Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Kategoria: Bez kategorii (Strona 18 z 32)

AIDS, seksturystyka i prezerwatywy

Wchodząc dziś do budynku Uniwersytetu w Białymstoku, otrzymałem opakowanie prezerwatyw i ulotkę informującą o zagrożeniu wirusem HIV. Dużo tam o profilaktyce. To akcja jednej z partii. Brawo! Wreszcie bliżej ludzi. Mam wrażenie, że w Polsce, ciągle jeszcze postrzega się politykę przez pryzmat smutnych panów w garniturach, wygłaszających mądre i poprawne rzeczy na tzw. salonach. Więc nie zdziwię się jak dziś jeszcze, w wieczornych wiadomościach, pojawią się komentarze typu: „partia co rozdaje kondomy”. I dobrze, niech rozdaje. Dobrze, że ma odwagę.

A poza tym, u nas jakoś cicho o Światowym Dniu Walki z AIDS. Media oczywiście obowiązkowo odhaczają temat, ale bez szczególnego entuzjazmu. Szkoda.

Problem znam z zagranicznych podróży. Są na świecie miejsca, gdzie o roli i znaczeniu prezerwatyw, informuje się dzieci już w pierwszej klasie szkoły podstawowej! Odwiedzamy szkołę w Etiopii. Ubogo. Budynek składa się z kilku prostych, murowanych baraków. Pomoce naukowe, to głównie obrazki namalowane na zewnętrznych ścianach. Jest budowa oka i układ okresowy pierwiastków. Dobry sposób, żadnych kosztów, po prostu, ktoś ze zdolniejszych nauczycieli namaluje, i już jest. Dzieci uczą się nawet w czasie przerwy, biegając między barakami. Jedyna nowoczesna, przywieziona z zewnątrz „pomoc naukowa” jaką dostrzegam, to wisząca na ścianie, przy biurku nauczyciela, tablica informująca o profilaktyce AIDS. Może dzięki temu wskaźnik nosicieli wirusa HIV w Etiopii, jak na miejscowe warunki, nie jest duży. Według statystyk to rząd wielkości od 4 do 5 proc. Jeżdżąc po kraju da się też zobaczyć bilbordy zachęcające do używania prezerwatyw. Niektóre są szczególnie urokliwe, stare, metalowe, w połowie zardzewiałe, swoje już zrobiły.

Fragment tablicy ze szkoły podstawowej (Etiopia).

W niejednym kraju z publicznych pieniędzy prowadzi się akcje zachęcające do używania prezerwatyw. Od lat tak jest w Indiach. Ma to również związek, z trwającą dziesięciolecia, polityką ograniczania przyrostu naturalnego. Długo zastanawiano się dlaczego Indusi nie polubili prezerwatyw. Nie cieszyły się one większą popularnością, a powód nie był znany. Zrobiono wreszcie szerokie badania społeczne. Okazało się, że te produkowane za granicą lub na zachodnich maszynach są po prostu zbyt duże i niewygodne w użyciu.

W indyjskiej klasie średniej wytworzył się też ciekawy obyczaj zaręczynowy. Z tej okazji, narzeczeni wręczają sobie wyniki testu na obecność wirusa HIV.

Zmienia się struktura zakażeń. Tak, jak kiedyś dochodziło do nich głównie poprzez kontakty homoseksualne i wstrzykiwanie narkotyków, tak dziś dominują przygodne kontakty seksualne u osób heteroseksualnych! I wcale nie jest tak, że Polski to nie dotyczy! Moja branża, czyli turystyka, niestety, ma tu coś do powiedzenia. Panie wyjeżdżające w poszukiwaniu przygód do Egiptu czy Tunezji, to już nie jest margines, to powszechne zjawisko. Podobnie panowie gustujący w Tajlandii.  Ile z tych osób nawet nie ma świadomości, że jest nosicielem wirusa HIV?!

Kusząca turystyka

Oczywiście, że najlepsza i pożądana jest wierność i ograniczenie do jednego partnera. Ale pokażcie mi kraj i społeczeństwo, gdzie to działa! Rządy bogatych, skandynawskich krajów mogą wprowadzać kary za korzystanie z usług prostytutek i chwalić się, że w ten sposób zlikwidowały domy publiczne. Tyle, że to fikcja, ponieważ ich zamożnych obywateli stać na wyjazdy do Tajlandii, Estonii czy Polski. Korzystają na tym biura podróży. To zresztą temat na oddzielną opowieść. Z czasem kraje europejskie będą musiały pomyśleć co z tym zrobić. Bo przecież to absurdalne, że obywatel Niemiec, u siebie w kraj karany jest (i słusznie) za najmniejszy przejaw dziecięcej pornografii, ale wystarczy, że wykupi wycieczkę do jednego z państw żyjących z seksturystyki, by mógł robić, co tylko zechce. Taka polityka jest i niemoralna, i nieskuteczna.

Było groźnie i smutno, więc na zakończenie, nieco żartobliwe pytanie: Ciekawe kiedy Unia Europejska wprowadzi takie prawo, że każda wylatująca na wakacje osoba, będzie otrzymywała paczkę prezerwatyw i ulotkę informacyjną? Mogliby wręczać je urzędnicy lub oficerowie sprawdzający paszporty. Albo byłby to dodatek do karty pokładowej. Zobacz też: Seks i turystyka.

