Kolejne artykuły tego bloga, licząc od marca, układają się w coś w rodzaju turystycznego dziennika epidemii. Analizując na bieżąco, w kolejnych tygodniach, miałem różne koncepcje i przemyślenia. Najpierw dość spokojnie, przypominałem, że to nie pierwszy duży kryzys w naszej branży, a jeśli przetrwaliśmy tamto, to i teraz damy radę (zobacz na przykład: Sytuacja w branży turystycznej). Później robiło się coraz mniej optymistycznie.
Teraz, gdy patrzę na to z perspektywy czasu, to odnoszę wrażenie, że branża turystyczna padła ofiarą taktyki salami. Obcinano nam biznes i naszą pracę niewielkimi kawałkami, plasterek po plasterku, pozostawiając w złudzeniu, że ten właśnie odcięty będzie już ostatnim. Ile liczył sobie jeden plaster? Dwa tygodnie, ponieważ decyzją premiera, o tyle właśnie przedłużano zamknięcie granic i zakaz lotów. Co również ważne, robiono to z dnia na dzień, z zaskoczenia, trzymając całą branżę w permanentnej niepewności. Dlaczego tak? No właśnie po to, żebyśmy trzymali się złudnej nadziei, że może już za dwa tygodnie wrócimy do pracy.
A jakie byłyby reakcje gdybyśmy w połowie marca usłyszeli komunikat rządowy, że przynajmniej do końca czerwca żadnej międzynarodowej turystyki nie będzie? Szok, sprzeciw, gwałtowne załamanie nastrojów? Pewnie tak. No i zapewne jeszcze jedno: decyzje o zamykaniu biznesów i wyrejestrowywanie działalności, bo w przypadku części firm, taniej byłoby zakończyć działalność i poczekać na lepsze czasy, niż dokładać do biznesu wyprzedając prywatny majątek. Czy czujemy się oszukani? Wielu z nas pewnie tak. Wnioskuję to na podstawie rozmów oraz lektury forów dyskusyjnych naszej branży.
Spróbowałby ktoś zrobić tak z górnikami! Na kilka miesięcy wstrzymać pracę kopalń (i oczywiście też pensje!). Dopiero by się działo.
Czy ja czuję się oszukany? Tak. Na początku dawałem duży kredyt zaufania, uważałem, że w trudnej sytuacji należy wykazać się zrozumieniem, ale teraz, z perspektywy czasu, niektóre nieczyste zagrywki są aż nadto widoczne i nie sposób udawać, że się ich nie widzi. Tym bardziej, że ich skutki finansowe są nad wymiar bolesne.
Podam jeden przykład. Chodzi o linie lotnicze. Gdyby rząd w marcu wydał komunikat, że granice będą zamknięte, na przykład do końca czerwca, to żadna z linii lotniczych nie mogłaby żądać od nas dopłat do biletów wcześniej zaliczkowanych. Nie mogłaby, bo byłoby jasne, że lotów nie będzie można zrealizować. A tymczasem, w sytuacji stworzonej przez nasz rząd, powstały warunki idealne do wyciągania pieniędzy. Mechanizm działał tak. Jeszcze przed pojawieniem się epidemii biuro podróży wpłaciło depozyt za zarezerwowane bilety lub podpisało umowę z obowiązkiem zapłaty kary finansowej, jeśli anuluje rezerwację. Na miesiąc przed wylotem, a w innych liniach na 21 dni przed, zgodnie z warunkami umowy, przychodzi czas na dopłatę całości ceny biletów. Biuro podejrzewa, że lot nie będzie mógł się odbyć, że granic jeszcze nie otworzą, ale jako, że oficjalnej decyzji rządu nie ma, to biuro stawało przed wyborem: albo dopłacić całość i liczyć, że kiedyś linia lotnicza te pieniądze zwróci, albo nie płacić i wtedy stracić depozyt lub ponieść karę umowną. Z punktu widzenia biura podróży dobrego wyjścia nie było, traciło tak czy inaczej. Jedynym ratunkiem było skorzystanie z możliwości dawanej przez linie, w postaci przenoszenia tych rezerwacji wraz z opłatami na późniejsze terminy. Ale na kiedy, jeśli dalej nie było jasne kiedy zaczniemy latać? Przenosiliśmy więc na jesień, która wydawała się w miarę bezpieczna oraz na przyszły rok. Tyle, że w tym rozwiązaniu nasze pieniądze nadal zostawały u przewoźników. Pieniądze za loty, które się nie odbyły! Co będzie jeśli te linie zbankrutują? W jakiej sytuacji znajdą się wtedy biura podróży?!
