano się pamięci. Moskwa ustąpiła. Postanowiono wybudować pomnik. Wzniesiono go na wzgórzu, z którego roztacza się piękny widok na stolicę Armenii i znajdujący się już po tureckiej stronie, Ararat.

To właśnie jest Cicernakaberd, czyli Jaskółcza Twierdza. Pali się tu wieczny ogień. Otoczony jest dwunastoma kamiennymi blokami, które symbolizują prowincje dawnej Armenii. W niebo strzela wysoka iglica, a tuż obok znajduje się muzeum (przez ostatni rok zamknięte z powodu remontu). Byłem w nim wiele razy, ale nie chcę pamiętać. Eksponowane tam zdjęcia są zbyt okrutne. Jest też zagajnik iglastych drzewek. Władze Armenii proponują posadzenie świerka odwiedzającym Erywań dostojnikom. Polskie wycieczki oglądają drzewko Jana Pawła II. Tuż obok jest świerk Putina, Miedwiediewa i Kwaśniewskiego.

Cicernakaberd

Cicernakaberd

Ormianie długo nie mogli przebić się z pamięcią o ludobójstwie. Z różnych powodów Zachód wstrzymywał się przez nadawaniem tej kwestii rozgłosu. Nie chciano zatargów z Turcją, ale znaczenie miała też polityka Izraela, konsekwentnie broniąca wyjątkowości Holokaustu. Dlatego Ormianie tak bardzo docenili słowa Jana Pawła II, który na tę kwestię zwrócił uwagę części światowej opinii publicznej. W 2001 r. eksterminację Ormian za ludobójstwo uznał parlament francuski (Ormianie tworzą tam wpływową społeczność, a dobre relacje między obydwoma narodami istnieją od średniowiecza). Polski Sejm odpowiednią uchwałę przyjął w kwietniu 2005 roku.

Uroczyste obchody zaplanowano w wielu krajach, również w Polsce. Zaangażowały się w nie znane osobistości świata kultury. Krzysztof Penderecki, który ma ormiańskie korzenie, skomponował na tę okazję utwór chóralny. Jego premiera będzie miała miejsce w Carnegie Hall w Nowym Jorku. W tym samym programie zabrzmią utwory Chopina oraz Komitasa – najsłynniejszego ormiańskiego kompozytora, który cudem uratował się z pogromu 1915 roku.

Zobacz też: Moja Armenia.

Suwalszczyzna

Region turystycznych możliwości. Uważam, że Suwalszczyzna ma przed sobą dobre czasy. Położenie w północno-wschodniej Polsce, tuż przy granicy z Litwą, Białorusią i Obwodem Kaliningradzkim, stwarza olbrzymie możliwości rozwoju turystyki transgranicznej. Zatrzymują się tu Polacy jadący do krajów nadbałtyckich oraz Finowie i Estończycy podróżujący w kierunku Europy Zachodniej.

Zabytkowy klasztor na Wigrach jest jedną z wizytówek Suwalszczyzny.

Zabytkowy klasztor na Wigrach jest jedną z wizytówek Suwalszczyzny

Ciekawostką geograficzną są trójstyki granic. Na Suwalszczyźnie znajdują się aż dwa miejsca, w których spotykają się granice trzech krajów: Polski, Litwy i Rosji (punkt „Wisztyniec” nieopodal Wiżajn) oraz Polski, Litwy i Białorusi (na rzece Marycha w Puszczy Augustowskiej).

Wiadomo, że północno-wschodnia Polska przyrodą stoi. To słynne Zielone Płuca. Na Suwalszczyźnie znajdują się dwa parki narodowe: Wigierski oraz leżący na południowej granicy regionu, Biebrzański Park Narodowy. Oba parki dają duże możliwości turystyczne. W Wigierskim utworzono 250 km oznakowanych szlaków pieszych, rowerowych i ścieżek edukacyjnych.

Do tego aż 21 rezerwatów przyrody! I już tylko z tego powodu warto tu przyjechać. Zobacz też: Turystyczna Polska Wschodnia.

Rzeka Szeszupa

Rzeka Szeszupa

Suwalszczyzna jest krainą prawie 150 jezior! Znajdziemy tu zarówno akweny z piaszczystymi plażami, jak i śródleśne, malownicze jeziorka o stromych brzegach. Przez region przepływa kilka rzek znanych wszystkim miłośnikom kajakarstwa. To Czarna Hańcza i Rospuda. Ale na pewno warto wziąć pod uwagę również Szeszupę i Marychę. Te dwie ostatnie w szczególności polecane są doświadczonym kajakarzom, szukającym kontaktu z naturą, nieskażoną jeszcze masową turystyką.

To kolejna zaleta Suwalszczyzny. Turystów tu jeszcze niezbyt wielu. Wystarczy zejść z najczęściej wykorzystywanych szlaków, by móc do woli cieszyć się kontaktem z przyrodą.