 

Indie to nie Indonezja

Właśnie wróciłem z Indii. Może dlatego tak bardzo rozbawił mnie podpis pod znajdującą się niżej fotografią. W kupionym dziś tygodniku „Przegląd” (nr 48 z datą 4 grudnia 2011), na stronie 63, znajduje się zdjęcie Manmohana Singha i Baracka Obamy. Singh, już drugą kadencję jest premierem Indii. To ceniona i znana w świecie postać. Charakterystyczny, starszy pan w okularach i turbanie sikha, jest do rozpoznania na pierwszy rzut oka. Tym bardziej rozwesela podpis pod fotografią:

Czasem łatwiej porozumieć się słowem niż gestem, o czym przekonał się prezydent Barack Obama podczas spotkania z premierem Indonezji.

 

Żeby było ciekawiej, za plecami obu panów widać flagę Indii.

 

Myślę, że omyłkę gazety należy włożyć raczej między zwykłe literówki, autor nie mógł być aż tak niedoinformowany. Ot, taki lapsus. Każdemu może się zdarzyć.

Po co zatem o tym piszę? Ponieważ to zdjęcie jest symptomatyczne. Dobrze oddaje to, z czym mamy dziś do czynienia. O co chodzi? O to, że Stany Zjednoczone są w roli petenta i potrzebują Indii. Waszyngton nie jest już tak silny jak 10 lat temu. Zapracowali na to dwaj prezydenci. Najpierw Bush junior, później Obama. Oczywiście, dołożyła się do tego ogólnoświatowa sytuacja.

Fotografia zapewne została zrobiona na Bali, w trakcie listopadowego szczytu ASEAN (Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej). Obaj przywódcy rozmawiali tam o zaciśnięciu współpracy. Waszyngton potrzebuje Delhi jako sojusznika w rywalizacji z Chinami. Jeszcze kilka lat temu bywało różnie. USA strofowały Indie, nakładały sankcje, teraz wyciągają rękę.

Na arenie międzynarodowej wygląda to tak, jakby potęga Stanów malała z miesiąca na miesiąc. Wcale mnie to nie cieszy. Są regiony świata, gdzie Biały Dom występował w roli pełniącego porządku żandarma, są takie, gdzie bronił praw mniejszości. Dziś po cichu się wycofuje.

 

Aleja Stalina

Media obiegła informacja, że zmarła córka Stalina. Swietłana od lat mieszkała w USA, uciekła tam jeszcze w latach 60. XX wieku. Wydarzenie to było jednym z większych propagandowych sukcesów Ameryki. (Zobacz blog w całości poświęcony Gruzji.)

Kojarzę tę panią z Muzeum Stalina w Gori. Zawsze kiedy je zwiedzamy, pracujące tam przewodniczki wspominają o rodzinie upadłego ojca narodu. Najwięcej o synu, Jakowie, który był oficerem w stopniu porucznika, został wzięty do niemieckiej niewoli  i tam zginął. Stalin nie chciał wymienić go na feldmarszałka Paulusa. W opowieść snutą w Gori wplątywany jest też polski oficer, towarzysz jenieckiej niedoli, który miał później zaświadczać o godnym postępowaniu Jakowa i o tym, że syn nie żywił pretensji do ojca.

Pamiątki z przedstawieniem Stalina to popularny widok w Gruzji

Ale opowiadano też trochę o Swietłanie. O tym, że nadal żyje, że mieszka w USA, że wyszła tam za mąż, że pisze książki. Zresztą, zdjęcie publikowane teraz przez media, eksponowane jest właśnie w muzeum w Gori. Tu zostało ucięte, w oryginale, z lewej strony fotografii ukazana jest pozostała część rodziny.  Zobacz >>>

Gruzińskie Muzeum Stalina to bardzo ciekawe miejsce. Z kilku powodów. W prozachodniej i antyrosyjskiej Gruzji, Stalin niedawno jeszcze miał status bohatera. Jego olbrzymi pomnik stojący w centrum miasta,  zdjęty został dopiero w zeszłym roku, pod osłoną nocy i kordonów policji. Obawiano się że lokalna społeczność może zablokować akcję. Postument zniknął i nie wiadomo, gdzie jest. Władze mówią, że na terenie jednej z jednostek wojskowych.  Powód formalny:  strach żeby nie trafił na skup złomu. Podobnie stało się z grobem matki Stalina. Znajdował się w najlepszym miejscu cmentarza dostojników w Tbilisi. Dziś już go tam nie ma. Podobno został przeniesiony do Gori. Próbowałem dopytać gdzie, nikt nie wiedział.

Sam fakt istnienia Muzeum Stalina był wielokrotnie oprotestowany. Nawet w Polsce, pewne środowiska zbierały podpisy i składały petycje w gruzińskiej ambasadzie w Warszawie. Władze w Tbilisi obiecały coś z tym zrobić. I zrobiły. Zlikwidowały muzeum, ale, na szczęście tylko formalnie, na piśmie. W dokumentach zniknęło samodzielne Muzeum Stalina w Gori, a pojawił się oddział jednej ze stołecznych placówek. Zmieniła się nazwa i status, ale nie ekspozycja. Dodano tylko małą salkę poświęcono sowieckim zbrodniom.

Artykuł o muzeum Stalin już nie straszy

Pozostałe posty na podobny temat: Gruzja.

 

Nepal. Himalaje

Nagle, na trasie wiodącej w północne rejony Nepalu, pojawiają się one. Białe, olbrzymie i zaskakująco bliskie. W pierwszym momencie sprawiają wrażenie jakby były sztuczne, przyklejone lub namalowane. W tym miejscu, z uśmiechem mówię turystom: Moi drodzy, to nie fototapeta, to naprawdę są Himalaje.