To, co w ciągu kilku miesięcy zrobione z branżą turystyczną przypomina też syndrom gotowanej żaby. W tym okrutnym eksperymencie, wykazano, że żaba wrzucona do wody, którą podgrzewa się powoli, tak skupia się na dostosowywaniu się do zmieniającej się stopniowo sytuacji, że nie zauważy, kiedy zostanie ugotowana. Wrzucona do gorącej wody oczywiście od razu, by z niej wyskoczyła. Może poparzona, ale uszłaby z życiem. Podgrzewana powoli, da się ugotować. Eksperyment ten jest jednym z klasyków współczesnej psychologii. Szybko bowiem zdano sobie sprawę, że podobny mechanizm reakcji występuje nie tylko u żab, ale również u ludzi. Omawiano go na wiele sposobów, zainteresowani znajdą na ten temat mnóstwo informacji, między innymi i o tym, jak mechanizm ów wykorzystują rządzący.
My, branża turystyczna, a w szczególności biura podróży, piloci i przewodnicy oraz cały segment zajmujący się turystyką międzynarodową (przyjazdową i wyjazdową) jesteśmy taką żabą. Od marca stopniowo podgrzewają nam wodę. Trochę się wzdrygaliśmy, pytaliśmy czy to aby na pewno jest w porządku, ale słysząc zapewnienia, że będzie dobrze, a wszystko tak w ogóle jest w naszym interesie, trwaliśmy pływając w coraz bardziej niebezpiecznym garnku. Tyle jesteśmy mądrzejsi od żaby, że w pewnym momencie bardziej stanowczo zaczęliśmy zadawać konkretne pytania. Jak bardzo podniosła się temperatura? Jak długo woda będzie jeszcze podgrzewana? Wyskoczymy czy damy się ugotować?!
Trzeba powiedzieć sobie jasno. Bez specjalnej tarczy antykryzysowej dedykowanej turystyce, ta po prostu zacznie bankrutować. W miejsce polskich biur wejdą niemieckie albo chińskie. Tym się to może skończyć, zresztą już dość szybko, a mianowicie jesienią, kiedy minie ustawowy termin 194 dni na zwroty opłat za wycieczki. Skąd touroperatorzy je wezmą, jeśli nie odzyskają ich z linii lotniczych i pozostałych partnerów?! W naszym biurze zakładamy ze swoich, z naszego prywatnego majątku. Korzystamy też z olbrzymiego wsparcia wspaniałych Klientów, którzy w ogromnej większości nie żądają zwrotów, przenosząc te wpłaty na kolejne wycieczki, również w przyszłym roku. Ale przecież nie wszystkie biura mają taką możliwość! Ponadto, od miesięcy działają bez żadnego dochodu, a koszty pozostały! Spadek w naszej branży, to nie 25 czy 50 procent, ale niemal 100! W związku z tym, tarcza adresowana do wszystkich przedsiębiorstw, w tym do biur podróży, jest po prostu rażąco niesprawiedliwa i zwyczajnie bez sensu. Tak proporcjonalnie nieduża pomoc przedłuży tylko czas męczenia żaby w garnku, ale jej nie uratuje! Potrzebne są zdecydowane działania, w tym mapa drogowa dla turystyki i konkretne finansowe wsparcie.
A jeśli rząd założył, że turystyka nie jest warta ratowania (tylko błagam, niech ktoś nie twierdzi, że 500+ na wakacje, to ratunek dla branży!), to czekamy na program przebranżowienia, oczywiście z odpowiednim zapleczem finansowym, bo przecież z dnia na dzień nie staniemy się specjalistami od zakładania oczek wodnych.
Zobacz też: Ministerstwo (nie)turystyki.