Rewelacyjne warunki turystyczne znajdziemy na obszarze Suwalskiego Parku Krajobrazowego. Wyjątkowe w skali całej Polski ukształtowanie terenu jest dziełem lodowca, który przesunął się tędy 10 tys. lat temu. Zobaczymy tu najpiękniejsze przykłady moren i naturalnych głazowisk. Wyjątkowo atrakcyjne widoki tworzą wysokie wzgórza, na czele z najbardziej znaną Górą Cisową, oraz głębokie doliny, kryjące malownicze jeziora. W tej okolicy znajduje się najgłębsze w Polsce jezioro – Hańcza (108,5 m).

Jeziora Gałęziste i Samle, fot. H. Stojanowski

Jeziora Gałęziste i Samle, fot. H. Stojanowski

Na terenie Suwalskiego Parku spotykamy wiele archeologicznych świadectw obecności Jaćwingów, dawnych mieszkańców tych ziem. Wśród nich wyróżnia się grodzisko na Górze Zamkowej. Interesującym obiektem jest molenna, czyli świątynia staroobrzędowców we wsi Wodziłki – najstarsza tego typu budowla w Polsce.

Wychowałem się na pograniczu Podlasia i Suwalszczyzny. Tu w czasie I Rzeczpospolitej przebiegała granica między Koroną i Wielkim Księstwem Litewskim. Etnicznie i kulturowo obszar formował się dość późno, u schyłku średniowiecza. Jaćwingowie ustępowali miejsca żywiołom polskim i ruskim. Z czasem doszli jeszcze Żydzi, Niemcy, Tatarzy i Karaimi. Powstała mozaika kultur. Do dziś widać ją w krajobrazie miast i wsi, kuchni, a nawet lokalnej gwarze.

Już krótki rys historyczny wystarczy, by zdać sobie sprawę ze specyfiki regionu. Obszar dzisiejszej Suwalszczyzny podzielony był między Koronę i Wielkie Księstwo Litewskie. Po 1795 roku znalazł się pod zaborem pruskim. Następnie przeszedł w ręce rosyjskie. Po wybuchu I wojny światowej zajęty został przez wojska niemieckie. W dwudziestoleciu międzywojennym podzielony był między Polskę i Niemcy. Dziś spora część historycznej Suwalszczyzny należy do Litwy. Zobacz też: Puńsk. Litwini w Polsce.

Najtrudniej docenić to, co się ma. Może dlatego mieszkańcy tych terenów tak niepewnie promują swój piękny region. Może śmiałości muszą nabrać od kogoś z zewnątrz. Jak tutejsze walory docenią w Warszawie i Londynie, to i oni sami w nie uwierzą.

Widok z góry Zamkowej na jezioro Szurpiły.

Widok z Góry Zamkowej na jezioro Szurpiły

Jeśli ktoś z lokalnych władz, gmina czy jakakolwiek inna jednostka, ma pomysł na swój region, proszę niech się zgłasza. Chętnie pomogę. Od lat zajmuje się światową turystyką. Jest wiele przykładów, które można wykorzystać.

A do turystów mam apel. Nie zatrzymujcie się na Augustowie! Przejedźcie jeszcze 30 km. Tam czeka na odkrycie piękna, wyjątkowa kraina. Naprawdę warto! Dla przyrody, pięknych krajobrazów, mozaiki kultur i wyśmienitej kuchni. Nie macie planów na wakacje? Polecam Suwalszczyznę!

Zobacz także: Sejny – miasteczko na kresach.

Dziękuję Suwalskiej Izbie Rolniczo-Turystycznej za udostępnienie zdjęć.

Polecam piękny hotel w Suwałkach.

PS. Zapraszam na warszawskie targi LATO: 17-19 kwietnia. Suwalszczyzna będzie tam mocno reprezentowana. Przewidziano wiele atrakcji dla dorosłych i dzieci, w tym degustacje specjałów regionalnej kuchni oraz konkursy z nagrodami.  Do wygrania m.in. pobyt w hotelu na Suwalszczyźnie!

 

More info about Suwałki Region (Suwalszczyzna), Podlasie and tourism in Belarus & Lithuania on website in English: Poland Tour Operator.

Tunezja. Turystyka po zamachu

Przez ostatnie dni utwierdziłem się w przekonaniu, że w Polsce na terroryzmie, islamie i turystyce zna się prawie każdy. Mądrych w tej chwili nie brakuje.

Politycy odegrali taniec rytualny w stylu dbamy o obywateli. Określenie tego, co się wydarzyło w Tunisie „polskim 11 września”, to dowód na fakt, jak prymitywnych metod używają, by wpływać na opinię publiczną.

Cóż warte są komentarze, że MSZ od dawna ostrzegało? Wygłoszone chociażby przez szefa ABW. Ciekawe ilu pracowników polskiego MSZ i ABW było w ciągu ostatnich dwóch lat na wakacjach w Tunezji? Jak podaje przykład marszałka Sikorskiego pytanie wcale nie jest bez sensu.

W Tunezji jest ponad 800 skategoryzowanych hoteli, z czego 70 proc. przy plaży!

W Tunezji jest ponad 800 skategoryzowanych hoteli, z czego 70 proc. przy plaży!