 
Maćhapućhare, widok z Pokhary

Stoimy w słońcu, jest ciepło, nawet upalnie. Dookoła subtropikalna roślinność, wszędzie rosną banany. A tuż za nimi, wydaje się, że na wyciągnięcie ręki, ośnieżone szczyty najwyższych gór świata. Jeden z ciekawszych widoków jaki dane mi było zobaczyć.

Idziemy w pole. Wychodzimy za wieś i stajemy jak wryci. Obrazek z innej epoki, z nierzeczywistego świata. Właśnie trwają ryżowe żniwa. Wszyscy pracują ręcznie. Pochyleni nad ścierniskiem ludzie, żadnych maszyn, żadnych linii elektrycznych. Kompozycje krajobrazu uzupełniają pasące się obok krowy. A nad tym wszystkim góry. Białe ośmiotysięczniki.

W tle Annapurna

Jedziemy do Pokhary. To najlepsze, najbliżej położone miejsce, z którego można oglądać Himalaje. Przez kilka dni będziemy je widzieć rano i wieczorem; z okna hotelu, z widokowego tarasu, ale też z każdej uliczki miasta. Jakby tego było mało, wypłyniemy na jezioro. Annapurna będzie odbijać się w jego tafli.

Himalaje to „dom śniegu”. Tak właśnie należałoby przetłumaczyć tę nazwę. Powstały ze zderzenia kontynentów. Jakieś 130 mln lat temu, Indie oderwały się od Antarktydy i z zawrotną prędkością 18-20 cm na rok, ruszyły na północ. Po 80 mln lat uderzyły w Azję wypiętrzając potężne szczyty. Wiemy to dziś dzięki skomplikowanym badaniom naukowym, ale opowieść o tym znajdziemy również w znacznie wcześniejszej, hinduskiej mitologii.

Dwie słynne góry przyciągają turystów do Pokhary. Jedna to Annapurna, pierwszy zdobyty ośmiotysięcznik. Drugi to Maćhapućhare, nieco niższa, ale zupełnie dziewicza, jeszcze nigdy nikt na nią nie wszedł.

Annapurna jest dziesiątym co do wielkości szczytem Ziemi. Ma 8091 m wysokości. To ją, w 1950 r. zdobyli Herzog i Lachenal, przypłacając to amputacją palców. Dziś nadal jest niebezpieczna, ma wysoki wskaźnik śmiertelności (38 proc.!) Do 2005 r. były 103 wejścia i 56 przypadków śmierci! Jako pierwsi zimą, zdobyli ją Artur Hajzer i Jerzy Kukuczka (1987 r.). Będąc w Pokharze oglądamy cały masyw, składający się z siedmiu szczytów: od Annapurny I do Annapurny IV i Annapurny Południowej, plus Gangapurna i Maćhupućhare.

I właśnie ta ostatnia jest najbardziej charakterystyczna. Uważa się ją za najpiękniejszą górę świata. Choć niższa (6993), to dzięki temu, że leży bliżej Pokhary (25 km), zajmuje dominującą pozycję w krajobrazie. Maćhupućhare znaczy „rybi ogon”. Taki kształt ma jej wierzchołek. Uroku i sławy dodaje fakt, że nikt, nigdy na nią nie wszedł. Rząd Nepalu wydał zakaz już dawno temu. Podobno dlatego, że to święta góra. Inni twierdzą, że ze względu na ochronę specyficznej formy szczytu, w trosce o to, by rybi ogon nie został zadeptany. Tak czy inaczej, posunięcie to okazało się skutecznym zagraniem marketingowym. Dziś każdy chce zobaczyć górę, której nikt nie zdobył.

W jednym kadrze liście bananowca i białe ośmiotysięczniki

A co się dzieje z Monut Everestem? A, jakoś słabo. Rozmawiam z Nepalczykiem, specjalistą od oprowadzania turystów po wysokich górach. Mówi, że ostatnio wspinał się tam miesiąc temu. Było pustawo. Podobno w październiku nikt nie wchodził. Liczba amatorów najwyższej góry świata spada. W 2010 r. od strony Nepalu weszło ok. 450 osób. W tym roku będzie mniej. Dlaczego? Szczyt zaczął cieszyć się złą sławą. Wdarła się tam bezwzględna komercja. Radykalnym krytykiem takiego stanu rzeczy, był zmarły niedawno, pierwszy zdobywca Everestu, sir Edmund Hillary. Mówił, że to już nie jest himalaizm. W bazach przejściowych jest wszystko, bary, muzyka i prostytutki. Czynnikiem zniechęcającym może być też cena. Opłata rządowa za wejście to 25 tys. dolarów. Do tego dodać należy koszty ekspedycji. Trzeba wydać ok. 40 tys. USD. Kto ma, może wchodzić.

Więcej informacji o Himalajach.

Zobacz też: Everest, turystyka i prostytutki.

 

Orcia. Prawdziwe Indie

Jadąc przez północne Indie odliczam dni do momentu, gdy dotrę do Orci (ang. Orchha). Jestem tu już po raz kolejny, jak zawsze z grupą turystów. Po przylocie najpierw jest Delhi, potem Dźajpur, później Agra. Żadne z tych miast, w turystycznym sensie nie jest hinduskie. Dominują w nich zabytki islamskie. Ogląda się Czerwony Fort, Meczet Piątkowy, Mauzoleum Humajuna, Sikandrę, Fatehpur Sikri i słynny Tadź Mahal. Wszystkie obiekty zostały zbudowane przez dynastię Wielkich Mogołów, islamskich okupantów, którzy rządzili sporą częścią Indii, od początku XVI do połowy XIX wieku. Miasta położone niedaleko siebie, tworzą tak zwany Złoty Trójkąt. Jeśli ktoś przyjeżdża na tydzień, widzi tylko to. Jakby w ogóle nie był w Indiach! Prawdziwy Hindustan zaczyna się nieco dalej.

Dżahangir (Jahangir) Mahal

 Orcia to „ukryte miejsce”. Niewielka wieś, otoczona dżunglą, odizolowana od reszty świata  trudnymi do przebycia drogami stanowi miłą odmianę po hałaśliwych miastach Złotego Trójkąta.  Liczy około 10 tys. mieszkańców (inna sprawa, że w Indiach wszystko poniżej miliona jest niewielkie). Ludzie żyją spokojnie, głównie z rolnictwa. Nikt tu nie wariuje na widok turystów. Nie ma natarczywie żebrzących dzieci i nachalnych handlarzy. Pozbawiona jest wszelkich negatywnych cech dużego miasta. (Możliwe, że Mahatma Gandhi miał rację twierdząc, że miasto to wszystko co najgorsze, a najlepszą strukturą społeczną jest wieś).

Trasa Gwalior – Orcia, widok z naszego autokaru.

Drogi są takie sobie. Asfaltowe, ale bardzo wąskie i pełne dziur. Ruch „uatrakcyjniają” wszędobylskie, najważniejsze na jezdni krowy, riksze, ciężarówki, traktory i piesi. Efekt jest taki, że autokar, 120 km pokonuje w 5 godzin. Mocno trzęsie, głowa puchnie od ciągłego trąbienia (kierowca częściej używa klaksonu, niż dźwigni zmiany biegów – musi, inaczej nigdzie byśmy nie dojechali!), ale za to obrazki za oknem – bezcenne!

Autor w Orci, przed świątynią Lakszmi.

Orcia była stolicą lokalnego księstwa między XVI a XVIII wiekiem. Wtedy władcy wznosili wspaniałe pałace i typowe hinduskie świątynie. Później została opuszczona. Pewnie dlatego zabytki przetrwały w tak dobrym stanie. W północnych rejonach Indii dżungla pełniła rolę najlepszego konserwatora. Co pokrył las, tego nie znaleźli najeźdźcy i nie zniszczyli.

Przyjeżdżamy wieczorem i od razu idziemy do najważniejszej tu świątyni boga Ramy. Przed wejściem trzeba zostawić wszystkie przedmioty ze skóry. W podręcznej przechowalni lądują paski, portfele i zegarki. Hinduizm jest wegetariański. Do niedawna w Orci nie można było dostać żadnych mięsnych potraw. Dziś w najlepszym hotelu już bywają. Na kolację mamy szwedzki stół. Dużo różnych, smacznych dań z jarzyn i tylko jedno mięsne –kurczak w curry.

W lobby hotelowym wita nas motto, w języku hindi, ale zapisane czcionką angielską: Gość jest Bogiem!

Tam, gdzie krowy mogą więcej.

Hotel ma formę pałacu, w pokojach meble i wystrój jak w czasach maharadży. Otoczony jest zadbanym ogrodem, a na głównym dziedzińcu, przez cały wieczór muzyka na żywo. Dookoła, w którą stronę nie spojrzeć, wznoszą się XVII-wieczne świątynie. Wiem, że trzeba uważać, ponieważ w turystycznych opisać mocno nadużywa się słowa „piękne”, ale cóż mam począć; tu naprawdę jest uroczo!

Rano wycieczka. Poruszamy się motorikszami. W każdej 3 osoby plus kierowca. Produkowane na licencji Piaggio, stały się źródłem ogromnego sukcesu indyjskiej firmy Bajaj. Wypuszcza ich ponad milion rocznie! Jeździ nimi pół Indii, ale też popularne są w wielu rejonach Afryki. W niektórych miastach Etiopii, jak ktoś mówi o motorikszy, to używa właśnie słowa „bajaj” (badźadź).  Trudno wyobrazić sobie Indie bez tego środka komunikacji. Motoriksze przewożą ludzi i towary. Bez nich, kraj by zamarł.

Jedna ze świątyń w Orci

Zwiedzamy Dżahangir Mahal, pałac z pierwszej połowy XVII wieku. Na turystach zawsze robi wrażenie. Moim zdaniem jest ciekawszy, niż wszystkie inne zabytki Złotego Trójkąta razem wzięte. Jest hinduski, architektonicznie bogaty. Zdobią go śliczne ornamenty. Celowo, zwiedzamy go rano. W ciepłym kolorystycznie, budzącym się słońcu, robienie zdjęć daje dużo przyjemności.

Kolorowe indyjskie drogi. Zdjęcie z naszego Instagrama.

Później jeszcze świątynia Lakszmi i wizyta w jednym z domostw, po to by zobaczyć jak naprawdę żyją miejscowi. Zaczynamy się spieszyć, bo jeszcze dziś musimy dojechać do  Kadźuraho. Czekają świątynie, w szokujący sposób  zdobione erotycznymi rzeźbami. A później do Waranasi. Między tymi dwoma miastami jest około 400 km. Pokonamy je w 12-14 godzin. Jak pójdzie dobrze! Jeśli trafimy na większy ruch, może zająć to nawet kilka godzin więcej (znany mi rekord to 17, daje to średnią 24 km na godzinę). Takie właśnie są Indie. Szerokiej drogi!

Zobacz też: Waranasi – święte piekło hindusów.

Indyjski Dzień Dziecka

W Indiach Dzień Dziecka obchodzony jest 14 listopada.

Mam przed sobą dzisiejszy” Hindustan Times”, a w nim duże, modułowe ogłoszenia. Szczęśliwego Dnia Dziecka życzą przedsiębiorstwa i politycy. Są i bardziej dyskretne formy reklamy. Oto koncern Tata promuje swój program budowy Indii przez edukację. Firma znana u nas głównie z przemysłu motoryzacyjnego (najtańszy samochód świata – Nano) inwestuje również w inne obszary, jest na przykład właścicielem herbaty Tetley. Tak się właśnie teraz dzieje na tym świecie. Indyjska firma kupuje takie marki jak Jaguar czy Land Rover. I nie da się już tego zatrzymać, przyszłość należy do Indii. A właściwie do indyjskich dzieci. Dlatego Tata inwestuje również w naukę. Jak informuje czytelników gazety, ma już 2 miliony studentów i  500 szkół!

 

Wycieczka szkolna, 14 listopada 2011 r., Sikandra koło Agry, Indie.

Jak ciekawie ujął to Amartya Sen, indyjski ekonomista i laureat Nagrody Nobla: „trudność w zrozumieniu Indii polega na tym, że jeśli jakaś opinia o tym kraju jest słuszna, to prawdziwe jest również jej zaprzeczenie”.

Fakt jest taki, że Indie mają z jednej strony olbrzymie problemy, a z drugiej wielkie osiągnięcia. Dotyczy to również dzieci. Można podać kilka danych.

·      Jest tu sześć razy więcej studentów niż w Chinach! Kilka dziesiątków lat temu, rząd w Delhi postawił na szkolnictwo wyższe na najlepszym poziomie. Głównie w tworzących rozwój branżach, jak chociażby informatyka – kształcą najwięcej i jednych z najlepszych na świecie specjalistów. Dziś tylko w Bangalore pracuje ich więcej niż w słynnej Dolinie Krzemowej. Dzięki temu Indie zabierają wykwalifikowane miejsca pracy Zachodowi. Ocenia się, że każdego roku z USA ucieka ich tu około 200 tys.!

·      Indie są bardzo młodym społeczeństwem. Średnia wieku poniżej 30 lat! Dla porównania w Chinach ponad 40 – polityka radykalnego ograniczania przyrostu przyniosła tu niebezpieczne skutki, społeczeństwo Chin starzeje się, za 20 lat będą problemy. A wtedy na światowy rynek wejdą miliony dobrze wyedukowanych Indusów. Rozleniwione społeczeństwa Zachodu nie sprostają konkurencji.

·     W tym roku Indie wypuściły najtańszy tablet na świecie. Cena? Tylko 35 $! Działający, nowy, sprawny! Na razie jest program pilotażowy, rząd zakupił próbną partię 100 tys. Do rozdania w szkołach. Jak wszystko pójdzie dobrze, to cel jest prosty – tablet dla każdego ucznia!

Na ulicy Starego Delhi

·      A z drugiej strony:  ciągle aż 30 proc. społeczeństwa to analfabeci; wiele państwowych wiejskich szkół jest niedofinansowana, a dzieci kończą naukę po kilku latach (tylko 15 proc. kontynuuje naukę w szkole średniej, a 7 proc. na studiach).

·     100 mln dzieci poniżej 14 roku życia pracuje.

·       5 mln dzieci jest wykorzystywana do pracy niewolniczej!

·      50 tys. dzieci pracuje w ekstremalnie toksycznych manufakturach zapałek. Pracują już 3-letnie maluchy!  W wieku lat 6, mają zrujnowane zdrowie.

Najgorzej mają dziewczynki. W hinduskiej tradycji bardziej pożądani są synowie (ma to swoje religijne i społeczne uzasadnienie). Dlatego w Indiach rodzi się za mało kobiet. Średnia dla całego kraju wynosi (w zależności od roku) od 914 do 933 dziewczynek na tysiąc chłopców. Podczas gdy naturalny wskaźnik demograficzny wynosi 106 do 104. Są regiony Indii, gdzie jest jeszcze gorzej, na tysiąc chłopców przypada poniżej 800 dziewczynek!

W Orci. Tu zaczynają się prawdziwe Indie

Od lat zakazana jest tu selektywna aborcja, a lekarz nie ma prawa poinformować kobiety w ciąży o płci dziecka (grozi mu za to do 3 lat więzienia!). Mimo to usuwanie ciąży ze względu na płeć jest praktykowane na dużą skalę.  Szacuje się, że w ciągu ostatnich 10 lat przeprowadzono 6 mln takich aborcji. Często zdarza się też niestety, że dziewczynki tuż po urodzeniu są uśmiercane. Lokalne władze Radżastanu wprowadziły becikowe; 1,8 tys. rupii (nieco ponad 100 zł) jeśli urodzi się córka. W biednych wiejskich społecznościach rodzice najpierw odbierają te pieniądze, a później zabijają dziecko. Sposobów jest kilka. Najczęściej wsypuje się noworodkom do ust i nosa piasek lub tytoń. Bywa też, że są zakopywanie żywcem.

Władze w różnych rejonach kraju próbują wszelakich sposobów by sytuację zmienić. Są, na przykład, dodatkowe zachęty dla dziewczynek chodzących do szkoły. Intensywną działalność prowadzi, powołane w tym celu, Ministerstwo Kobiet i Rozwoju Dzieci.

W zeszłym roku rząd centralny, w całych Indiach wprowadził Dzień Dziewczynki. Obchodzony jest 24 stycznia. Może to coś zmieni.

Zobacz też: Tadź Mahal oraz: Waranasi – święte piekło hindusów.

PS
Problem nie dotyczy tylko Indii. Na świecie brakuje około 160 mln kobiet!

Więcej informacji o Indiach.

Indie

Do 27 listopada jestem w Indiach i Nepalu, bezpośredni kontakt ze mną tylko na mail (link „napisz do mnie” po lewej stronie) lub sms: +48 728 245 585.
W tym czasie biuro oczywiście pracuje normalnie.
Pozdrawiam serdecznie.

Kobieta w Egipcie

Tu, samotnie podróżująca kobieta, bez opieki męża, ojca lub brata, kojarzy się z panią lekkich obyczajów.

Egipcjanie  często, po prostu, mają wypaczone pojęcie o Europejkach. Mógłbym napisać co sądzą o kobietach z Zachodu, ale byłoby to chyba niecenzuralne. Wiele razy, w różnych miejscach, podekscytowani panowie w galabijach pytali mnie czy u nas naprawdę tak jest, że… I tu następowała obrazkowa ilustracja, dopełniająca pytania. Wyciągali przemycone z Europy „świerszczyki”i pokazywali o co im chodzi.

Południowy Egipt. Na targu.

Południowy Egipt, na targu

No cóż, niektórzy za oczywiste przyjmują to, co widzą. Skoro kobiety są tak łatwe w filmach, to w życiu również. Skoro takie publikacje są u nas dozwolone, to znaczy, że nie mamy nic przeciwko podobnym praktykom, a wręcz je popieramy i sami stosujemy. Pomaga w tym religijna propaganda, strasząca zgniłym Zachodem.

Dlatego niejednej dziewczynie, na ulicach dużych egipskich miast, zdarzyły się konkretne propozycje. Pamiętam, że moje koleżanki, z którymi byłem tam na stypendium, miewały z tym spore problemy. Idzie biała kobieta i nagle czuje, że ktoś łapie ją za pupę. W biały dzień, w centrum Kairu. Odwraca się, leje gościa po twarzy, a ten jest strasznie zdziwiony. Myślał, że z Europejkami tak można.

 

Strój turystek mocno odbiega od egipskiego kanonu

Strój turystek mocno odbiega od egipskiego kanonu

W pewien sposób, pomagają w tym niektóre panie, robiąc to, co nigdy nie przyszłoby do głowy Egipcjankom. Ubierają się odsłaniając ramiona, nogi, dekolty; mieszkają w pokoju hotelowym z kimś, kto nie jest mężem, publicznie piją alkohol i palą papierosy. To wszystko w obrębie kurortu i innych turystycznych enklaw jest standardem, więc pracujący tam Egipcjanie zdążyli się przyzwyczaić. Nie gorszy ich to, a co najwyżej mocno ośmiela. Ale już w „prawdziwym” Egipcie, czyli na prowincji, a nawet w największych miastach, jak Kair i Aleksandria, będzie to budziło powszechne oburzenie, a z drugiej strony, powodowało niedwuznaczne i czasami dość natarczywe zaczepki.

Daleki jestem od straszenia. Egipt to piękny kraj. Od lat jest motorem polskiej turystyki wyjazdowej. Ale są sytuacje, w których panie powinny mocniej uważać, jeśli nie chcą wystawić się na niebezpieczeństwo. Potrzebna jest elementarna wiedza o kulturowych różnicach. Pamiętacie „arabską wiosnę” i demonstracje w centrum Kairu? Nasze media tak się tym zafascynowały, że niemal pominęły milczeniem to, co spotkało zbyt atrakcyjnie ubraną, znaną dziennikarkę (seksualnie napastowana przez tłum mężczyzn). Zobacz.

Egipcjanie zwracają uwagę na strój, zachowanie, a nawet fryzurę kobiety. I tak, np. rozpuszczone, długie włosy mogą być odczytane jako erotyczny sygnał wysyłany przez kobietę! Nic tu się nie zmieniło przez kilka tysięcy lat, podobnie było w czasach  faraonów. Zachował się znamienny tekst. Mężczyzna mówi do kobiety: „Włóż perukę, spędzimy trochę czasu w łóżku”. Zdanie to zapisano kilka tys. lat temu. Takie motywy trwają długo. W starożytnym Egipcie popularnym afrodyzjakiem była… sałata. I nadal jest!

Podobnie może zostać zrozumiany uśmiech kobiety, a szczególnie spojrzenie prosto w oczy. Dlatego Egipcjanki unikają takich zachowań. Gdyby tylko panie, przechadzające się po deptakach Hurghady znały arabski! Bywa, że bardziej rozebrane niż ubrane, wystawiają się na niewybredne docinki i uwagi. Idziesz sobie za taką kobietą i słuchasz o czym rozmawiają mijający ją Arabowie. Zawsze o jednym!

Inne teksty na podobny temat:

Egipt po raz pierwszy
Oswajanie Egiptu

Więcej artykułów o Egipcie.

Promocja kraju

Ministerstwo gospodarki wydało 3,2 mln złotych po to, by się dowiedzieć, że „Polska praktycznie nie istnieje”. Bardzo dobrze, że wydało. Inaczej dalej żyłoby w nieświadomości. Choć prościej byłoby spytać Polaków, którzy znają świat (podróżują, czytają, poznają). Powiedzieliby dokładnie to samo.

  

Jakiś czas temu napisałem o tym tekst (Polska, czyli co?). Nie doczekał się żadnej reakcji. To symptomatyczne. Mało nas to obchodzi, uważamy, że to nieistotny problem. My Polacy żyjemy w swoim, hermetycznym świecie. Składa się on z mieszanki kompleksów i dumy. I jedno i drugie, jest nieuzasadnione. Nie mamy szczególnych powodów, ani do wstydu, ani do chwały. Mamy za to wiele do zrobienia. I nie jest to szczególnie trudne. Trzeba tylko otworzyć oczy.

 

Problemem Polski nie jest zły wizerunek, lecz jego brak”, donosi Onet (zobacz), streszczając wyniki badań. Z sondażu zamówionego przez resort gospodarki wynika, że w „czterech z dziewięciu kluczowych rynków nasz kraj praktycznie nie istnieje”. Nie ma nas.

 

Nikt nigdy nie słyszał o takim kraju. Nie mamy swojej wieży Eiffla, nie ma narodowej potrawy, trunku i marki samochodu. Nie ma zabytków i innych atrakcji. Naprawdę nie ma?! Co nieco jest. Tyle, że wymaga promocji! Tak jak cała nasza kultura. Świat turystyki czy inwestycji zagranicznych to, po prostu, rynek i obowiązują tu rynkowe zasady. Promocja ponad wszystko! A jaką wagę przywiązuje się do tego w Polsce? Nie chodzi o jeden filmik emitowany przez kilka tygodni w zachodnich telewizjach. Rzecz w długofalowej, konsekwentnej polityce. Rzecz w nakładach na polskie instytuty kulturowe, stypendia, programy wymiany, publikacje, itd. Bez tego, wszystko jest tylko kwestią przypadku.

 

Ktoś powie, że nie ma na to pieniędzy. Na różne cele może nie być, ale akurat nie na to! Kwoty tu zainwestowane zwracają się wielokrotnie. Wszyscy to wiedzą. Dlatego Japonia, za własne pieniądze, wybudowała kompleks opery i muzeum w centrum Kairu. Odzyskali to z nawiązką w sprzedanych tam samochodach, sprzęcie RTV, i tym podobnych tworach techniki. Ile kosztowała nas narodowa strzelanka w Iraku i w Afganistanie? Co z tego mamy? Za te pieniądze „podbilibyśmy” cały islamski świat! Oczywiście w warstwie kultury, nauki i sztuki. Ich elity dobrze by nas znały. Owoce tego mielibyśmy przez pokolenia!

 

Słyszeliście coś o tym w skończonej właśnie kampanii wyborczej? Która z partii miała w programie wzrost nakładów na szeroko rozumianą promocję kraju? Nie wiecie? Żadna?! O czym to świadczy? Odpowiedzcie sobie sami.

 

Żeby była sprawa jasna, nie fetyszuję reklamy. Uważam, że, przede wszystkim, trzeba mieć co promować! Pięknie jest zarabiać na turystach przyjeżdżających do Krakowa. Ale czy my dziś budujemy coś na miarę Sukiennic i kościoła Mariackiego?! Zostawimy naszym potomnym coś z czego będą mogli korzystać? Inwestujemy w tworzenie atrakcji naszego kraju?!

 

Globalna wioska oznacza bezwzględną i trudną konkurencję. Nikt  nie będzie nas cenił za to, że dzielnie walczyliśmy z bolszewikami i Hitlerem, za to że mieliśmy Armię Krajową, Solidarność i papieża. Już tego nie pamiętają. Musimy wymyślić coś nowego. I bardziej atrakcyjnego!

 

Jeżdżę zawodowo. Spotykam się z ludźmi z branży turystycznej. Znają świat. O Polsce wiedzą niewiele. Jeszcze nie spotkałem nikogo w Indiach, Nepalu, Etiopii, Gruzji czy Armenii, kto wiedziałby, że mamy ostatni w Europie naturalny, nizinny las (Puszcza Białowieska) i dziko żyjące żubry. Reagują dużym zdziwieniem, są kompletnie zaskoczeni. Staram się, ale niestety, wszystkich nie dam rady poinformować. Ktoś pomoże?

 

Tadź Mahal

Jeden z portali zamieszcza dziś artykuł o mocno niepokojącej wymowie. W skrócie można przedstawić to tak: Chcesz zobaczyć Tadź Mahal? Musisz się pospieszyć, ponieważ w ciągu pięciu lat zabytek runie!

Magia Tadź Mahal

Magia Tadź Mahal

Chodzi o to, że budynek wzniesiony został na podmokłym terenie, tuż nad brzegiem rzeki. Wybudowano go na mahoniowych palach. Drewno, jeśli na stale zanurzone jest w wodzie, trwa w dobrym stanie. Ale od jakiegoś czasu rzeka Jamuna ma coraz mniejszy nurt, teren pod budowlą wysycha i w wyniku tego pale szybko korodują. Mówiąc krótko, monumentalny budynek stoi na niepewnym fundamencie. Specjaliści alarmują, a Tadź Mahal ma kolejną reklamę.

Byłem, widziałem, oprowadziłem sporo wycieczek, ale Tadź jakoś mnie nie uwiódł. Oczywiście, jest piękny i wyjątkowy, bardzo charakterystyczny i wręcz idealnie pasuje do katalogu z wycieczkami, ale przecież to tylko powierzchowność, za którą kryje się okrutna historia. Warto wspomnieć też o tym, że choć zabytek stał się symbolem Indii, to raczej Hindusów obraża niż reprezentuje.

Wiem, że mogłem rozczarować niejedną osobę. Przepraszam, ale w przypadku tej atrakcji turystycznej, narosło tak wiele nieporozumień, że warto wyjaśnić to i owo.

Zacznijmy od nazwy

Zgodnie ze zmianami wprowadzonymi na XX posiedzeniu Komisji Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami Polski (27 września 2005 roku) poprawna polska nazwa mauzoleum to Tadź Mahal. Tak też również powinniśmy wymawiać tę nazwę. Nie „tadż”, a „tadź”. Zgłoska „dź” jest wspólna dla języków Indii i języka polskiego. Jesteśmy uprzywilejowani. Anglicy nie maja takiego komfortu i muszą używać zgłoski „dż”. To za ich przykładem zaczęliśmy nazywać ten zabytek Tadż Mahal (od angielskiego Taj Mahal), ale jest to niepoprawne. Dziwne, że w wielu publikacjach ta forma dalej jest stosowana.

Tadź Mahal to bardzo oblegane miejsce

Romantyczna opowieść

Nie wiem kto to wymyślił i kiedy ów pomysł się pojawił, ale dziś mauzoleum nazywane jest Świątynią Miłości. Piękne to i idące naprzeciw naszym oczekiwaniom. W internetowym głosowaniu, jakie miało miejsce w latach 2006 – 2007, został wybrany do grona siedmiu nowych cudów świata. Przypisano mu takie atrybuty, jak miłość i pasja.

A jak to było naprawdę? Mumtaz Mahal, żona Szahdżahana (z pochodzenia Ormianka) była córką perskiego dostojnika i najbliższego współpracownika cesarskiego dworu. Wiele wskazuje na to, że ta wyjątkowo mądra kobieta, miała spory wpływ na męża. W zapętlonym w zdradach i okrucieństwie mogolskim dworze, mogła być jedyną osobą, której cesarz ufał. Tym też tłumaczy się rozpacz Szahdżahana po stracie żony. Mumtaz zmarła w czerwcu 1631 r. w wyniku powikłań porodowych. Urodziła czternaste dziecko (cóż za eksploatacja!) Organizm nie wytrzymał trudów podróży (towarzyszyła mężowi w wyprawach pacyfikujących kraj). Rozpacz Szahdżahana wyraziła się między innymi dwuletnim okresem żałoby. W całym państwie nikt nie mógł tańczyć i śpiewać. By wymusić żałobę wymordowano niejedną hinduską wieś (święta religijne związane są z tańcem i śpiewem). W wyniku tego, do tej pory, w miarę tolerancyjny władca, przeszedł na stronę twardego islamu, wszczynając prześladowania hinduskich wierzeń. Burzone były tradycyjne świątynie, a na ich miejsce wnoszone meczety. Zakazano małżeństw mieszanych. Szahdżahan pogrążył się w motywowanym religijnie okrucieństwie.

Szybko też znalazł pocieszenie. Zawsze otaczał się kobietami, ale teraz to był już czysty hedonizm. Podejrzewa się go o kazirodczy związek z najstarszą córką. Więcej na ten temat w artykule: Indie Wielkich Mogołów.

Budowa

Trwała około 20 lat. Zbiegła się w czasie z tragicznymi wydarzeniami. Doprowadzona do ruiny wysokimi podatkami,

Nasze biuro w Tadź Mahal

Nasze biuro w Tadź Mahal

indyjska wieś, cierpiała głód. Do tego doszły epidemie. Z głodu umierały całe prowincje. Mimo to budowa postępowała. Były fundusze na opłacenie 20 tys. robotników, drogie materiały, ogromne ilości pereł, srebra, złota i szlachetnych kamieni.

Raczej za wydumane (przez hiszpańskiego misjonarza) należy uznać informacje jakoby w pracach przy wznoszeniu mauzoleum udział brali Europejczycy (Włoch i Francuz). Nie mamy na ten temat żadnych innych wzmianek. Domyślamy się, że podbijający Indie biali, mieli kłopoty z uznaniem, że sami Indusi byli w stanie zbudować coś takiego. I z tego powodu pojawiła się popularna historia o udziale Europejczyków.

Symbol Indii

Tadź Mahal został wybudowany na indyjskiej ziemi, ale przez obcą dynastię, która podbiła Indie i nieludzką eksploatacją doprowadziła kraj do ruiny. Mogołowie byli muzułmanami, dlatego mauzoleum to ma islamska formę. Jest muzułmańskim grobowcem! Nie ma nic wspólnego z hinduską kulturą i tradycją! Mahatma Gandhi mawiał, że Tadź Mahal jest symbolem podboju i ucisku Indii.

W następnym miesiącu jadę tam ponownie. Jako pilot i przewodnik, z grupą turystów. Wcale nie będę zaskoczony, jeśli od początku wycieczki wszyscy będą pytać o Tadź Mahal. Nie będę zdziwiony, jeśli największe wrażenie zabytek wywrze na paniach.

Wydaje się, że część osób jest tak zauroczona popularną wersją historii o miłości, że gotowa jest przymknąć oko na niepasujące do tego obrazu okoliczności. Piękna legenda Tadź Mahal odpowiada na zapotrzebowanie. Chcemy bajki? Oto ona! Piękna, istniejąca na prawdę, z białego marmuru. Można dotknąć i zrobić zdjęcie.

Zobacz też: Kadźuraho, świątynie seksu i Orcia – prawdziwe Indie.

Autorskie biuro podróży Krzysztof Matys Travel

Strona 18 z 32

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén