W artykule tym pojawią się m.in. takie miejscowości, jak: Kruklanki, Prostki, Bogusze, Jeleniewo, Bakałarzewo, Korycin i Szelment, czyli spora grupa punktów na turystycznej mapie Polski Nieoczywistej.
Rzecz dotyczy drogi na Mazury, ale zjawisko ma też wymiar ogólny. Schemat jest ten sam. Wybieramy się na dłuższe wakacje lub choćby tylko na weekend. Wyznaczamy punkt docelowy, wrzucamy trasę do takiej lub innej nawigacji i jedziemy. Najchętniej szybko i sprawnie, by dotrzeć jak najszybciej. Po drodze mijamy mniejsze lub większe atrakcje. Do części z nich trzeba odrobinę zjechać z trasy. Czy warto? To oczywiście zależy od naszych preferencji i oczekiwań. Lubię jechać bocznymi drogami, powoli, kontemplując krajobraz. Lubię zatrzymywać się i oglądać – miejsca nieznane, nowe, ale również te, w których byłem już wcześniej. Tak rozumiem drogę i z tego punktu widzenia lepsze to, niż szybka teleportacja z punktu A do punktu B. Lubię korzystać z faktu, że w czasie przeznaczonym na urlop, nie trzeba się spieszyć.
Początek lipca. Jedziemy na Mazury, w okolice Kruklanek. Nie znam tego miejsca. Choć region nie jest oczywiście obcy, to akurat w tej gminie nigdy nie byłem. Tak jakoś wyszło. A teraz, dlaczego właśnie tam? Bo koncepcja wyjazdu pojawiła się ledwie dzień wcześniej i szybka kwerenda w internecie potwierdziła to, czego się spodziewaliśmy – w dobrej jakości domkach z bezpośrednim dostępem do jeziora, wolnych miejsc brak! Wszystko zarezerwowane do końca wakacji. Tymczasem na jednym z popularnych portali ktoś przed chwilą zamieścił ogłoszenie, że zwolnił się dom letniskowy. Do wynajęcia od dziś na cztery dni. Dziś już nie zdążymy, ale jutro jedziemy. Zrobimy sobie dłuższy weekend.
Najprostsza droga z Białegostoku wiedzie przez Ełk. Trasa dobrze znana, oswojona w czasie kolejnych wypadów na Mazury. Mijamy Knyszyn, Mońki i Grajewo. W okolicach Osowca przekraczamy Biebrzę. Ładnie, zielono, wiejsko. Cieszymy się krajobrazem. Z tego punktu widzenia, to dobrze, że nie ma tu autostrady albo obłożonej ekranami drogi ekspresowej.
Tym razem przystanek robimy w okolicach Prostek, czyli niedaleko granicy polsko-niemieckiej z czasów II Rzeczpospolitej. Zjeżdżamy w prawo i po chwili, zatrzymujemy się przy historycznym słupie granicznym, ustawionym w 1545 roku, w miejscu styku trzech granic: Korony Królestwa Polskiego, Wielkiego Księstwa Litewskiego i będących lennem Polski – Prus Książęcych. Byłem tu już wcześniej, ale ładnych kilka lat temu, a pamięć warto odświeżać. Miejsce jest dobrym przykładem atrakcji „po drodze”, takiej, którą łatwo ominąć, nie zauważyć i nie skorzystać z okazji. A zaczynając z tego historycznego punktu, łatwo zbudować opowieść o zmianie granic Rzeczpospolitej na przestrzeni stuleci, o relacjach z Litwą i Prusami. To fascynujący temat, na bazie którego można zrealizować wiele wycieczek, a już na pewno wycieczki szkolne. Trójstyk granic z połowy XVI wieku? Zobaczyć trzeba koniecznie, ale dodatkowo, przydałaby się atrakcyjna opowieść, w prosty sposób, tłumacząca zawiłą historię.
W drodze powrotnej z Kruklanek do Białegostoku wybraliśmy inną trasę, przez Olecko do Bakałarzewa. Przecięliśmy sporą część Suwalszczyzny, na obiad zajeżdżając do restauracji „Pod Jelonkiem” w Jeleniewie (kartacze, ryby i zupa z pokrzywy). Region ten, to z całą pewnością czołówka kierunków nieoczywistych, nie odkrytych jeszcze przez masowego turystę. Z Mazur, gdzie spędziliśmy trzy dni, do Bakałarzewa jest ledwie 50 km, ale odległość ta rozdziela dwa światy. Tam, gdzie byliśmy, turystyka kwitnie, mnóstwo kwater, ośrodków wypoczynkowych, pensjonatów i domków do wynajęcia. W Kruklankach, niewielkiej miejscowości, działa kilka dużych restauracji (my korzystaliśmy z pięknie położonego „Zajazdu nad Sapiną”) oraz informacja turystyczna, dobrze wyposażona w niezbędne publikacje. W niedzielę próbowaliśmy zajrzeć do położonego tuż obok Giżycka. Żadnych szans na wolne miejsce parkingowe w pobliżu portu i kanału. Masa turystów, więc z przyjemnością wróciliśmy na obiad do Kruklanek i na plażę nad jeziorem Gołdapiwo.
Jadąc w stronę Suwalszczyzny można obserwować jak zmienia się biznesowy krajobraz. Mniej turystyki, więcej działalności typowo rolniczej. W okolicach Bakałarzewa już tylko pojedyncze agroturystyki, aż trudno uwierzyć, że świat może się tak zmienić. Są tu przecież jeziora i rzeki, rewelacyjna, nieskażona przyroda, ale niemal w ogóle nie ma turystów. Zajeżdżamy na plażę miejską. Jest lipiec, świeci słońce, szczyt sezonu, a na plaży nie ma ani jednej osoby! Zupełnie pusto!
Zaglądamy jeszcze nad jezioro Szelment Wielki, żeby sprawdzić jak tego lata radzi sobie ośrodek sportów wodnych, posiadający między innymi wyciąg do nart wodnych. Ktoś na nartach się ślizga, ale plaża obok i duży pomost, świecą pustkami. Jak na szczyt sezonu letniego, to z biznesowego punktu widzenia, nie wygląda to najlepiej. Z drugiej strony, jeśli ktoś szuka miejsca bez tłumów turystów, to Suwalszczyzna na pewno spełni jego oczekiwania.
A dalej, to już przez Augustów i Suchowolę do Białegostoku. Znowu przekraczamy Biebrzę, tym razem w Sztabinie. Przejeżdżając przez Korycin zauważamy, że na wiatraku pojawiły się banery reklamujące nocleg w tym zabytkowym obiekcie. Byłem tam tydzień temu, zbierałem materiały do artykułu dla Wirtualnej Polski (zobacz: Truskawkowy Korycin), robiłem zdjęcia wiatraka, zdążyłem jeszcze na widok bez reklam.
Trzy noce, cztery dni, od piątku do poniedziałku. Niewiele, ale wystarczyło, by cieszyć się porankami i zachodami słońca nad jeziorem, pozwiedzać, zobaczyć coś nowego oraz spróbować miejscowej kuchni. I po raz kolejny doświadczyć faktu, że turystyczną atrakcją jest nie tylko samo miejsce, do którego zmierzamy, ale i droga, która nas tam prowadzi.
Zobacz też: Turystyczna Polska Wschodnia.