Otóż Ministerstwo Spraw Zagranicznych ostrzegało również przed Egiptem, ale nie przeszkodziło to marszałkowi Sikorskiemu dobrze bawić się w kraju nad Nilem. I coś mi się wydaje, że to zalecenie MSZ pojawiło się wtedy, gdy jego szefem był właśnie Sikorski! Jeśli druga osoba w państwie ignoruje własne zalecenia, to czego możemy spodziewać się po reszcie społeczeństwa?

Prawda jest taka, że oferty wypoczynku w Tunezji i Egipcie idą naprzeciw oczekiwaniom polskiego rynku. Potrzebujemy tanich propozycji. To turystyka masowa. W ciągu roku do Tunezji wyjeżdża ponad 100 tys. Polaków. W rekordowym, 2009 roku było ich 200 tys.!

W branży wymieniamy się doświadczeniami z ostatnich dni. Na jednym z zamkniętych forów, koleżanka z biura podróży napisała wczoraj: „Poszłam rano wcześniej do biura czekając na telefony od zaniepokojonych klientów i… Uwaga!!! Same zapytania czy już spadły ceny na lato do Tunezji i pełno lastowiczow do Egiptu”. Rynek rządzi! Również w naszym biurze klienci pytają o to czy będą przecenione oferty na Tunezję. Zresztą, przekonany jestem, że doświadczeni turyści są na tle dojrzali, iż nie dadzą się unieść panice. Na trzeźwo oceniają sytuację i wcale nie chcą rezygnować z wakacji.

Jak zawsze w takich sytuacjach, potrzebny jest kozioł ofiarny. Terroryści są daleko, nie do końca wiadomo kto to i na czyje zlecenie dokonał zamachu. Trudno ich zrozumieć i wyjaśnić motywy. Za to pod ręką są biura podróży. Obawiam się, że jesteśmy o krok od uznania, iż winne są właśnie one.

Jeśli to nastąpi, to będziemy mieli do czynienia z olbrzymim kryzysem. Trudno wyobrazić sobie polską branżę czarterową bez Egiptu i Tunezji. A jeśli wykreślamy te kraje, to również Maroko, Jordanię i Izrael. Pytanie co z Turcją. Efekt będzie taki, że latem wielu klientów odejdzie z kwitkiem. Nie znajdą dostępnych cenowo ofert. Grecja, Hiszpania i Portugalia będą zbyt drogie.

A co z wycieczkami egzotycznymi? Jakie informacje przedstawić klientom udającym się np. do Indonezji? Wymienić wszystkie możliwe zagrożenia? Ukąszenie węża, skorpiony, możliwość tsunami, prawdopodobieństwo trzęsienia ziemi, zamachu terrorystycznego i katastrofy samolotu?

Nasze biuro organizuje również wycieczki po Podlasiu oraz na sąsiednią Białoruś i Litwę. Serdecznie zapraszam! Jest bezpiecznie. MSZ nie ostrzega przed tymi krajami. Póki co, wszak sytuacja jest rozwojowa. Wczoraj na tej liście nie było na przykład Jordanii, ale po narzekaniach jednej z dziennikarek radiowej Trójki, już się pojawiła.

Wizy do Egiptu

Branżę turystyczną obiegła informacja, że Kair wprowadza utrudnienia wizowe dla turystów indywidualnych. W tym przypadku trzeba będzie uzyskać wizę jeszcze przed wylotem, w jednej z ambasad. Rozporządzenie to wchodzi w życie z dniem 15 maja. Zmiany nie dotkną klientów biur podróży. Turyści na wycieczkach zorganizowanych szybko i bez problemu otrzymają wizy na lotnisku, już po przylocie do Egiptu. W ten sposób, jednym ruchem, rząd w Kairze uciął wszelkie plany tanich linii lotniczych. Jeśli te myślały o uruchomieniu lotów np. do Hurghady, to teraz straciło to sens. Biura podróży żyjące z wycieczek do Egiptu zostały uratowane.

Sprzedawca pamiątek w Asuanie

Sprzedawca pamiątek w Asuanie

Wiosna w Egipcie?

Dokąd pojechać w marcu i kwietniu? Jeśli ktoś myśli o Wielkanocy pod palmami, to gdzie? Od lat odpowiedź jest ta sama. W tym okresie Egipt jest bezkonkurencyjny. Nigdzie indziej, za takie pieniądze, nie będziemy mieli tak ciepło. Korzystna jest relacja jakości do ceny. Jeśli się mądrze wybierze, to trafimy do całkiem dobrego hotelu, a już na pewno takiego, gdzie są porządne baseny i aquaparki. Za hotel o podobnej infrastrukturze w Grecji czy Hiszpanii trzeba zapłacić dużo więcej. Nie mówiąc już o pogodzie.

Dom w Luksorze

Dom w Luksorze

Trudno zastąpić Egipt. To najtańszy całoroczny kierunek. Niby jest jeszcze Tunezja, ale tam zimą i wczesną wiosną jest chłodno i deszczowo. Można próbować też Cypru, ale podobnie jak w Tunezji. Zresztą ceny mówią same za siebie. W marcu tego roku klienci mieli wybór zaskakująco tanich ofert, np. 7 dni w hotelu 3* z dwoma posiłkami na Cyprze za… 599 zł! Skąd ta cena? Po prostu, nie sprzedawało się i biura próbowały odzyskać chociaż część pieniędzy, oferując produkt poniżej kosztów. Będą musiały odrobić to w szczycie sezonu.

Oczywiście, są jeszcze Wyspy Kanaryjskie i Maroko, ale na upały nie możemy tam liczyć nie tylko w marcu czy kwietniu, ale nawet w maju.

Egipt oczywiście ma też swoje słabsze strony. Nie ma co ukrywać, że z jakość pracy obsługi hotelowej i poziom kulinarny wyraźnie różni się od tego, na który możemy liczyć np. w Hiszpanii. O tym więcej w artykule: Egipt po latach.

Na targu. Kobieta poi osłabionego gołębia

Na targu. Kobieta poi osłabionego gołębia

Fakt, że na polskim rynku nie ma kraju, którym można by zastąpić Egipt, przyczynił się do problemów w jakie wpadł sektor turystyki czarterowej po 2010 roku. Rewolucja i późniejsza polityczna destabilizacja w Egipcie wpłynęła na rażący spadek zainteresowania. Dopiero od niedawana Egipt zaczął odrabiać straty. W 2014 roku kraj faraonów odwiedziło 9,9 miliona zagranicznych turystów (400 tysięcy więcej niż w roku poprzednim).

Nie sposób porównać dzisiejszej turystyki do tej sprzed lat, kiedy to Hurghada była upragnionym celem polskiego turysty. Piętnaście lat temu dorabiałem do skromnego stypendium na Uniwersytecie Kairskim oprowadzając turystów. Hitem były rejsy po Nilu. Niektóre moje grupy liczyły ponad 60 osób! To była wielka masówka. Dziś coraz większe znaczenie zyskuje nowy kurort Marsa Alam. Traci Hurghada, Szarm i – niestety – wycieczki objazdowe. Szkoda, bo w tym jest wielka atrakcja kraju nad Nilem. Mam na myśli nie tylko standardowe obiekty, takie jak piramidy w Gizie, Luksor, Karnak i Abu Simbel, ale też znacznie mniej popularne, przepiękne oazy czy skryte na pustyni klasztory koptyjskie.

Wypożyczalnia rowerów

Wypożyczalnia rowerów

Chyba każdy zna typowe zdjęcia ilustrujące artykuły poświęcone egipskiej turystyce. Dlatego w tym poście zdecydowałem się na coś innego. Zamieszczam fotografie zrobione w bocznych uliczkach. Pokazują inny Egipt. Dla nas bardziej egzotyczny, a dla miejscowych zwykły, codzienny… Kiedyś biegałem tam z aparatem. Zajrzałem do archiwum, metryczka informuje, że zostały zrobione 12 lat temu.

Zobacz także: Oswajanie Egiptu


Mikołaj Przewalski

Między innymi z jego powodu wybrałem się do Kirgistanu. Chciałem zobaczyć miejsce, gdzie został pochowany. Podróżnik i odkrywca, który w drugiej połowie XIX wieku zyskał wielką światową sławę. Bohater carskiej Rosji, honorowany również w czasach ZSRR.

Przewalski w latach 80. XIX wieku

Przewalski w latach 80. XIX wieku

Przewalski towarzyszy mi od kilku lat. Można powiedzieć, że prawie się z nim zaprzyjaźniłem. Najpierw przeczytałem co się dało, później stworzyłem własny obraz postaci. A wszystko przy okazji Gruzji.

Czytelnicy tego bloga wiedzą, że na Kaukaz jeżdżę od lat. Postać Przewalskiego powraca za każdym razem, kiedy zbliżamy się do Gori, rodzinnego miasta Józefa Stalina. Opowiadam wtedy turystom różne ciekawostki. Poruszamy rzecz jasna i temat ewentualnych polskich korzeni krwawego dyktatora. To stara teoria, narodziła się już w dzieciństwie Dżugaszwilego. Obecna była również w czasach rządów despoty, podtrzymywana później ochoczo przez Chruszczowa. Nowe życie zyskała po rozpadzie ZSRR i upadku cenzury. Księgarnie wypełniły się mniej lub bardziej sensacyjnymi biografiami zbrodniarza. W wielu z nich przewijała się postać Przewalskiego. Według części badaczy, to on mógł być biologicznym ojcem Stalina!

Nie wszyscy się z tym zgadzają. Wśród historyków trwa spór o to, czy Mikołaj Przewalski kiedykolwiek był w Gori. Część uważa, że mieszkańcy gruzińskiego miasteczka pomylili go z jego bratem lub innym oficerem o tym samym nazwisku. Ale skąd w ogóle ta teoria?

Stalina urodził się w domu szewca Wisariona Dżugaszwilego. Z czasem ojciec popadł w alkoholizm, katował żonę i dziecko, a w końcu opuścił rodzinę. Matka, żeby utrzymać siebie i syna najmowała się jako praczka i pomoc domowa. Z całą pewnością nie stać jej było na opłacenie edukacji, którą otrzymał późniejszy dyktator (m.in. prywatnego nauczyciela języka rosyjskiego). Ktoś w tajemnicy musiał pokrywać te koszty, z których najwyższym było czesne seminarium duchownego w Tbilisi. Stalin opuścił je na ostatnim roku. Kto był sponsorem? Biografowie zebrali plotki krążące po Gori. Matka Dżugaszwilego podobno miewała romanse. Wśród podejrzanych, poza Przewalskim, był miejscowy sklepikarz, oficer policji i prawosławny ksiądz.

Zwolennicy polskich korzeni powołują się na wizerunek obydwu postaci. Jeśli popatrzymy na zdjęcie Przewalskiego z lat 80. XIX wieku i portret Stalina, to istotnie mamy zaskakujące podobieństwo. Kilka lat temu rosyjscy historycy próbowali je wytłumaczyć dowodząc, że autor najbardziej znanego portretu dyktatora, sugerował się wizerunkiem Przewalskiego. Najzwyczajniej w świecie poddał korekcie twarz Stalina upodabniając go do słynnego podróżnika. Po co, dlaczego? Może Stalin wolał być synem odkrywcy i uczonego, niż szewca i pijaka. Wśród szaleństw dyktatora, to wcale nie byłoby największe.

Znaczek pocztowy z 1947 roku

Znaczek pocztowy z 1947 roku

Podobno zrobiono badania DNA w męskiej linii potomków Stalina i brata Mikołaja Przewalskiego (on sam oficjalnie nie miał dzieci). Podobno wyniki nie potwierdzają tej teorii. U potomka Stalina chromosom Y właściwy jest Osetyjczykom, a u Przewalskiego mieszkańcom środkowej i północnej Europy. I tak właśnie jest z tą teorią. Dużo tych „podobno”. Z marną szansą na ostateczną weryfikację. Zobacz też: Muzeum Stalina w Gori.

Niezależnie od tego jak było naprawdę, trzeba zadać pytanie czy Mikołaj Przewalski był Polakiem? Dlaczego uważamy go za rodaka? Był carskim oficerem, w chwili śmierci w stopniu generała – majora. Walczył w powstaniu styczniowym, ale po rosyjskiej stronie! Właśnie kończył szkołę oficerską i zaciągnął się na ochotnika, podobno, żeby uniknąć egzaminów i wcale nie brał udziału w bitwach. Po powstaniu został w Warszawie na dłużej. W warszawskiej szkole kadetów wykładał  geografię i historię. Tworzył też bibliotekę. Utrzymywał kontakty z polskimi naukowcami. Również później, po powrocie do Rosji. Zabierał ich na swoje wyprawy.

A nazwisko? Jego przodek, Korniło Perewalski, był kozakiem. Za zasługi wojenne dostał herb szlachecki od Batorego. Zmienił nazwisko i stał się Polakiem. Pewnie byłby to piękny początek  historii tego rodu w ramach Rzeczpospolitej, ale jego syn zbuntował się, uciekł z kolegium jezuickiego, wrócił do prawosławia i ruszył na wschód. W ten sposób przodkowie naszego bohatera trafili do armii carskiej.

Pomnik Przewalskiego nad jeziorem Issyk-kul

Pomnik Przewalskiego nad jeziorem Issyk-kul

Historycy znad Wisły twierdzą, że Mikołaj Przewalski miał świadomość polskich korzeni, ale zwyciężyło w nim poczucie rosyjskiej państwowości. W każdym bądź razie, do światowej historii przeszedł jako odkrywca, podróżnik i naukowiec rosyjski.

Ze stołecznego Biszkeku jadę na wschód Kirgistanu, w stronę chińskiej granicy, do miasta Karakoł. Piękne to miejsce. Olbrzymie jezioro Issyk-kul otoczone jest przez ośnieżone góry. Najwyższy szczy Tieńszanu, Pik Pabiedy ma 7439 m n.p.m. Bliżej wody wzrok cieszą malownicze zielone łąki przyozdobione niewielkimi skupiskami jurt.

W tej okolicy jesienią 1888 roku zmarł Przewalski. Był w trakcie kolejnej wyprawy.  Tu go pochowano, a na rozkaz cara miasto przemianowano na Przewalsk. Tę nazwę nosiło też w czasach Związku Radzieckiego. Dopiero w 1992 na powrót stało się Karakołem.

Muzeum Przewalskiego

Muzeum Przewalskiego

Kompleks poświęcony pamięci Przewalskiego to park o obszarze 10 ha. Znajduje się w nim muzeum, kaplica oraz pomnik i grób podróżnika. Ważne miejsce. W dniu ślubu młode pary przyjeżdżają tu złożyć kwiaty i zrobić fotografie. Pytam o źródła tego zwyczaju. Jakoś nie potrafili mi wyjaśnić. Po prostu – mówią – wszyscy tak robią, taka tradycja. Widać Przewalski przejął tu rolę Lenina, u stóp którego w niejednym postradzieckim mieści nowożeńcy składają kwiaty. Ciągle, mimo upływu lat, z przyzwyczajenia.

Jak wygląda muzeum? Budynek całkiem spory, ładny, w klasycystycznym stylu. Ekspozycja ma już swoje lata, daleko jej do atrakcji nowoczesnych multimedialnych muzeów. Ale przecież nie o to tu chodzi. Zainteresowani postacią Przewalskiego zobaczą mnóstwo dokumentów i fotografii z jego życia. Naprzeciw wejścia wielka mapa Azji. Na niej zaznaczone trasy kolejnych ekspedycji. Miała robić wrażenie. I robi. Nasz bohater przemierzył ponad 30 tys. km.

Muzeum zwiedza się w towarzystwie lokalnego przewodnika. Przysłuchiwałem się opowieści kilku z nich. Zaczynają standardowo, od tego, że Przewalski był olbrzymem. Miał 2 m wzrostu, a pod koniec życia ważył aż 140 kg.

Cieszył się dobrym zdrowiem. Dzięki temu był w stanie wytrzymać trudy ówczesnych wypraw. Docierał do najbardziej niedostępnych zakątków Azji Centralnej. Eksponaty, ryciny i prace naukowe, które stamtąd przywoził zyskiwały światowy rozgłos. Odkrywał i opisywał nieznane wcześniej gatunki roślin i zwierząt, w tym słynnego konika stepowego. W 1888 roku, nad jeziorem Issyk-kul napił się wody z zaczerpniętej z bagna. Zmarł najprawdopodobniej na dur brzuszny.  Miejsce, w którym go pochowano nazwano Przystań Przewalsk. Tę nazwę nosi do dziś.

Zobacz także:

Kirgistan – od Biszkeku po Issyk-kul

Gori. Muzeum Stalina.

Armenia i Gruzja we Wrocławiu

W piątek 27 lutego w ramach Festiwalu Podróżników będę miał przyjemność gościć na Targach Turystycznych we Wrocławiu. Wszystkich zainteresowanych Gruzją i Armenią serdecznie zapraszam! Moje wystąpienie rozpoczyna się o godz. 13.50. Miejsce: Sala Cesarska w Hali Stulecia.

Gruzja, Cminda Sameba

Gruzja, Cminda Sameba

Na spotkaniu opowiem m.in. o tym:

  • Czy Gruzja i Armenia to jeszcze Europa?
  • Dlaczego w gruzińskich hotelach nie dają śniadań przed ósmą rano?
  •  Jaka jest prawda o letnim wypoczynku w Batumi?
  • Skąd wiemy, że wino pochodzi z Kaukazu?

Zapraszamy miłośników wycieczek, dziennikarzy oraz przedstawicieli biur podróży, którzy chcieliby poznać turystyczne możliwości tych krajów.

Dopełnieniem opowieści będzie pokaz slajdów i prezentacja krótkiego filmu.

Na pewno warto pojawić się w Hali Stulecia. Wystąpi tam również Beata Pawlikowska i Aleksander Doba.

Do zobaczenia!

Zobacz też moje blogi poświęcone Gruzji i Armenii.

Turystyka w Albanii

Wstyd się przyznać, ale nigdy wcześniej tam nie byłem. Bardziej atrakcyjne wydawały się dalekie lądy. Pędziło się za egzotyką, kusiły odległe kontynenty. Podejście zmieniłem kilka lat temu. Przyszedł czas na Gruzję, Armenię, Mołdawię… Blisko i też ciekawie. W końcu dotarłem do Albanii. (Polecam wycieczkę Albania i Kosowo).

Tirana. Plac Skandenberga

Tirana. Plac Skanderbega

Pojechałem latem. Żałuję, że na krótko, że nie zobaczyłem więcej. Wiem, że wrócę. Kilka miesięcy temu napisałem o Tiranie. Turystyczne centrum stolicy, to dawna dzielnica komunistycznych dygnitarzy. Kiedyś zamknięta i pilnie strzeżona, dziś przyciąga ludzi z całego świata. Tu króluje życie, rozrywka i pieniądze. Najdroższe piwo wypiłem w modnym klubie sąsiadującym z willą Hodży, dyktatora, który przez dziesięciolecia idiotycznej polityki doprowadził kraj do ruiny. Kiedyś straszne miejsce, dziś z nową energią i wesołymi barwami. Podoba mi się podejście Albańczyków. Na turystyczną atrakcję zamieniają nawet chore dzieło Hodży – bunkry, które wrosły w krajobraz miast i wsi. Planował wybudować ich milion. Zdążył wznieść 700 tysięcy, każdy o wartości kilkupokojowego mieszkania.

Są na świecie miejsca, w których odzyskuję wiarę w sens przemian. Jednym z nich jest Albania. Wystarczyło pozwolić ludziom działać, ukrócić przestępczość i korupcję. Efekty? Gospodarka rozwija się błyskawicznie, a firmy przenoszą tu chociażby Włosi, zmęczeni biurokracją w swoim kraju.

Jedna z plaż

Jedna z plaż

Jest bezpiecznie, śmiało można jechać. Wiem, że kontrastuje to z powszechną opinią na temat Albanii, ale bać się naprawdę nie ma czego. Reformy ostatnich lat przyniosły zdumiewający efekt. Podobnie jak kilka lat wcześniej w Gruzji.

Rozmawiałem z Albańczykiem. Zaprosił dwóch młodych Brytyjczyków. Przygotowali się niemal jak na wojnę. Myśleli, że po powrocie do domu pochwalą się wyprawą do jednego z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie. Jakież było ich zdumienie! Już pierwsze dwa dni w Tiranie całkowicie zmieniły opinię o Albanii. Więcej na ten temat w artykule Albania to nie Afganistan.

A turystyczne atrakcje? Jest ich trochę.

Najważniejsze jest morze. Albania ma długi pas wybrzeża, a na nim sporo pięknych, szerokich plaż. Część z nich jest już całkiem dobrze wykorzystana. To na południu kraju, w okolicach Sarandy – tu wypoczywają również Grecy (bo taniej niż na pobliskim Korfu). Na północy, bliżej Tirany, w okolicach Durrës jest mniej tłocznie. W czerwcu cieszyłem się pustymi plażami. Infrastruktura przygotowana, hotele, restauracje, leżaki i parasole. Tylko turystów mało. Ceny bardzo atrakcyjne. W hotelach o standardzie turystycznym, powiedzmy odpowiadającym 2 czy 3 gwiazdkom, pokój dwuosobowy ze śniadaniem kosztuje ok. 30-40 euro. Tłoczniej jest w lipcu i sierpniu. Więcej na ten temat: Plaże Albanii.

Kruja

Kruja

Góry. Tu zachowały się tradycje, kuchnia i klimat. Miejscowi mówią, że kto nie widział gór, ten nie zna Albanii. Najładniejsze są na północy, przy granicy z Czarnogórą, to Alpy Albańskie.

Zabytki. Albania to dawny teren świata antycznego. Z piękną i bogatą historią. Dla przykładu, Durrës, dziś drugie co do wielkości miasto Albanii, założone zostało już w 625 roku p.n.e. Nazwa pochodzi od greckiego Dyrrhachion. Świadectwem tego jest spory i dobrze zachowany amfiteatr.

Słabiej jest jeśli chodzi o okres średniowiecza. Wiele zabytków sakralnych zniszczyli komuniści w czasach Hodży. Równano z ziemią wszystko, co kojarzyło się z religią. W Tiranie pozostał tylko jeden obiekt, pochodzący z XVIII wieku meczet Ethem Beja. Niewiele też zachowało się z zamku w Kruji. Dla Albańczyków to niemal święte miejsce. Tu przez długie lata, Skanderbeg, ich bohater narodowy bronił Europy przed naporem Turków.

Mozaiki w amfiteatrze w Durres

Mozaiki w amfiteatrze w Durres

Specyficzne są muzea. Stare gmachy, budowane by kultywować w nich rewolucyjnych bohaterów. Ekspozycje oczywiście zmieniono, ale klimat pozostał. Zobacz artykuł Muzea Tirany. Mogą stanowić turystyczną atrakcję, ale musimy je odpowiednio potraktować. Nie szukajmy czegoś, co mogłoby się równać z najsłynniejszymi europejskimi obiektami.

Albania jest na początkowym etapie turystycznego biznesu. Niby coś się już zaczęło, ale klientów jeszcze niezbyt wielu. Dzięki temu jest ciekawie, oryginalnie i dość tanio. Możemy liczyć na autentyczną gościnność. Stan ten ma oczywiście i swoje gorsze strony. Dla mnie największym problemem były kwestie językowe. Albańczycy nie mówią po angielsku. Ani słowa po rosyjsku. Również w hotelach, restauracjach i taksówkach! Niektórzy znają włoski i trochę grecki. Stąd praktyczna rada. Warto mieć pod ręką kartkę i długopis. Często jedynym rozwiązaniem jest zapisywanie cen, godzin i kierunków jazdy. To pomoże w komunikacji. A porozumieć się warto, bo Albania to całkiem przyjemny kraj. Polecam nasz film o Albanii.

Zobacz także: Moja Armenia

Nasza wycieczka: Albania i Kosowo.

Podsumowanie roku

Taki czas. Warto spojrzeć za siebie. Uśmiechnąć się do tego, co udało się zrobić. Jaki był 2014 rok?

Na blogu sporo się działo. Ponad 30 artykułów i kilkaset tysięcy odsłon. Poza dotychczasowymi, regularnie odwiedzanymi krajami, pojawiły się nowe. Byłem w Albanii, Uzbekistanie i Kirgistanie. Oczywiście od razu pojawiły się relacje z tych wyjazdów. Albania ujęła mnie na tyle, że powstał osobny serwis, poświęcony temu krajowi. Zobacz blog.

Onet 5 sierpnia promuje artykuł o lekarzu z Chewsuretii

Onet 5 sierpnia promuje artykuł o lekarzu z Chewsuretii

Swojej strony doczekała się też Gruzja. Zacząłem pisać z myślą, że może przerodzi się to w większy projekt. A nich by i jakaś książka…

Kolejne cegiełki dołożone zostały do blogów o Armenii i Mołdawii.

Jak zwykle, swoje miejsce miały też artykuły dotyczące branży turystycznej i szkoleń w tym obszarze. Największą popularnością cieszył się materiał „Turystyka, alkohol i ubezpieczenie”. Wygenerował ponad 50 tys. odsłon.

Najlepszy wpis w tym roku? Nie potrafię ocenić. Wiem do czego przywiązuję szczególną uwagę, z którymi tekstami czuję się mocno związany. Są trzy.

„Czerkiesi. Krasnaja Polana i Soczi”. Artykuł zaczyna się tak i to już wiele tłumaczy:

W miejscu, w którym niedawno odbywały się igrzyska olimpijskie, 150 lat temu rozegrał się jeden z aktów tragedii. Na Krasnej Polanie w 1864 armia rosyjska zdławiła ostatni punkt oporu czerkieskich bojowników. Tak zakończyła się trwająca wiele lat wojna o niepodległość północnego Kaukazu.

„Bohater z Chewsuretii”. Tekst o lekarzu, który z wielkich miast wrócił w rodzinne góry. Pomaga ludziom. Leczy za darmo, bo uważa, że w górach za coś takiego nie wypada brać pieniędzy. Nie chce ich nawet od bogatych turystów. Wcześniej ratował czeczeńskich bojowników.

„Gruzini w polskiej armii”. Niemal zupełnie zapomniany fakt z naszej historii. W dwudziestoleciu międzywojennym w Polsce służyło około stu gruzińskich oficerów. Bili się w kampanii wrześniowej, byli żołnierzami Armii Krajowej i walczyli w Powstaniu Warszawskim.

Są też teksty, które minęły bez echa, np. wpis pt. „Ile gwiazdek, tyle szczęścia”. Rzecz traktuje o pewnym wariactwie. O wybieraniu hotelu na letni wypoczynek. O przestrzeni między euforią i strachem. Krótki cytat:

Mamy oto cały segment turystyki, w którym wybieramy i kupujemy szczęście. A przynajmniej jego obietnicę. Trzy gwiazdki – małe szczęście, pięć gwiazdek – wielkie szczęście. W równaniu tym są jeszcze fazy przejściowe, niepewności, odcienie, większe lub mniejsze przechylenia w jedną lub drugą stronę. I duża porcja stresu. Bo przecież, jeśli płacimy za coś tak istotnego jak szczęście, to wybieramy bardzo starannie, z uwagą, żeby to było szczęście możliwie największe. Są klienci, którzy podchodzą do wyboru wakacji, jak do kupna domu czy innej inwestycji na całe życie. Śmiertelnie poważnie.

A rok w turystyce, jaki był? Nasze biuro specjalizuje się w kierunkach na Wschodzie, z dużym udziałem obszaru byłego ZSRR. W pierwszej połowie roku widoczne były obawy związane z wydarzeniami na Ukrainie. Wizerunkowo traciły wszystkie kraje regionu. Mimo tego, że u sąsiadów bezpiecznie, to atmosfera robiła swoje. Stąd tekst na blogu: „Bezpieczne wycieczki do Gruzji i Armenii”. Warto zwrócić uwagę, że wpis pochodzi z początku maja. Już wtedy informowaliśmy, że samoloty LOT-u omijają południową Ukrainą. Na szczęście zainteresowanie obydwoma krajami nie spadło. Polacy szybko zrozumieli, że rosyjska agresja nie popsuła niczego w Gruzji i Armenii. Straciła za to Mołdawia. Co zadecydowało? Chyba bliskie sąsiedztwo Odessy, w której działy się złe rzeczy. No i Naddniestrze, o którym w mediach pisano, że to „skansen komunizmu” i przyczółek Rosji. Tymczasem w Mołdawii było spokojnie i bezpiecznie, jak zwykle zresztą. A Naddniestrze? W rzeczywistości to miejsce jak każde inne, nie jest to skansen, a już na pewno nie komunizmu. Więcej o tym w artykule: „Naddniestrze. Lenin w Tyraspolu”. Wycieczki śmiało mogą jeździć. Polecam i mam nadzieję, że w 2015 roku Polacy ruszą do Mołdawii. Warto! Ładny kraj z kilkoma mocnymi atutami, m.in. największe na świecie piwnice winne. Zobacz nasz film: Mołdawia winem płynąca.

Po kilku latach przerwy wracamy do dawnych kierunków, np. do Libanu.

……………………………………

Rzecz w tym, żeby pędząc za odległymi lądami nie zapomnieć o tym, co jest znacznie bliżej. Stąd na blogu pojawiły się też posty m.in. o Podlasiu, Zamościu i mojej ulubionej Litwie.

Samych radości w nowym roku! Happy New Year!

Strona 11 z 38

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén